gdzies gleboko w labiryncie jego mozgu odzywaly sie dzwonki alarmowe, ktorych znaczenia nie potrafil zrozumiec.

Byl wdzieczny Indrze, ze wyrwala go z zamyslenia. Wpatrujac sie w niebo na zachodzie, jakby czegos tam szukala, spytala:

— Czy to prawda, ze jesli wie sie, gdzie jej szukac, to mozna zobaczyc Wenus w dzien? Wczoraj po zachodzie swiecila tak jasno, ze mozna bylo w to prawie uwierzyc.

— To prawda — odpowiedzial Franklin. — Nie jest to nawet takie trudne. Caly problem polega na tym, zeby wiedziec, gdzie sie teraz powinna znajdowac, potem mozna juz ja bez trudu wypatrzyc.

Franklin oparl sie o pien palmy, oslonil oczy przed blaskiem zachodzacego slonca i zaczal przeszukiwac niebo bez wiekszej nadziei na odnalezienie drobnego swiecacego punkcika. W ostatnich tygodniach nieraz widzial Wenus, krolujaca na wieczornym niebie, ale nielatwo bylo ustalic jej polozenie w stosunku do slonca, kiedy oba ciala znajdowaly sie nad horyzontem.

Nagle zupelnie niespodziewanie dostrzegl pojedyncza srebrna gwiazdke na tle mleczno-blekitnego nieba.

— Znalazlem! — zawolal wyciagajac reke.

Indra zmruzywszy jedno oko spojrzala we wskazanym kierunku, ale poczatkowo nic nie widziala.

— Pewnie cos ci wpadlo do oka — draznila go.

— Nie, to nie zludzenie. Przypatrz sie dobrze — odpowiedzial Franklin, bojac sie choc na chwile stracic z oczu mikroskopijna gwiazdke, ktora z takim trudem odnalazl.

— Ale Wenus nie moze byc w tym miejscu — zaprotestowala Indra. — To za daleko na polnoc.

Franklin natychmiast zrozumial, ze Indra ma racje. Gdyby mial jakiekolwiek watpliwosci, to mogl sie teraz przekonac, ze gwiazda, na ktora patrzyl, przesuwa sie szybko po niebie w kierunku na wschod, zaprzeczajac w ten sposob prawom rzadzacym pozostalymi cialami niebieskimi.

To, na co patrzyl, bylo stacja kosmiczna, najwiekszym ze sztucznych satelitow Ziemi, krazacym po swojej orbicie na wysokosci tysiecy mil. Probowal oderwac wzrok i wyzwolic sie z hipnotycznego uroku tej stworzonej przez czlowieka, nie mrugajacej gwiazdy. Mial uczucie, ze idzie skrajem przepasci; strach przed nieskonczona pustka, w ktorej zawieszone sa swiaty, zaczal przenikac jego umysl, grozac szalenstwem.

Na pewno opanowalby sie, gdyby nie zbieg okolicznosci. Z nagla jasnoscia, z jaka pamiec czasami odpowiada na uporczywie powtarzane pytanie, zrozumial, co go tak dreczylo od kilkunastu minut. To zapach paliwa, ktorym Indra napelniala kuchenke — charakterystyczny, ostry zapach syntenu. I natychmiast zwalilo sie na niego wspomnienie sytuacji, w ktorej po raz ostatni czul ten az nazbyt znajomy zapach.

Synten — poczatkowo uzywany jako paliwo do rakiet — obecnie wyszedl z uzycia, podobnie jak wszystkie paliwa chemiczne, i stosowano go wylacznie w urzadzeniach pomocniczych, na przyklad do napedu skafandrow kosmicznych.

Skafandry kosmiczne.

To bylo juz ponad jego sily; atak z dwoch stron zlamal jego opor. Wzrok i wech zawiodly go jednoczesnie. W ciagu kilku sekund troskliwie zbudowane tamy, ktore mialy chronic jego umysl, zwalily sie pod naporem narastajacej fali strachu.

Poczul, ze Ziemia wraz z nim wiruje w przestrzeni kosmicznej. Mial uczucie, ze wiruje coraz szybciej na swojej osi, probujac wyrzucic go niczym kamien z procy. Z gardlowym krzykiem przekrecil sie na brzuch, ukryl twarz w piasku i wczepil sie rozpaczliwie w szorstki pien palmy. Nic mu to nie pomoglo; nadal spadal bez konca… Glowny mechanik Franklin, zastepca dowodcy „Arcturusa”, byl znowu w kosmosie i przezywal swoj upiorny sen, ktorego mial nadzieje nigdy juz nie ogladac.

VII

Wstrzasnieta i zaskoczona Indra siedziala patrzac bezmyslnie na tarzajacego sie w piasku i placzacego jak skrzywdzone dziecko Franklina. Po chwili wspolczucie i zdrowy rozsadek podpowiedzialy jej, co ma robic; rzucila sie do niego i objela jego wstrzasane placzem

— Walter! — zawolala. — Nic ci nie jest, nie masz sie czego bac!

Kiedy to mowila, slowa wydaly jej sie plaskie i glupie, ale byly to jedyne slowa, jakie przyszly jej do glowy. Franklin jakby nie slyszal; nadal drzal caly i kurczowo obejmowal pien palmy. Przykro bylo patrzec na mezczyzne, ktorego strach doprowadzil do takiego stanu, pozbawiajac go wszelkiej godnosci i dumy. Schylajac sie nad nim Indra uslyszala, ze wsrod szlochow Franklin wymawia czyjes imie, i nawet w takiej chwili nia potrafila opanowac uklucia zazdrosci, gdyz bylo to imie kobiety. Cichym, ledwie slyszalnym szeptem Franklin wymawial imie „Irena!” i potem znowu wybuchal placzem.

Bylo to cos, co przekraczalo medyczne umiejetnosci Indry. Po chwili wahania podbiegla do lodzi i rozpieczetowala znajdujaca sie tam apteczke. Byla w niej miedzy innymi fiolka silnych proszkow uspokajajacych, z wyraznym napisem „Nie wiecej niz jedna pastylke”. Indra nie bez trudu zmusila Franklina do przelkniecia proszka, a potem objela go ramionami, czujac, jak drzenie stopniowo ustepuje.

Trudno jest wyznaczyc granice pomiedzy wspolczuciem i miloscia, ale jesli taka granica istnieje, to Indra przekroczyla ja podczas tych chwil milczacego czuwania przy Franklinie. To, co sie z nim stalo, nie wywolalo w niej wstretu; domyslala sie, ze tylko naprawde okropne przezycia mogly go doprowadzic do takiego stanu. Cokolwiek to bylo, Indra postanowila, ze musi pomoc Franklinowi wyzwolic sie z tego.

Franklin uspokoil sie zupelnie, nie tracac przytomnosci. Nie opieral sie, kiedy Indra odwrocila go na wznak, i przestal kurczowo sciskac pien drzewa, ale jego wzrok byl pusty, a wargi poruszaly sie bezdzwiecznie.

— Jedziemy do domu — szepnela Indra, jakby pocieszala przestraszone dziecko. — Chodz, juz jest wszystko dobrze.

Pomogla mu sie podniesc — wstal bez sprzeciwu. Potem, poruszajac sie jak automat, pomogl jej nawet spakowac rzeczy i zepchnac katamaran na wode. Wygladal teraz prawie normalnie, tyle ze nic nie mowil, a z jego spojrzenia wyzieral rozdzierajacy serce smutek. Odplyneli z wyspy pod zaglami i z zapuszczonym silnikiem, gdyz Indra nie chciala tracic ani sekundy. Nawet teraz nie przyszlo jej do glowy, ze moze jej zagrazac jakies niebezpieczenstwo; z dala od ludzi, sam na sam z kims, kto moze byc szalencem. Myslala jedynie o tym, zeby jak najszybciej oddac Franklina w rece lekarzy.

Szybko zapadal zmrok. Slonce dotknelo juz horyzontu i od wschodu nastepowaly ciemnosci. Kolejno zapalaly sie latarnie morskie na ladzie i na poszczegolnych wysepkach. Zas na zachodzie jasniej od nich wszystkich blyszczala Wenus, ktora nie wiadomo dlaczego stala sie przyczyna tego wszystkiego…

Franklin wreszcie przerwal milczenie. Mowil jakby z trudem, ale zupelnie do rzeczy.

— Bardzo cie przepraszam — powiedzial. — Obawiam sie, ze zepsulem ci cala wycieczke.

— Nie badz niemadry — odpowiedziala. — To nie twoja wina. Nie przejmuj sie niczym i nie mow nic, jesli nie masz ochoty.

Zamilkl i nie odzywal sie juz do konca podrozy. Kiedy Indra chciala wziac go za reke, zesztywnial, dajac do zrozumienia, ze wolalby uniknac kontaktu. Poczula sie urazona, ale posluchala jego nie wypowiedzianego zyczenia. Zreszta i tak miala dosc roboty, aby orientujac sie wedlug latarni odnalezc kreta trase pomiedzy rafami.

Nie spodziewala sie, ze beda wracac tak pozno. Wprawdzie wschodzacy ksiezyc oswietlal powierzchnie morza, ale wiatr przybral na sile i fale rozbijajace sie o Rafe Wistari pojawialy sie niebezpiecznie blisko w upiornych, bialych szeregach. Indra nie spuszczala ich z oka, starajac sie jednoczesnie sledzic mrugajace swiatlo latarni na koncu mola. Dopiero kiedy rozroznila w mroku samo molo i szczegoly wybrzeza wyspy, odetchnela i mogla znowu zajac sie Franklinem.

Wygladal zupelnie normalnie teraz, kiedy przywiazali katamaran i szli w strone budynkow laboratorium. Indra nie widziala jego twarzy, poniewaz ta czesc wybrzeza nie byla oswietlona, a korony palm zaslanialy swiatlo Ksiezyca, ale sadzac z glosu, odzyskal calkowicie panowanie nad soba.

— Dziekuje ci za wszystko, Indro. Jestem ci bardzo wdzieczny za to, co dla mnie zrobilas.

— Zaprowadze cie teraz prosto do doktora Myersa. Musisz z nim porozmawiac.

— Nie, on tu nic nie pomoze. Czuje sie teraz zupelnie dobrze, to sie juz nie powtorzy.

— Mysle jednak, ze powinienes sie z nim zobaczyc. Zaprowadze cie do twojego pokoju, a potem pojde po

Вы читаете Kowboje oceanu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату