– Nie mozemy ciagle sie skladac – powiedziala Jilly. – To zbyt osobliwe, niepewne, nieprzewidywalne. Shep moze sie zmeczyc i gdzies w koncu utkniemy – albo jeszcze gorzej.
– W garazu mam chevroleta. – Zimno.
Jilly pokrecila glowa.
– Pewnie wiedza, ze masz chevroleta. Przyjda tu, zobacza, ze auta nie ma i zaczna go szukac.
– Zimno.
– Moze zdejmiemy tablice – zaproponowal Dylan – i ukradniemy z innego samochodu.
– Jestes juz doswiadczonym uciekinierem, co? – Chyba powinienem sie nauczyc.
Zagladajac do otwartej lodowki, Shep powiedzial: – Zimno.
Dylan podszedl do niego. – Czego szukasz, bracie? – Ciasto.
– Nie mamy tu zadnego ciasta. – Ciasto.
– Skonczylo sie nam ciasto. – Nie ma ciasta?
– Nie ma ciasta. – Zimno.
Dylan zamknal drzwi lodowki. – Dalej zimno?
– Lepiej – powiedzial Shep.
– Mam zle przeczucie – odezwala sie Jilly, choc jej niepokoj nie mial konkretnego powodu.
– Cos nie tak? – zapytal Dylan.
– Nie wiem. – Usmiech ceramicznej swinki wydawal sie teraz szelmowski. – Mam po prostu… nie najlepsze przeczucie.
– Najpierw kasetka. Nawet z tym, co mialem w kopercie z przyborami do golenia, nie mamy za duzo pieniedzy.
– Lepiej trzymajmy sie razem – rzekla Jilly. – Blisko.
– Zimno. – Shepherd znow otworzyl lodowke. – Zimno. – Bracie, tam nie ma ciasta.
Plynac w zwolnionym tempie jakies szesc czy osiem cali od twarzy Jilly, bez zadnego huku czy trzasku, pojawil sie nagle postrzepiony i ostry odlamek szkla wielkosci dloni, sunal obok niej majestatycznie jak gora lodowa po gladkiej tafli morza.
– Zimno.
– Potem dostaniesz ciasto, bracie.
Pozniej zobaczyla cos jeszcze, co poruszalo sie kilka cali przed drwiacym z prawa grawitacji kawalkiem szkla – znacznie mniejszy i ciemniejszy przedmiot: pocisk. Przecinajac wolno powietrze i lecac w glab kuchni, kula obracala sie leniwie.
– Zamknij lodowke, Shep. Nie ma tam ciasta.
Jezeli pocisk poruszal sie w zwolnionym tempie, to szklo plynelo za nim w superzwolnionym tempie.
Za pierwszym odlamkiem pokazaly sie nastepne blyszczace odpryski i okruchy, sunely w powietrzu wolno i swobodnie. – Zimno – powiedzial Shep. – Zimno nam.
Jilly zorientowala sie, ze szklo i kula sa rownie rzeczywiste, jak czerwone swiece wotywne na pustyni i lawice bialych ptakow. Nie byl to obraz terazniejszej katastrofy, ale wizja zdarzenia, ktore mialo dopiero nadejsc.
– Tobie jest zimno, mnie nie – powiedzial do Shepherda Dylan.
Jilly wyczuwala, ze te prorocze wizje nie maja zwiazku z poprzednimi. Kawalki szkla nie pochodzily z okien kosciola, wiec kula miala wybic szybe w jakims innym miejscu.
– Zimno nam. Wszyscy w zimnie – upieral sie Shep. Odwracajac sie do braci, Jilly zobaczyla po swojej lewej stronie jeszcze wiecej kawalkow szyb – bo chyba to bylo szklo – tworzacych prawdziwa galaktyke polyskliwych odpryskow i wiekszych trojkatnych odlamkow, ktore obracaly sie wolno w powietrzu.
– Zimno nam, wszyscy w zimnie.
Spogladajac przez rozsypana ukladanke ze szkla, Jilly zobaczyla, jak Shepherd odsuwa sie od lodowki, pozwalajac Dylanowi ponownie zamknac drzwi. Bracia poruszali sie z normalna predkoscia.
Szalony lomot jej serca wskazywal, ze ona takze nie zsynchronizowala sie z szybkoscia poruszajacych sie w zwolnionym tempie kawalkow szkla. Siegnela po przeplywajacy w poblizu fragment szyby, ale okazal sie niematerialny. Odlamek przeplynal wolno miedzy jej palcami, nie kaleczac jej.
Proba kontaktu z wizja spowodowala, ze czar prysnal, a szklo uniknelo jak flotylla statkow-widm, rzeczywistych na pierwszy rzut oka, ktore z podniesionymi zaglami szukaja wiatru, a po chwili rozplywaja sie w oparach mgly.
Jilly odwrocila sie do okien wychodzacych na podworko i zobaczyla, ze szyby pozostaly nietkniete.
Widzac, ze Jilly jest rozkojarzona tak samo, jak podczas poprzednich przypadkow jasnowidzenia, Dylan rzekl:
– Hej, dobrze sie czujesz?
Najprawdopodobniej zobaczyla inne okna. Od ubieglego wieczoru miala wizje rzezi w kosciele, do ktorej jeszcze nie doszlo. Nie miala zadnego powodu podejrzewac, ze kolejna krwawa scena rozegra sie tu, a nie gdzie indziej, i raczej predzej niz pozniej. Dylan zblizyl sie do niej.
– Cos nie tak?
– Nie jestem pewna.
Zerknela na zegar, na zlosliwie wyszczerzona swinke. Wiedziala, ze usmiech w ogole sie nie zmienil. Ryjek trwal znieruchomialy w tym samym wyrazie pod ceramicznym szkliwem. Usmiech pozostal tak samo dobroduszny jak wtedy, gdy zobaczyla go pierwszy raz, niecale pol godziny temu, w kuchni sprzed dziesieciu lat. Jednak swinka i zegar kipialy wrecz zlowroga energia.
– Jilly?
Wlasciwie nie tylko swinka, lecz cala kuchnia zdawala sie ozywac od zla, jak gdyby nawiedzil ja mroczny duch, ktory nie potrafil objawic sie w tradycyjnej ektoplazmatycznej postaci i zamieszkal w meblach i powierzchniach w samym pomieszczeniu. Kazda krawedz blatu lsnila groznie jak ostra brzytwa.
Shepherd ponownie otworzyl drzwi lodowki i zagladajac do srodka, powiedzial:
– Zimno. Wszyscy w zimnie.
Czarne szklo drzwiczek piekarnika patrzylo, patrzylo spod przymknietych powiek jak oczy.
Ciemne butelki w stojaku na wino wygladaly jak napelnione koktajlem Molotowa.
Czujac, jak lodowaty dreszcz przebiega jej po plecach i cale cialo pokrywa sie gesia skorka, wyobrazila sobie stalowe zeby zgrzytajace bezglosnie w gardzieli mlynka do rozdrabniania odpadkow.
Nie. To absurd. Zaden duch nie zamieszkal w kuchni. Nie potrzebowali egzorcysty.
Jej zaniepokojenie – a wlasciwie przeczucie smierci – roslo z kazda chwila i bylo tak dojmujace, ze musiala za wszelka cene odkryc jego powod. Swoj strach przeniosla zabobonnie na martwe przedmioty – swinke z zegarem, drzwiczki piekarnika, zeby w zlewie – gdy tymczasem prawdziwe zagrozenie czailo sie gdzie indziej.
– Zimno, wszyscy w zimnie – powtorzyl Shep, stojac przed otwarta lodowka.
Tym razem Jilly zrozumiala jego slowa inaczej niz przedtem. Przypomniala sobie talent Shepherda do wynajdywania synonimow i zdala sobie sprawe, ze „wszyscy w zimnie' moga oznaczac „wszyscy zimni', czyli „wszyscy martwi'. W zimnie jak zwloki. Zimni jak w grobie. Zimni i martwi.
– Zabierajmy sie stad, jak najpredzej – powiedziala zdecydowanie.
– Musze wziac pieniadze z kasetki – zaprotestowal Dylan. – Daj spokoj z pieniedzmi. Mozemy umrzec przez te pieniadze. – Zobaczylas to?
– Ja to wiem.
– Dobra, w porzadku.
– Szybko, skladajmy sie stad.
– Zimno, wszyscy w zimnie – powiedzial Shep.
37
Tik-tak. Male oczka spozierajace spomiedzy faldow rozowego tluszczu. Chytre, znaczace spojrzenie. Zapomnij o tym cholernym zegarze. Swinka nie stanowi zagrozenia. Skup sie.