narastajacy szum.

– Ida na nas – ostrzegl Dylan, nie mowiac o ptakach, lecz o mordercach.

– Skrzydla – powiedziala Jilly, gdy furkot niewidzialnych golebi z kazda sekunda przybieral na sile. – Skrzydla.

– Skrzydla – powtorzyl Shepherd, dotykajac jej zakrwawionej dloni, ktora usilowala odtracic martwa kobiete i wciaz trzymala wyciagnieta przed siebie.

Gluchemu lup-lup-lup broni maszynowej, ktore w tym momencie bylo rzeczywistoscia, odpowiedzial bardziej metodyczny huk karabinow o duzym zasiegu, ktory uslyszala tylko Jilly -

strzaly padly w innym miejscu i czasie, ktory mial dopiero nadejsc, lecz zblizal sie bardzo szybko.

– Jilly – rzekl Shepherd, a ona wzdrygnela sie, slyszac swoje imie.

Popatrzyla w jego zielone oczy, w ktorych nie bylo cienia sennego roztargnienia, ktore nie unikaly jej spojrzenia jak dotychczas, ale spogladaly bystro i z gleboka obawa.

– Kosciol – powiedzial Shepherd. – Kosciol – przytaknela.

– Shep! – popedzal go Dylan, gdy kule zaczely wyrywac grudki ziemi i mlocic trawe na zboczu wzgorza niecale dwadziescia stop pod nimi.

Shepherd O'Conner przeniosl „tu' „tam', zlozyl slonce, zlota trawe, swiszczace kule i rozlozyl chlodna przestrzen o wysokim sklepieniu z oknami, ktorych witraze wygladaly jak ukonczone gigantyczne ukladanki.

42

Nawa glowna hiszpanskiego barokowego kosciola, starej, przestronnej i pieknej budowli – w ktorej odbywaly sie wlasnie jakies prace remontowe – byla posrodku

zwienczona dlugim sklepieniem beczkowym, po bokach sklepieniami krzyzowymi, a przez srodek biegla dluga kolumnada zlozona z masywnych trzydziestostopowych filarow spoczywajacych na rzezbionych cokolach.

Tlum zgromadzony w kosciele, liczacy okolo trzystu osob, wydawal sie bardzo maty w porownaniu z ogromna przestrzenia i rozmiarami elementow architektonicznych. Mimo ze wszyscy

mieli na sobie odswietne stroje, nie mogli konkurowac z kaskadami wielobarwnego swiatla padajacego na nich przez zachodnie okna.,

Rurowa konstrukcja rusztowania – wzniesionego w celu odnowienia gipsowego fryzu zdobiacego trzy sciany – nie zdolala przyslonic wspanialego blasku okien jasniejacych jak klejnoty. Wpadajace do wnetrza promienie sloneczne przebijaly szafirowe, rubinowe, szmaragdowe, ametystowe i zolto-brylantowe szklane ksztalty, rozrzucajac skry swiatla w polowie nawy glownej i znaczac barwnymi cetkami czesc przejscia miedzy lawkami.

W czasie odmierzonym dziesiecioma uderzeniami serca Dylan zdazyl ogarnac spojrzeniem caly kosciol i poznac tysiace szczegolow jego ornamentow, formy i funkcji. O zlozonosci architektury baroku swiadczyl jednak fakt, ze mimo wiadomosci na temat tysiecy szczegolow Dylan wiedzial o tej budowli mniej wiecej tyle, ile egiptolog wiedzialby o nowo odkrytej piramidzie, gdyby zbadal tylko jej wierzcholek wysokosci szesciu stop, ktorego nie przysypaly piaski Sahary.

Dokonawszy pobieznych ogledzin kosciola, Dylan opuscil wzrok i dostrzegl mala, moze dziewiecioletnia dziewczynke z warkoczami, zwiedzajaca ciemny kat olbrzymiej nawy glownej, do ktorego zlozyl ich Shepherd. Dziecko wstrzymalo oddech, wlepilo w nich zaskoczone spojrzenie, zamrugalo oczami, a potem odwrocilo sie i pobieglo do rodzicow siedzacych w lawce, chcac ich z pewnoscia poinformowac o przybyciu swietych albo zlych czarodziejow.

Choc powietrze pachnialo kadzidlem, tak jak w wizjach Jilly, nie slychac bylo ani muzyki, ani lopotu skrzydel. Trzystu ludzi rozmawialo przyciszonymi glosami, ktorych szum unosil sie posrod kolumn tak lekko jak won kadzidla.

Wiekszosc zgromadzonych siedziala w lawkach w przedniej czesci kosciola, zwrocona twarza do prezbiterium. Jezeli nikt nie byl odwrocony i nie rozmawial z sasiadem z nastepnego rzedu, nie mogli zauwazyc magicznego zlozenia trojga ludzi, poniewaz nikt nie zerwal sie z miejsca, by lepiej im sie przyjrzec, ani nie wydal okrzyku zdumienia.

Blizej nich mlodzi ludzie w smokingach prowadzili na miejsca spoznialskich. Eskorta byla zbyt zajeta, a goscie zbyt zaaferowani zblizajaca sie uroczystoscia, by zwrocic uwage na cudowna materializacje w odleglym zacienionym kacie.

– Slub – szepnela Jilly.

– To tutaj?

– To Los Angeles. Moj kosciol – powiedziala w oszolomieniu.

– Twoj?

– Tu spiewalam w chorze, kiedy bylam mala.

– Kiedy to sie stanie?

– Niedlugo – odrzekla.

– A jak?

– Beda strzelac.

– Znowu cholerne karabiny.

– Szescdziesiat siedem osob postrzelonych… czterdziesci smiertelnie.

– Szescdziesiat siedem? – powtorzyl, wstrzasniety liczba ofiar. – Czyli to nie bedzie jeden bandyta.

– Wiecej niz jeden – szepnela. – Wiecej niz jeden.

– Ilu?

Jej spojrzenie szukalo odpowiedzi w kluczach zwartych sklepien biegnacych lukiem w strone nieba, lecz po chwili zesliznelo sie po kolumnach z lsniacego marmuru na naturalnej wielkosci rzezby swietych zdobiace ich cokoly.

– Co najmniej dwoch – powiedziala. – Moze trzech.

– Shep sie boi.

– Wszyscy sie boimy, bracie – odparl Dylan, bo w tej chwili nie bylo go stac na lepsze pocieszenie.

Jilly przygladala sie rodzinie i przyjaciolom panstwa mlodych, jak gdyby patrzac z tylu na ich glowy, chciala swoim szostym zmyslem wydedukowac, czy ktos sposrod nich przyszedl tu z zamiarem dokonania mordu.

– Bandyci na pewno nie zostali zaproszeni na slub – rzekl Dylan.

– Nie… chyba… nie…

Podeszla do wolnych lawek w ostatnim rzedzie, odrywajac wzrok od zgromadzonych gosci i spogladajac na prezbiterium za odlegla balustrada.

Kolumnada oddzielala nawe glowna od prezbiterium, podpierajac poprzeczne luki sklepienia. Za kolumnami znajdowalo sie miejsce dla choru i oltarz glowny z cyborium i tabernakulum, za ktorym gorowal monumentalny, podswietlony od dolu krucyfiks.

Stajac obok Jilly, Dylan rzekl:

– Moze wejda dopiero wtedy, kiedy zacznie sie uroczystosc. Wpadna i otworza ogien.

– Nie. Juz tu sa.

Slyszac jej slowa, Dylan poczul lodowaty chlod na karku. Jilly odwrocila sie wolno, lustrujac badawczo kosciol, szukajac.

Organista w prezbiterium uderzyl w klawisze i rozlegly sie pierwsze nuty hymnu powitalnego.

Najwyrazniej robotnicy pracujacy przy renowacji gipsowego fryzu zostawili otwarte okna lub drzwi, przez ktore do wnetrza dostali sie dzicy lokatorzy, zajmujac gorne pietra. Sploszone golebie poderwaly sie ze swojej kryjowki w zebrach sklepien i na rzezbionych w marmurze glowicach kolumn i sfrunely w dol nawy glownej. Nie byla to ogromna fala, jak przewidywala Jilly, ale zaledwie osiem czy dziesiec, najwyzej tuzin ptakow, ktore wzbily sie z roznych miejsc kosciola, lecz natychmiast polaczyly sie w stado i fruwaly po tej stronie balustrady.

Na widok bialoskrzydlego spektaklu goscie wykrzykneli, jak gdyby byl to zaplanowany wystep przed ceremonia zaslubin, a ponad ich glosami dal sie slyszec srebrzysty smiech kilkorga uradowanych dzieci.

– Zaczyna sie – oznajmila Jilly, a na jej przybrudzonej krwia twarzy odmalowalo sie przerazenie.

Stado zataczalo kola pod sklepieniem kosciola, polatujac od rodziny panny mlodej do rodziny pana mlodego i

Вы читаете Przy Blasku Ksiezyca
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату