Dylan wrocil do brata, trzeci raz zamknal lodowke i pociagnal Shepa w strone Jilly.

– Musimy isc, bracie.

– Gdzie jest lod? – zapytal Shep. Jilly nie widziala, aby wczesniej byl tak bardzo owladniety jakas obsesja. – Gdzie jest lod? – Jaki lod? – spytal Dylan.

Jasnowidzenie wciaz bylo dla Jilly czyms nowym, strasznym i niechcianym, poza tym nie potrafila nim odpowiednio kierowac. – Gdzie jest lod? – powtarzal z uporem Shepherd.

– Nie trzeba nam zadnego lodu – rzekl Dylan. – Bracie, zaczynasz mnie powoli przerazac. Nie strasz mnie.

– Gdzie jest lod?

– Shep, skup sie. Sluchaj mnie, zrozum, skup sie.

Usilujac zidentyfikowac zrodlo niepokoju, przeskakiwala podejrzliwym spojrzeniem z przedmiotu na przedmiot, z miejsca na miejsce, nie pozwalala, by niepokoj sam skierowal magnetyczna igle jej intuicji we wlasciwa strone. Musiala sie odprezyc, zaufac dziwnemu przeczuciu i przekonac sie, czego dokladnie ma sie bac.

– Gdzie jest lod?

– Daj spokoj z tym lodem. Nie potrzeba nam lodu, bracie. Musimy sie stad wydostac, rozumiesz?

– Tylko lod.

W koncu uwage Jilly przyciagnely okna i widoczne za nimi podworko. Zielona trawa, garaz w glebi, zlota laka za garazem. – Tylko lod.

– Dostal manii na punkcie tego lodu – zauwazyl Dylan. – Wiec go z niej wyciagnij.

– Tylko lod – mowil Shep. – Gdzie jest lod?

– Znasz juz Shepa. Jezeli sie czegos uczepi, nie da sie odciagnac, chyba ze sam tego chce. Jakby… caly czas odbijalo mu sie rykoszetem w glowie. Tym razem jest gorzej niz zwykle.

– Skarbie – powiedziala Jilly, nie odrywajac oczu od okien. – Musimy sie zlozyc. Potem dostaniesz lod.

– Gdzie jest lod?

Dylan ujal podbrodek brata i uniosl mu glowe.

– Shep, to bardzo wazna sprawa, zasadnicza. Rozumiesz, co to znaczy „zasadnicza'? Wiem, ze rozumiesz, bracie. Musimy sie stad zlozyc, to teraz najwazniejsze.

– Gdzie jest lod?

Zerkajac na Shepherda, Jilly zobaczyla, ze nie chce nawiazac kontaktu z bratem. Jego oczy poruszaly sie bez przerwy pod przymknietymi powiekami.

Gdy Jilly ponownie popatrzyla na podworko, obok polnocno-zachodniego naroznika garazu kleczal na jednym kolanie jakis mezczyzna. Kryl sie w cieniu. Malo brakowalo, by go nie zauwazyla, ale glowe by dala, ze jeszcze przed chwila go tam nie bylo.

Z wysokich traw laki wypadl nastepny i przebiegl skulony do poludniowo-zachodniego naroznika garazu.

– Juz tu sa – powiedziala do Dylana.

Zaden z nich nie mial na sobie pastelowego stroju typowego dla turystow na pustyni, ale obaj przypominali pseudogolfistow z Arizony. Byli wysocy, barczysci i zdecydowani, i z pewnoscia nie chodzili od domu do domu, gloszac zbawienie przez Chrystusa.

– Gdzie jest lod?

Jilly najwieksza zgroza przejal widok sluchawek, jakie obaj mieli na glowie. Kazda para byla wyposazona w wysiegnik z mikrofonem wielkosci monety jednocentowej. Wysoki stopien koordynacji swiadczyl o tym, ze grupa szturmowa sklada sie

z wiekszej liczby osob, a takze o tym, ze nie byli to zwykli brutalni bandyci do wynajecia, ale bandyci o rozwinietym zmysle organizacyjnym.

– Gdzie jest lod?

Drugi mezczyzna oslanial teren miedzy laka a garazem. Przyczail sie przy poludniowo-zachodnim narozniku, na wpol schowany za krzewem.

Jilly spodziewala sie, ze beda dobrze uzbrojeni, wiec ich rynsztunek nie przerazil jej az tak jak sluchawki. Mieli bron ogromnych rozmiarow. O futurystycznym wygladzie. Pewnie jakies karabiny szturmowe. Jilly nie znala sie za dobrze na broni palnej – w swoim zawodzie nie musiala, nawet gdy trafila sie jej wyjatkowo niesforna publicznosc – ale domyslala sie, ze z tych karabinow mozna wystrzelic tysiace pociskow, zanim trzeba je bedzie przeladowac.

– Gdzie jest lod?

Musieli z Dylanem zyskac na czasie, dopoki nie uda sie im przekonac Shepherda, ze musi zlozyc wszystkich troje do jakiegos miejsca, gdzie mozna dostac ciasto i lod, i ze to jedyny sposob.

– Odsuncie sie od okien – ostrzegla Jilly, cofajac sie od tych, ktore wychodzily na podworko. – Okna to… okna to smierc.

– W kazdym pokoju sa okna. – Dylan sie zmartwil. – Mnostwo okien.

– A piwnica?

– Nie ma piwnicy. To Kalifornia. Konstrukcja jest z plyt.

– Gdzie jest lod? – pytal Shep.

– Wiedza, ze tu jestesmy – powiedziala Jilly.

– Skad moga wiedziec? Przeciez nie weszlismy od zewnatrz.

– Moze wczesniej zalozyli w domu podsluch – zasugerowala. – Albo zobaczyli nas przez lornetke, obserwujac okna.

– Wyslali Vonette do domu – zorientowal sie Dylan.

– Miejmy nadzieje, ze nic jej nie zrobili.

– Gdzie jest lod?

Na mysl o tym, ze cos moglo sie stac jego gosposi, Dylan zbladl niczym plotno, jak gdyby bardziej sie tym przejal niz grozacym mu smiertelnym niebezpieczenstwem.

– Ale zlozylismy sie z Holbrook dopiero pol godziny temu. – Co z tego?

– Przypuszczalnie cholernie wystraszylismy w motelu tego goscia, ktory widzial, jak znikamy.

– Pewnie musial zmienic bielizne – dodala Jilly.

– Jak wiec mogli w ciagu pol godziny rozpracowac mechanizm skladania, nie mowiac o powiadomieniu ludzi w Kalifornii? – Ci ludzie nie zjawili sie tu dlatego, ze pol godziny temu zostali zawiadomieni. Obserwowali dom, ale nie wiedzieli, gdzie jestesmy, az banda z Arizony potwierdzila, ze znajdujemy sie w Holbrook, wiele godzin przed ich wejsciem do motelu.

– Czyli wczoraj wieczorem dosc szybko skojarzyli cie ze spalonym cadillakiem i mnie z toba – rzekl Dylan. – Caly czas wyprzedzalismy ich zaledwie o pare godzin.

– Nie wiedzieli, czy w ogole sie tu zjawimy. Po prostu czekali w nadziei, ze a nuz…

– Nikt nie prowadzil obserwacji domu rano, kiedy zlozylismy sie z Shepem na wzgorzu.

– Musieli zajac stanowiska wkrotce potem.

– Lod – powiedzial Shep. – Lod, lod, lod, lod.

Facet kleczacy w cieniu i ten drugi, na wpol schowany za krzewem, mowili do mikrofonow, ale zapewne nie rozmawiali ze soba, tylko gawedzili z grupka podobnych zabojcow otaczajacych dom ciasnym pierscieniem, wymieniajac sie wskazowkami na temat konserwacji broni, technik duszenia i przepisami na gazy neurotoksyczne, synchronizujac zegarki i koordynujac atak.

Jilly byla gotowa utoczyc lodu z wlasnych zyl, gdyby Shep sobie tego zyczyl. Czula sie zupelnie bezbronna. Czula sie naga. Naga w rekach losu.

– Lod, lod, lod, lod, lod.

Oczyma duszy ogladala plynace wolno odlamki szkla i pocisk sunacy w powietrzu.

– Ale teraz ta grupa na pewno porozumiala sie z tamtymi z Arizony, zaloze sie o wszystko – powiedziala Jilly. – Rozmawiali z nimi w ciagu ostatnich pietnastu czy dwudziestu minut, wiedza wiec, ze umiemy odstawiac numer „tutam'.

Mysli Dylana pedzily w rownie zawrotnym tempie.

– Moze ktoras z dawniejszych ofiar eksperymentow Proctora tez umiala dokonac tej sztuczki i widzieli juz skladanie. – I trzesa portkami na mysl o biegajacych po swiecie spryciarzach, napompowanych nanobotami i obdarzonych niezwyklymi zdolnosciami.

Вы читаете Przy Blasku Ksiezyca
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату