Wokol panowala ciemnosc. Przy wejsciu nie bylo widac ani nildorow, ani sulidorow. Ostroznie posuwal sie naprzod. Jaskinia byla zimna, ale sucha. Zaryzykowal — zapalil maly plomien miotacza i wowczas zobaczyl, ze stoi na srodku ogromnej komnaty, ktorej sklepienie niknelo w mroku. Na wprost widzial wylot korytarza. Przejscie bylo wystarczajaco szerokie dla Gundersena, ale nildory musialy sie przez nie przeciskac z niemalym trudem.

Skierowal w strone tego przejscia. Zgasil miotacz i posuwal sie w glab po omacku dotykajac scian. Korytarz zakrecal ostro w lewo, a po dwudziestu krokach rownie ostro w prawo. Za drugim zakretem powitalo Gundersena slabe swiatlo, ktore saczylo sie z fosforyzujacych tworow grzybowatych na suficie. Poczul ulge. a rownoczesnie zaniepokoil sie, ze ktos moze go zauwazyc. Korytarz ciagnal sie w nieskonczonosc w glab gory, a po obu jego stronach znajdowaly sie dalsze komnaty i przejscia.

Posunal sie naprzod i zajrzal do najblizszej z tych komnat. Znajdowalo sie w niej cos wielkiego, dziwnego, ale wyraznie zywego. Na podlodze na golych kamieniach spoczywala masa rozowego miesa, bezksztaltna i spokojna. Gundersen wypatrzyl krotkie, grube odnoza i zakrecony ogon. Nie widzial glowy ani innych charakterystycznych szczegolow pozwalajacych zakwalifikowac to cos do jakiegos znanego gatunku. Mogl to byc nildor, choc nie wydawal sie dostatecznie duzy. Gundersen obserwowal to i zobaczyl, ze w pewnej chwili nabrzmialo biorac oddech, a potem to obrzmienie powoli opadlo. Nastepny wdech i wydech nastapil za pare minut. Gundersen poszedl dalej.

W kolejnej sali znalazl podobna kupe nieuformowanego miesa. W trzeciej — to samo. Sasiednia komnata zajeta byla przez sulidora lezacego w dziwnej pozycji: na plecach ze sztywno wyciagnietymi do gory lapami. W nastepnej tez byl sulidor, w takiej samej pozycji, a uderzajace bylo, iz nie mial futra — lezal zupelnie nagi i pod gladka, szara skora rysowaly mu sie wyraznie wszystkie miesnie. Idac dalej Gundersen napotkal cos jeszcze bardziej dziwacznego: mialo to grzebien, kly i trabe nildora, ale ksztalty i potezne lapy sulidora. Coz to za koszmarny potworek? Gundersen stal przez dluzsza chwile patrzac zdumiony i zastanawial sie, w jaki sposob glowa nildora mogla zostac zlaczona z cialem sulidora. Zdawal sobie sprawe, ze nie moze to byc wynik naturalnego skojarzenia. Ten spiacy stwor ma po prostu cechy obu gatunkow, a wiec? Jakas hybryda? Mieszanka genetyczna?

Nie mial pojecia. Teraz jednak juz wiedzial, ze to nie jest stacja przystankowa na drodze do miejsca ponownych narodzin. Tu wlasnie odbywaly sie ponowne narodziny.

W dali, z bocznego korytarza wylonily sie jakies istoty i przeszly przez glowna komnate. Byly to dwa sulidory i nildor. Gundersen przywarl do sciany i pozostal bez ruchu, dopoki sie nie oddalily i nie Zniknely w dalszym pomieszczeniu. Potem podjal znowu swoja wedrowke.

Widzial same cuda. W tym miejscu nie obowiazywaly zadne bariery.

Tu oto lezala gabczasta masa rozowego miesa z jedna jedyna rozpoznawalna cecha — dlugim ogonem sulidora. Tam znajdowal sie sulidor pozbawiony futra, a lapy byly skrocone i grube — przypominaly nogi nildora. Tulow rowniez stawal sie ciezki i gruby. Tu znow lezal kawal surowego miesa niepodobny ani do nildora, ani do sulidora, ale zywy, czekajacy na tworcza dlon rzezbiarza. A tutaj zgromadzono traby, grzebienie, kly, szpony, lapy i ogony. Lezaly platy futra oraz gladkiej skory, nieuformowane kawaly miesa.

Wydawalo sie, iz nie obowiazywaly tu zadne prawa biologii. A nie byla to tez zabawa w inzynierie genetyczna. Gundersen wiedzial, ze na Ziemi kazdy zdolny technik zrecznymi ukluciami igly i wprowadzeniem odpowiednich lekow potrafi przemodelowac plazme — mogl spowodowac, ze wielbladzica urodzi hipopotama albo wiewiorka — kota, a nawet kobieta wyda na swiat sulidora. Tutaj jednak dzialo sie cos zupelnie innego.

Gundersen wiedzial, ze na Ziemi mozna sklonic kazda zywa komorke, by grala role zaplodnionego jajeczka, dzielila sie, rosla i przeksztalcala w pelny organizm. Jad z Belzagora byl jednym z katalizatorow w takich procesach. Ale tu dzialo sie cos zgola odmiennego.

Tutaj — uswiadomil sobie Gundersen — dokonywala sie transmutacja gatunkow. Tu nie ulegaly obrobce komorki rozrodcze, ale dorosly organizm. Teraz zrozumial uwage Na-sinisula, gdy zapytal, czy sulidory rowniez podlegaja ponownym narodzinom: „Gdyby nie bylo dnia, jakze moglaby byc noc'? Wlasnie tak: nildor w sulidora, sulidor w nildora. Gundersen doznal szoku, zakrecilo mu sie w glowie i musial oprzec sie o sciane. Nie widzial we wszechswiecie zadnego punktu oparcia. Co bylo prawdziwe? Co bylo trwale?

Zastanawial sie, co na tej gorze dzialo sie niegdys z Kurtzem.

Wszedl do komory, w ktorej lezalo jakies stworzenie podlegajace metamorfozie, mniejsze od nildora, a wieksze niz sulidor. Mialo zeby, a nie kly, trabe zamiast ryja i pokryte bylo futrem. Nie mialo szponow, tylko lapy z grubymi poduszkami, ale cialo uksztaltowane tak, ze moglo chodzic w postawie wyprostowanej.

— Kim jestes? — wyszeptal Gundersen. — Kim jestes? Kim byles? Dokad zmierzasz?

Ponowne narodziny. Jeden cykl nastepuje po drugim. Nildory podejmujace pod wewnetrznym przymusem pielgrzymke na polnoc, wkraczaja do tych jaskin i staja sie… sulidorami? Czy to mozliwe?

Jezeli to prawda, myslal Gundersen, to rzeczywiscie nie wiemy nic o tej planecie. A to… jest prawda!

Zaczal biegac jak szalony z jednego pomieszczenia do drugiego, nie dbajac juz o to, ze moze zostac zauwazony. Kazda komora potwierdzala jego przypuszczenie. Widzial nildory i sulidory w roznych fazach metamorfozy. Niektore byly nieomal calkowicie nildorami, niektore bezsprzecznie sulidorami. ale wiekszosc znajdowala sie w takim stanie, ze trudno bylo powiedziec, w jakim ostatecznym kierunku zmierzaja. Wszystkie spaly, nie poruszaly sie. W tych zimnych ciemnych komnatach przemiana przechodzila jak sen.

Gundersen dotarl do konca korytarza. Oparl dlonie o zimny kamien. Potem odwrocil sie bez tchu, zlany potem, i wszedl do ostatniej komnaty.

Znajdowal sie w niej sulidor. Nie spal jeszcze. Trzy weze z tropikow delikatnie oplataly go swymi splotami. Sulidor byl ogromny, posiwialy ze starosci i prezentowal sie niezmiernie godnie.

— Na-sinisul? — spytal Gundersen

— Wiedzielismy, ze nadejdzie czas, kiedy bedziesz musial tu przyjsc, Edmundzie Gundersenie.

— Nigdy nie wyobrazalem sobie… Nie rozumialem…

— Gundersen przerwal i staral sie opanowac. — Wybacz mi — powiedzial juz spokojniej — jesli mimo woli stalem sie intruzem. Czy moze przeszkodzilem ci w rozpoczeciu ponownych narodzin?

— Mam jeszcze pare dni — odparl sulidor. — Teraz przygotowuje komnate.

— I wyjdziesz z niej jako nildor?

— Tak — oswiadczyl Na-sinisul.

— Zycie plynie tu cyklicznie: sulidor w nildora, nildor w sulidora, sulidor w…

— Tak. Wciaz na nowo. Odrodzenie po odrodzeniu.

— A wiec wszystkie nildory spedzaja czesc zycia jako sulidory, a wszystkie sulidory jako nildory?

— Tak. Wszystkie.

Jak to sie zaczelo — zastanawial sie Gundersen. W jaki sposob polaczyly sie losy tych dwoch jakze roznych gatunkow? Jak to sie stalo, ze cala populacja zgodzila sie poddac takiej metamorfozie? Nie mogl tego zupelnie pojac. Ale wiedzial teraz, dlaczego nigdy nie widzial dziecka nildora lub sulidora.

— Czy na tym swiecie — zapytal — rodzi sie potomstwo nildorow lub sulidorow?

— Tylko wtedy, jesli trzeba zastapic tych, ktorzy juz nie moga sie odrodzic. Nie zdarza sie to czesto. Wielkosc naszej populacji jest stala.

— Stala, a jednak wciaz zmieniajaca sie.

— Wzor tych zmian daje sie przewidziec — oznajmil Na-sinisul. — Gdy sie stad wylonie, bede Fi'gontorem dziewiatych narodzin. Moi pobratymcy juz trzydziesci obrotow czekaja na mnie, ale pewne okolicznosci wymagaly, bym pozostal dluzej wsrod lasow i mgly.

— Czy narodziny juz po raz dziewiaty sa rzecza niezwykla?

— zainteresowal sie Gundersen.

— Sa wsrod nas tacy, ktorzy byli tu juz pietnascie razy. Sa i tacy, ktorzy czekaja nawet sto obrotow, nim zostana wezwani po raz pierwszy. Nie wiadomo kiedy nadejdzie wezwanie. A dla tych, ktorzy na to zasluguja, zycie nie ma konca.

— Nie ma… konca…?

— Czemu mialoby sie konczyc? — zdziwil sie Na-sinisul.

— Na tej gorze zostajemy oczyszczeni z zatrucia latami, a w innymi miejscu oczyszczamy sie z trucizny grzechow.

— To sie dzieje na plaskowyzu centralnym.

— Widze, ze rozmawiales z czlowiekiem Cullenem.

— Tak — przyznal Gundersen. — Tuz przed jego smiercia.

Вы читаете W dol, do Ziemi
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату