dostrzegasz, migoczace i pelzajace po ziemskim globie, sa (za wyjatkiem zorzy polarnej) dzielem czlowieka. Ta gesta linia swiatelek to Wschodnie Wybrzeze USA: ciag miast od Bostonu po Waszyngton, megalopolis na razie bez imienia. A tam — pozar szybu gazowego w Libii. Niespokojny roj swiatelek przesuwajacy sie ku Morzu Chinskiemu, to japonska flotylla polawiaczy krewetek. Za kazdym obrotem Ziemia opowiada ci nowa historie. Widzisz erupcje wulkanu na Kamczatce, burze piaskowa na Saharze — siegajaca az do Brazylii — i nagle ochlodzenie w Nowej Zelandii. I zaczynasz postrzegac Ziemie jako zywy organizm, jako osobne stworzenie obdarzone zyciem i dusza. I zaczynasz martwic sie o nie, a takze zyczyc mu jak najlepiej. Granic tam nie widac, tak jak poludnikow czy rownoleznikow. Granice istnieja w wyobrazni. Ziemia istnieje naprawde.
Oto dlaczego pobyt w przestrzeni pozaziemskiej sprzyja wywrotowemu mysleniu. Wiekszosc ludzi, ktorzy mieli szczescie przyjrzec sie naszej planecie z orbity i chwile pomedytowac, dochodzi do tych samych wnioskow. Kraje, ktore z duma wysylaja swoich ludzi w kosmos i czynia tak z powodow narodowych, za jakiejs ironii sprawa pomagaja tym ludziom przestawic sie na zupelnie antynarodowe myslenie. Dzieje sie tak z kazdym, kto zawisl na chwile w kosmosie ponad Ziemia i mogl przyjrzec sie jej z wiekszej niz narodowosciowa perspektywy. Jako planecie samej w sobie.
Od niedawna dopiero wieksze grupy ludzi wypuszczaly sie w kosmos, by pomedytowac. Dzieki nim moze, z oporami i powoli, ale jednak, zaczelo rozpowszechniac sie „planetarne” myslenie i wzroslo zainteresowanie perspektywami Ziemi — zwlaszcza ze tam, w dole, znaczna ilosc tych „wycieczkowiczow”, (zawisajacych glownie na blizszej orbicie okoloziemskiej) cieszyla sie niemalymi wplywami.
Zaczelo sie od swiata zwierzecego: wpierw ameby, a potem muszki, szczury, psy i na koncu malpy stawaly sie prawdziwymi kombatantami kosmosu. I w miare, jak wydluzano im czas pobytu poza Ziemia, dziwne rzeczy zaczynaly wychodzic na jaw. Na przyklad, ze za wyjatkiem mikroorganizmow i owadow, u wszystkich zwierzat pod wplywem grawitacji zerowej zaczelo wydluzac sie zycie. O cale dziesiec do dwudziestu procent. Pobyt w stanie niewazkosci powoduje, ze organizm traci mniej energii na pokonywanie sily ciazenia — i komorki ciala zuzywaja mniej tlenu, spowalniajac procesy starzenia. Lekarze twierdzili, ze to samo zastosowanie u ludzi da jeszcze lepsze efekty — tu i tam zaczynano przebakiwac o niesmiertelnosci.
U orbitalnych zwierzat spadl tez o osiemdziesiat procent wskaznik zachorowalnosci na raka, a na bialaczke i nowotwory limfatyczne — o dziewiecdziesiat. Malo tego — stwierdzono (choc nadal brak w tej sprawie udokumentowanej statystyki), ze przebywanie w grawitacji zerowej aktywizuje samoistne wycofywanie sie juz istniejacych nowotworow — co potwierdzaloby prawdziwosc spostrzezenia niemieckiego chemika sprzed pol wieku, Otto Warburga, ze nadmierny doplyw tlenu do tkanek zwieksza czestotliwosc rozwoju niektorych postaci raka. Jak obnizyc zuzycie tlenu i niewazkosc, staly sie z dnia na dzien najmodniejszymi tematami w towarzystwie. Ludzie, ktorzy jeszcze niedawno odbywali pielgrzymki do Meksyku w poszukiwaniu pestek brzoskwin, teraz domagali sie biletow w kosmos. Lecz cena ich byla zawrotna, wiec ten kosmiczny sposob prewencyjnego oraz klinicznego przedluzenia zycia pozostawal przywilejem garstki wybranych.
Do czasu — albowiem nagle, niewiadome skad pojawily sie olbrzymie pieniadze i jak szarancza rozmnozyly sie na orbicie latajace sanatoria. Tuz przed koncem Drugiego Milenium, kilkaset kilometrow nad Ziemia, krazyc zaczely pierwsze luksusowe domy starcow, ktore poza tym ze kosztowne, mialy rowniez te wade, ze im dluzej w nich przebywali pacjenci z zaburzeniami krazenia i chorobami kosci, tym mniejsze mieli szanse wrocic do zycia w normalnej grawitacji na Ziemi. Lecz dla niejednego starego bogacza nie stanowilo to zadnej przeszkody — za obietnice jeszcze paru lat zyciowych uciech, z najwieksza radoscia wyprowadzali sie w kosmos, nawet jesliby mieli nigdy nie wrocic.
Zaraz, oczywiscie, pojawili sie moralisci, ktorzy kaprysy bogaczy wyklinali, jako marnowanie ograniczonych zasobow Ziemi, i lekcewazenie rzeczywistych potrzeb ludzkosci, a takze jako cyniczna obojetnosc bogatych i wplywowych pieszczochow, wobec ludzi biednych i pozbawionych pracy. Zatroskani pragmatysci wywodzili natomiast, ze wielka lekkomyslnoscia jest pozwalac emigrowac elicie w kosmos, zostawiajac warstwy pracownicze na Ziemi, co stwarza niebezpieczenstwo sprawowania zarzadu doraznego, na odleglosc. Najwiecej jednak bylo takich, ktorzy wyrazali radosc z naglego daru niebios, ze samozwanczy „wlasciciele Ziemi” calymi gromadami wynosili sie tam, gdzie juz niczemu wiecej zaszkodzic nie moga.
Niewielu wszak docenialo zmiany, jakie u dobrowolnych emigrantow zachodzily w ich rozumieniu ziemskich spraw, gdy je ogladali stamtad. Ani ze wlasnie teraz stawali sie bardziej sklonni do czynienia dobra. Na przyklad, po paru latach nacjonalizm stawal sie wsrod nich uczuciem calkowicie nie znanym, tak samo jak zainteresowanie zbrojeniem nuklearnym — albowiem dla kogos, kto aspiruje do niesmiertelnosci mysl, ze nagle sprzed jego oczu moglby na zawsze zniknac ulubiony obraz Ziemi, przestaje byc oczekiwana perspektywa.
Wsrod tych wybrancow ujrzec mozna bylo japonskich multimilionerow, greckich armatorow, ksiazat saudyjskich, jednego eks-Prezydenta, jednego Pierwszego Sekretarza Partii, barona chinskiej mafii i krola heroiny. Na Zachodzie bowiem, pominawszy kilka zaproszen tytularnych, przy kwalifikacjach padalo tylko jedno pytanie: czy masz czym zaplacic. Pensjonat sowiecki roznil sie od innych nie tylko tym, ze nazywano go „kosmicznym laboratorium”, ale tez ze walkoniacy sie w nim Pierwszy Sekretarz Partii prowadzil jakoby „badania gerontologiczne”. W sumie ci, ktorzy zostali na Ziemi, az tak bardzo na nich nie psioczyli, bo przeciez kazdy gdzies w sercu holubil nadzieje, ze kiedys tez sie wsrod nich znajdzie.
Kuracjusze z orbity w niczym nie narzucali sie mieszkancom Ziemi, a na odwrot, starali sie zachowywac lagodnie i cicho. Podobnie jak ich rodziny — chociaz z drugiej strony, niektorzy bogaci i wplywowi Ziemianie mieli latajace sanatoria dyskretnie na oku, albowiem plynace stamtad idee nie zawsze byly obojetne dla przeksztalcen mentalnosci ziemskiej. Na przyklad, znane bylo ich poparcie dla rozmow rozbrojeniowych prowadzonych przez piec poteg nuklearnych. Rowniez budowa Maszyny — jako potencjalny czynnik umocnienia jednosci swiata — liczyc mogla na ich dyskretna sympatie. Nacjonalistyczne organizacje na Ziemi nieraz pisaly o tym orbitalnym lobby, jako o starczej mafii kontrolujacej wszystko, co sie dzieje na Ziemi i zarzucaly tym trzesacym sie na nogach filantropom, ze trudnia sie handlem narodami. Pojawily sie w obiegu pamflety reklamowane jako oryginalne stenogramy tajnego spotkania swiatowych prominentow na pokladzie Matuzalema, do ktorego zawiozly ich wynajete kosmiczne promy. Sporzadzony tam jakoby „tajny program dzialan” majacy na celu terroryzowanie najdzielniejszych ziemskich patriotow, zdemaskowal jako falszerstwo „Timesweek”, ironicznie nazywajac go „Protokolami Medrcow Ozonu”.
Na pare dni przed startem postanowila wypoczac troche na Cocoa Beach. Wynajela apartament z widokiem na plaze i Atlantyk. Czesto wstawala o swicie i z kawalkami chleba szla plaza, karmiac mewy: bez trudu chwytaly w powietrzu rzucane im smakolyki, zachowujac sie jak zawodowi strzelcy do rzutkow. Zdarzalo sie, ze o metr nad jej glowa lopotalo stado dwudziestu lub trzydziestu mew. Mocno bily skrzydlami, aby zawisnac w miejscu z rozwartymi, zakrzywionymi dziobami, czekajac cudu pojawienia sie zywnosci w powietrzu. Kiedys znalazla lezacy na skraju plazy lisc palmowy, ktory zabrala do domu, delikatnie wyskubujac z niego po drodze ziarenka piasku.
Hadden zaprosil ja do swego „domu-z-dala-od-domu”, to znaczy na poklad Matuzalema — jego nowego, kosmicznego chateau. A ze zalezalo mu przy tym na calkowitym sekrecie przed gawiedzia, poza czlonkami rzadu nie wolno jej bylo nikogo o tej wycieczce powiadamiac. Bo rzeczywiscie — coraz mniej o nim sie mowilo, a i ja sama wiadomosc, ze Hadden zdecydowal sie na orbitalna emeryture, kompletnie zaskoczyla. Czlonkowie rzadu, z ktorymi podzielila sie informacja o zaproszeniu, nie zglosili zastrzezen, zas der Heer dodal: „zmiana otoczenia dobrze ci zrobi”. Prezydent entuzjastycznie poparla wizyte, co moglo wiazac sie z jej ukrytym pragnieniem, by lot do Matuzalema odbyl sie na pokladzie odbywajacego regularne rejsy na niewielkim dystansie starenkiego rzadowego wahadlowca „STS Intrepid”. Wiekszosc klienteli wolala latac stateczkami komercyjnymi, ktore nie mialy dotad konkurencji, bo proby zdatnosciowe nowego, wiekszego sprzetu wciaz sie przeciagaly. Niezbyt imponujaca flota wahadlowcow wciaz zatem pelnila role mocno juz leciwego konia pociagowego rzadowej aktywnosci w kosmosie, coraz rozpaczliwiej wolajacego o zastrzyk swiezej krwi.
— Szanowna pani zobaczy — tlumaczyl Ellie pilot — jedna nozka elegancko odbijemy sie od ziemi, ale druga bedziemy sie jej mocno trzymac, kiedy wejdziemy w stan niewazkosci.
Poza podstawowymi wymogami co do stanu zdrowia, nie bylo przed lotem wahadlowym zadnych specjalnych kontroli. Statki komercjalne wylatywaly pelne i wracaly puste, podczas gdy wahadlowce rowniez z powrotem zabieraly pasazerow. Na przyklad, tydzien temu, „Intrepid” specjalnie zacumowal w drodze powrotnej na Matuzalemie, zeby odebrac dwoch klientow wracajacych na Ziemie. Ich nazwiska byly jej znane: jeden byl projektantem systemow napedowych, drugi kriobiologiem. Nie miala pojecia, czego mogli szukac na Matuzalemie.
— Zobaczy pani — ciagnal pilot — to tak, jakby urwac sie z holu. To jeszcze nikomu nie zaszkodzilo, a sa