— Wiedzialem, ze jego zycie dobieglo konca — powiedzial Na-sinisul. — Tutaj wiadomosci docieraja szybko.
— Gdzie znajduja sie Srin'gahar i Luu'khamin, i inni, z ktorymi podrozowalem — spytal Gundersen.
— Sa tutaj, w komnatach niedaleko stad.
— Juz sie odradzaja?
— Tak, od paru dni. Wkrotce stana sie sulidorami i beda zyc na polnocy, az zostana wezwani, by ponownie przybrac ksztalty nildorow. Odnawiamy swoje dusze dzieki temu, ze wkraczamy w nowe zycie.
— Czy bedac sulidorem pamietasz swoje poprzednie zycie jako nildora? — chcial wiedziec Gundersen.
— Oczywiscie! Jaka wartosc moze miec doswiadczenie, o ktorym sie zapomni? Gromadzimy madrosc. Nasze poznanie prawdy jest glebsze dzieki temu, ze widzimy wszechswiat raz oczami nildora, a raz sulidora. Obie formy istnienia roznia sie od siebie nie tylko cialem. Ponowne narodziny sa wejsciem w nowy swiat, a nie jedynie w nowe zycie.
— A jesli ktos — z wahaniem zapytal Gundersen — nie jest z tej planety, czy moze przejsc ponowne narodziny? Co sie wtedy dzieje? Jakie zmiany zachodza?
— Widziales Kurtza?
— Widzialem — odpowiedzial Gundersen. — Ale nie mam pojecia co sie z nim stalo.
— Kurtz stal sie prawdziwym Kurtzem — oznajmil sulidor.
— Wasz gatunek nie podlega prawdziwej transformacji, poniewaz nie posiadacie gatunku uzupelniajacego. Zmieniacie sie, owszem, ale jedynie w granicach wlasnego potencjalu; wyzwalacie te sily, ktore juz w was istnieja. Kurtz, kiedy spal, wybral dla siebie nowa forme — nikt mu jej nie narzucal. Nie jest latwo wytlumaczyc to slowami, Edmundzie Gundersenie.
— Gdybym wiec ja ponownie sie narodzil, nie musialbym koniecznie zmieniac sie w cos takiego jak Kurtz?
— Nie. Chyba, ze twoja dusza jest taka sama jak dusza Kurtza, co jednak nie jest mozliwe.
— Czym w takim razie moglbym sie stac?
— Tego nikt nie wie. Jesli chcesz przekonac sie, co moga ci przyniesc ponowne narodziny, musisz po prostu narodzic sie po raz drugi.
— Ale czy bedzie mi wolno? — upewnil sie Gundersen.
— Kiedy spotkalismy sie po raz pierwszy, powiedzialem ci — mowil Na-sinisul spokojnie i powaznie — ze nikt na tym swiecie nie bedzie cie powstrzymywal od zrobienia czegokolwiek. Nie zatrzymano cie, gdy wstepowales na Gore Odrodzenia, nie byles powstrzymywany, kiedy badales komnaty. Powtorne narodziny nie zostana ci odmowione, jesli czujesz potrzebe, by ich doswiadczyc.
Gundersen powiedzial natychmiast, zdecydowanie i wyraznie:
— Chce sie ponownie narodzic.
XVI
W milczeniu, bez zdziwienia, Na-sinisul prowadzi go do pustej komnaty i wskazuje gestem, by zdjal ubranie. Gundersen rozbiera sie. Troche niezrecznie zmaga sie z suwakami i zapinkami. Na polecenie sulidora kladzie sie na podlodze, tak jak inni kandydaci do ponownych narodzin. Kamien jest tak zimny, ze Gundersen az dretwieje, kiedy dotyka go golym cialem. Na-sinisul wychodzi. Gundersen patrzy na jarzace sie wysoko sklepienie. Komnata jest na tyle duza ze moze swobodnie pomiescic nildora. Gundersenowi lezacemu na podlodze wydaje sie ogromna.
Na-sinisul powraca niosac czarke wydrazona w kawalku drewna. Podaje Gundersenowi. W naczyniu jest bladoniebieski plyn.
— Pij — mowi lagodnie sulidor.
Gundersen pije. Plyn ma slodki smak, jak ocukrzona woda. Jest to cos, czego juz kiedys sprobowal, wie kiedy to bylo: na stacji wezow, przed laty. To jest ten zakazany jad. Oproznia naczynie i Na-sinisul pozostawia go samego.
Dwa sulidory, ktorych Gundersen nie zna, wchodza do komnaty. Klekaja po jego obu stronach i zaczynaja cicho monotonnie spiewac. Jest to piesn rytualna. Gundersen nic nie rozumie. Masuja i glaszcza jego cialo, a ich lapy z potwornymi, teraz ukrytymi szponami sa dziwnie miekkie, jak lapki kota. Jest napiety, lecz to napiecie stopniowo opada. Czuje, ze narkotyk zaczyna dzialac: ma trudnosci z oddychaniem, glowa staje sie ciezka, zamazuja sie obrazy. Na-sinisul jest znow w pomieszczeniu, choc Gundersen nie zauwazyl, jak wchodzil. Znow trzyma czarke.
— Pij — mowi i Gundersen pije.
Jest to zupelnie inny plyn, a moze tylko inny destylat tego samego jadu: gorzki, z posmakiem dymu i popiolu. Zmusza sie, by wypic go do dna, bo Na-sinisul czeka cierpliwie, w milczeniu, poki Gundersen nie skonczy. Stary sulidor znow wychodzi. Przy wyjsciu z sali odwraca sie i cos mowi, ale jego slowa nie dochodza do Gundersena.
— Co powiedziales? — pyta Ziemianin. — Co? Co? — jego wlasne slowa sa ciezkie jak olow i ma wrazenie, ze spadaja na podloge.
Gundersen slyszy szum, jakby woda wlewala sie do jego celi. Oczy ma zamkniete, ale czuje, ze wokol niego gromadzi sie wilgoc. To jednak nie woda, ale jakas gesciejsza ciecz. Rodzaj zelatyny byc moze. Juz jest w niej zanurzony na pare centymetrow, a poziom jej wciaz sie podnosi. Jest chlodna, ale nie zimna i w przyjemny sposob izoluje go od kamiennej podlogi. Czuje slaby zapach gozdzikow i kleista konsystencje cieczy. Sulidory w dalszym ciagu cos nuca. Czuje, ze do ust wsuwa mu sie cienka rurka i przez jej waski otwor wcieka jakas substancja gesta i oleista. Zelatyny siega mu juz do zuchwy; jest to mile. Ochlapuje mu podbrodek. Rurka zostaje wyjeta z jego ust w chwili, gdy plyn zaczyna zalewac mu wargi. — Czy bede mogl oddychac? — pyta, i choc sulidor odpowiada mu w tajemniczym jezyku, Gundersen uspokaja sie.
Caly jest oblepiony zelatyna. Pokrywa ona podloge komnaty na wysokosc metra. Przenika przez nia blade swiatlo. Gundersen wie, ze jej powierzchnia jest gladka, bez zadnych zalaman i doskonale przylega do scian komnaty — stal sie poczwarka. Juz nic wiecej nie dostanie do picia. Bedzie tu lezal az narodzi sie ponownie.
Teraz juz wie, ze trzeba umrzec, by zostac odrodzonym. Nadchodzi smierc i obejmuje go. Gundersen lagodnie zapada w czarna otchlan. Czule sa objecia smierci. Gundersen unosi sie w drzacej nicosci, jakby zostal zawieszony w czarnej pustce. Przenikaja go promienie purpurowego i szkarlatnego swiatla. Przeszywaja go jak metalowe wlocznie. Kolysze sie. Wiruje. Unosi…
Raz jeszcze spotyka smierc i zmaga sie z nia. Zostaje pokonany. Cialo jego rozpada sie w drzazgi i jasny deszcz czastek Gundersena rozprasza sie w przestrzeni.
Czastki te szukaja sie nawzajem. Kraza wokol siebie. Tancza. Lapia sie. Przyjmuja postac Edmunda Gundersena, ale ten nowy Gundersen lsni jak czyste, przejrzyste szklo. Blyszczy, przezroczysty czlowiek przez ktorego bez przeszkod przenika swiatlo wspanialego slonca pulsujacego jak serce wszechswiata. Z piersi Gundersena rozchodza sie promienie, jego cialo rozswietla galaktyki.
Emanuja z niego kolorowe smugi i lacza go ze wszystkimi we wszechswiecie, ktorzy posiadaja g'rakh.
Jest czastka biologicznej madrosci kosmosu.
Zestraja swa dusze ze wszystkim co jest i co musi byc.
Nie posiada granic.
Moze siegnac do kazdej duszy i dotknac jej.
Siega do duszy Na-sinisula, a sulidor dopuszcza go i pozdrawia. Siega do Srin'gahara, do Vol'himyora wielokrotnie narodzonego, do Luu-khamina, Se-holomira, Yi-gartigoka, do kazdego z nildorow i sulidorow, ktorzy leza w jaskiniach poddawani metamorfozie, do mieszkancow mglistych lasow i do mieszkancow pracujacych w dzungli i do tych, co tancza w szalonym zapamietaniu na odleglym plaskowyzu, do wszystkich innych na Belzagorze obdarzonych g'rakh.
Teraz zbliza sie do tego, co nie bylo ani nildorem, ani sulidorem, lecz uspiona dusza, o barwie, brzmieniu i budowie niepodobnej do innych. To dusza kogos zrodzonego na Ziemi. Dusza Seeny. Zwraca sie do niej lagodnie, wola: „Zbudz sie, zbudz, kocham cie, przyszedlem po ciebie'. Nie budzi sie. Wola do niej: „Jestem odnowiony, jestem odrodzony, przepelniony miloscia. Polacz sie ze mna, badz czescia mnie. Seena? Seena?'. Ona nie