nam wnioski bez dowodu. O swych odkryciach mowia tak, jakby to byly teksty swiete, a nie spekulacje… teorie… hipotezy… Cos, na co prosty czlowiek mowi „zgadywanki”. Nigdy nie zapytali, czy te nowe teorie sa dla ludzi rownie dobre jak wiara, ktora probuja podmienic. Przeceniaja to, co wiedza, a nie doceniaja tego, co my wiemy. I gdy domagamy sie wyjasnien, mowia, ze potrzeba lat, zeby to wyjasnic. Wiem, o co tu chodzi, bo i w religii sa sprawy, ktorym trzeba lat na ich zrozumienie. Mozesz cale zycie sie starac, a nie zrozumiesz istoty Wszechmocnego. A przeciez jakos nie widac, by naukowcy garneli sie do kaplanow i dopytywali ich o lata studiow, rozmyslan i modlow. Oni chca czasu tylko dla siebie, zwlaszcza gdy pragna nas zwiesc lub omamic. A teraz mowia „mamy Wiadomosc z Vegi”. Czy gwiazda moze wyslac wiadomosc? Nie, a wiec to „ktos” ja wysyla. Kto? I czy cel jest boski, czy diabelski? Gdy rozszyfruja Wiadomosc, czy ostatnie slowa brzmiec beda „wasz szczerze oddany — Bog”? Czy: „z wyrazami powazania — Diabel”? Gdy nadejdzie ta chwila, kiedy beda musieli zdradzic, o czym jest Wiadomosc, czy powiedza nam cala prawde? Czy raczej cos zachowaja dla siebie, bo i tak tego nie zrozumiemy. Lub — bo nie bedzie pasowalo do czegos, w co oni sami wierza. Czy wiec nie ucza ludzi jednego: jak unicestwic samych siebie? Powiadam wam, przyjaciele, nauka jest czyms zbyt powaznym, by pozostawic ja uczonym. W sklad zespolu deszyfrujacego winni wejsc przedstawiciele glownych kosciolow. Powinnismy miec wglad w surowe dane. Tak mowia uczeni, „surowe”… W przeciwnym razie… w przeciwnym… czego sie doczekamy? Opowiedza nam cos o Wiadomosci. Cos, w co byc moze oni sami wierza. A moze nie. I bedziemy musieli to przyjac, cokolwiek nam powiedza. A sa rzeczy, o ktorych uczeni wiedza, lecz sa i takie, wierzcie moim slowom, o ktorych pojecia nie maja. Mozliwe, ze Wiadomosc, przysylaja nam inne rozumne istoty w kosmosie. Mozliwe tez, ze nie. Ale czy mozna miec pewnosc, ze nie przysyla jej Zloty Cielec? Watpie, czy uczeni w ogole rozpoznaliby go, chocby go ujrzeli. Ci ludzie przyniesli nam bombe wodorowa… Boze, wybacz, jesli za ich dobre dary odplacam czarna niewdziecznoscia. Widzialem Boga twarza w twarz. Wielbie Go, ufam Mu, kocham Go cala swoja dusza, calym swym istnieniem. Nie wiem, czy ktos potrafi wierzyc glebiej niz ja. Nie wiem, czy naukowcy moga zawierzyc nauce bardziej niz ja Bogu. Gotowi wszak porzucic kazda ze swych „prawd”, gdy tylko pojawi sie nowa. I szczyca sie tym. Nie widza kresu poznania. Uwazaja, ze jestesmy z gruntu ciemni i ze nic w swiecie natury nie jest oczywiste. Newton odrzuca Arystotelesa, Einstein — Newtona. Jutro ktos odrzuci Einsteina. Dopiero co uwierzymy w jakas teorie, juz w kolejce czeka nastepna. Ladnie byloby z ich strony czasem ostrzec nas, ze to co mowia, to tylko proby. Powiadaja: prawo grawitacji Newtona. Wciaz tak je nazywaja, a przeciez to jest prawo natury, jakze moze byc w nim blad? Jak mozna je odrzucic? Tylko Bog moze odwolac prawo przyrody, nie uczeni. Ida bledna droga. Jesli Albert Einstein ma racje odrzucajac Newtona, to znaczy, ze Newton byl amatorem, partaczem. Pamietajcie, uczeni nie sa wyrocznia. Probuja odebrac nam wiare, nasze przekonania, a w zamian nie daja niczego, co ma wage duchowa. Nie zamierzam odrzucac Boga tylko dlatego, ze jakis uczony siadl sobie i napisal ksiazke o tym, ze mamy Wiadomosc z Vegi. Nie bede czcil nauki. Nie rzuce wyzwania Pierwszemu Przykazaniu. Nie poklonie sie Zlotemu Cielcowi.

Gdy Palmer Joss byl jeszcze bardzo mlodym czlowiekiem, to znaczy nim zdobyl podziw i uznanie, pracowal w kuglarskiej trupie objazdowej — ten fakt wytknal mu „Timesweek” w szkicu o nim, choc Joss nigdy go nie ukrywal.

Pierwszym krokiem ku jego karierze byla szczegolowa mapa Ziemi w rzucie cylindrycznym, ktora kazal sobie wytatuowac na torsie i od Oklahomy po Missisipi pokazywal sie na jarmarkach i w prowincjonalnych budach — tych ostatnich swiadkach pelnej wloczegi i przygod ery wiejskich rozrywek. Ponad przestworem blekitnego oceanu widnieli na tej mapie czterej bogowie wiatru z wzdetymi policzkami, dmuchajacy glownie z zachodu i z polnocnego wschodu. Napinajac miesnie piersiowe, Joss rozkazywal Boreaszowi jeszcze bardziej dac, a Srodkowemu Atlantykowi falowac. Na koniec zachwyconym widzom deklamowal fragment Ksiegi Szostej Metamorfoz Owidiusza.

Pomagajac sobie dlonmi, potrafil tez przysuwac Zachodnia Afryke do Ameryki Poludniowej, az idealnie laczyly sie na wysokosci pepka, demonstrujac zjawisko znane pod nazwa dryfu kontynentalnego. Afisze reklamowaly go jako: „Geos — Czlowiek Ziemia”.

Namietnie czytal wszystko, co mu wpadlo w rece, choc pozbawiony balastu wyksztalcenia wyzszego niz podstawowe, nigdy nie uslyszal o nauce i edukacji klasycznej nic ponad to, ze dla prostego czlowieka sa zbednym widzimisie. Przystojna sylwetka polaczona z niesfornym, chlopiecym wdziekiem, pomogly mu wkradac sie w laski rozmaitych bibliotecznych koneserow, na ktorych natykal sie podczas wloczegi i rozpytywal o dziela, z ktorych trescia winien sie zapoznac. Mowil, ze chce sie doskonalic. Z obowiazku czytywal, jak zdobyc przyjaciol, jak inwestowac w nieruchomosci oraz jak dostac do nogi kazdego ze swych znajomych tak, by tego nie poczuli, zas ze starozytnej literatury i ze wspolczesnych dziel naukowych powzial przekonanie, iz wie juz czym sa jakosci. Gdziekolwiek zatrzymali sie na dluzej, nachodzil miejscowa biblioteke miejska lub stanowa. Poduczyl sie tez troche geografii i historii: — To zajecie zwiazane z zawodem — tlumaczyl niejakiej Elwirze, znanej jako Kobieta-Slon, ktora dopytywala go ciekawie „gdzie tak ciagle znika”. Podejrzewala go o ekscesy seksualne: — Hm, po jednym bibliotekarzu w kazdym porcie — wyrazila kiedys swe przypuszczenia, ale zaraz musiala przyznac, ze jego wodewilowe talenty mimo to wciaz rosly. Wszystko to bylo moze „zbyt intelektualne”, a przeciez dopial swego, gdy ku powszechnemu zdziwieniu, ta jego jednoosobowa stajnia wyscigowa zaczela przynosic profity.

Ktoregos dnia, gdy stojac plecami do publicznosci demonstrowal wdarcie sie Polwyspu Indyjskiego w glab Azji i skutkiem tego wypietrzenie Himalajow, nagle grom trzasnal z pochmurnego, choc bezdeszczowego nieba i na miejscu go zabil. Traby powietrzne szalaly wtedy w calej Oklahomie, a we wszystkich poludniowych stanach panowala dziwna pogoda.

Opanowalo go doskonale czyste uczucie, ze opuszcza swe cialo (zalosnie zmiete na deskach posypanych trocinami, w ktore z lekliwym oslupieniem wlepiala galy garstka ludzi), i wznosi sie wyzej i wyzej, jakby przez dlugi, ciemny tunel, z wolna przyblizajac sie ku jaskrawemu swiatlu. I w tej promienistosci dostrzegac zaczal figure herosa o boskich, zaiste, ksztaltach.

Gdy ocknal sie, pojal, ze czesc Palmera Jossa z wyraznym ociaganiem powraca do zycia. Spoczywal na skladanym lozku w skromnie umeblowanej sypialni, a nad nim pochylala sie osoba Wielebnego Billy Jo Rankina — nie obecnego nosiciela tego szacownego nazwiska, lecz ojca, ktory byl wielce czcigodna namiastka pastora trzeciej cwierci dwudziestego wieku. Joss moglby przysiac, ze dostrzega za nim gromadke zakapturzonych osob ciagnacych Kyrie Eleison.

— Umre, czy bede zyl? — szeptem zapytal mlodzieniec.

— I jedno i drugie, moj synu — odparl Wielebny Rankin.

Wkrotce Jossa opanowalo dojmujace uczucie, ze zrozumial sens swiata. A ze mial trudnosci, aby to wyslowic, targal nim konflikt pomiedzy tym, co mogl wyartykulowac a obrazem szczesliwosci, jaki ogladal, i nieskonczonej radosci, jaka ta wizja zwiastowala. W jego sercu zamieszkaly odtad dwa sprzeczne uczucia, ktore wiodly ze soba spor, skutkiem czego w roznych okolicznosciach (na przyklad, w polowie zdania) mowiac o jednym, uswiadamial sobie nagle istnienie drugiego, wiec predko rowniez i o nim musial powiedziec slowo. Albo wykonac jakis gest. Po czym, zadowoliwszy zwasnione strony, odzyskiwal spokoj.

Kiedys powiedziano mu, ze naprawde nie zyl. Tak wtedy orzekl lekarz. Ale modlili sie nad nim, spiewali hymny i nawet probowali go ozywic masazem ciala (glownie okolicy Mauretanii). Wiec go wrocili zyciu — w prawdziwy i doslowny sposob urodzil sie od nowa. Palmer Joss chetnie naklanial temu ucha i nawet radowal sie, ze obraz ten nadzwyczajnie pasuje do jego koncepcji istnienia. I coraz bardziej utwierdzal sie w przekonaniu — choc o swym wypadku rzadko mowil — ze zdarzenie to mialo symptomatyczny charakter. Przeciez piorun nie mogl zabic go ot, tak sobie. I rowniez nie ot, tak sobie, wrocono go na Ziemie.

Pod przewodnictwem swego opiekuna rozpoczal powazne studiowanie Pisma. Gleboko nim poruszylo Zmartwychwstanie, i rownie gleboko — idea Odkupienia. Zaczal asystowac Wielebnemu Rankinowi najpierw w drobnych, a z czasem w coraz bardziej odpowiedzialnych (lub wymagajacych dluzszej podrozy) poslugach duszpasterskich. Szczegolnie po tym, jak mlody Billy Jo Rankin w odpowiedzi na Boze wezwanie, przeniosl sie do Odessy w Teksasie. Wkrotce Joss odnalazl swoj wlasny styl kazan — nie tyle upominajacy, ile tlumaczacy. Prostym jezykiem i swojskimi metaforami wyjasnial, czym jest baptyzm i posmiertne zycie, czym zwiazek chrzescijanskiego Objawienia z mitami starozytnej Grecji i Rzymu, a czym idee Bozego planu wobec swiata i zgodnosc nauki z religia — o ile obie sa wlasciwie rozumiane. Nie byly to kazania konwencjonalne, dla wielu zbyt ekumeniczne, lecz zyskiwaly mu coraz wieksza popularnosc.

— Urodziles sie od nowa, Joss — powiedzial Rankin Starszy — wiec powinienes zmienic swe nazwisko. Ale Palmer Joss brzmi dla pastora tak swietnie, ze pewnie bylbys glupi, gdybys go nie zatrzymal.

Joss zaobserwowal, ze podobnie jak adwokaci i lekarze, handlarze religia rzadko nawzajem krytykuja swe towary. Ale ktoregos wieczora trafil na zbior parafian w nowym Kosciele Boga-Krzyzowca, gdzie mial kazanie Billy

Вы читаете Kontakt
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату