wybranych strategicznych punktach atomowe generatory. Wytwarzane przez nie cieplo dawalo poczatek poteznym podwodnym fontannom, transportujacym bezcenne mineraly ku zyciodajnemu sloncu. To sztuczne przyspieszenie naturalnego procesu wymiany wod stalo sie jednym z najbardziej nieoczekiwanych i najbardziej owocnych zastosowan energii jadrowej. Juz to samo wystarczalo, by zwiekszyc ilosc pozywienia uzyskiwanego z morz o prawie dziesiec procent.
A tymczasem wieloryby pracowaly pelna para, aby przywrocic naruszona przez czlowieka rownowage.
Zapedzenie ich do zagrody bedzie wymagalo polaczonej akcji z powietrza i z wody. Lodzie podwodne byly zbyt powolne i bylo ich za malo, aby mogly dac sobie rade bez pomocy. Trzy z nich — wlacznie z jednoosobowa lodzia zwiadowcza Franklina — przetransportowano na miejsce samolotem, ktory spusci je na wode, a nastepnie bedzie sledzic ruchy wielorybow z powietrza, w wypadku gdyby rozproszyly sie na obszarze zbyt duzym dla urzadzen hydrolokacyjnych. Dwa inne samoloty sprobuja przeploszyc wieloryby za pomoca zrzucanych do wody nadajnikow dzwiekowych, mimo ze jak na razie technika ta nie sprawdzila sie w praktyce i nie wiazano z nia wiekszych nadziei.
W dwadziescia minut od alarmu Franklin obserwowal z pokladu samolotu uciekajace do tylu olbrzymie zaklady przetworcze w Pearl Harbor. Nadal nie lubil latac i w miare moznosci unikal samolotow, ale nie odczuwal juz leku i mogl spokojnie wygladac przez okno.
O sto mil na wschod od Hawajow morze zmienilo nagle kolor z blekitnego na zloty. Falujace pola, pokryte pierwszym tegorocznym plonem, rozciagaly sie az po horyzont i zdawaly sie nie miec konca. Tu i owdzie niczym zagadkowe zabawki dzieci-olbrzymow widac bylo dlugie na mile plywajace kombajny, a obok nich mniejsze i zwrotniejsze jednostki z urzadzeniami do wstepnego przerobu planktonu. Byl to widok imponujacy nawet w tych czasach gigantycznych osiagniec W dziedzinie budowy maszyn, ale Franklin nie czul zadnego wzruszenia. Nie mial uczuciowego stosunku do miliarda ton sprasowanych glonow i skorupiakow, chociaz wiedzial, ze zapewniaja one pozywienia czwartej czesci ludzkosci.
— Przelatujemy nad Korytarzem Hawajskim — odezwal sie glos pilota z glosnika. — Za chwile powinnismy zobaczyc wyrwe w barierze.
— Widze je! — zawolal jeden z inspektorow, przywierajac do szyby i wskazujac na morze. — Ale maja uzywanie!
Byl to widok, ktory nieszczesnych farmerow mogl przyprawic o atak serca. Franklinowi przypomnialo sie stare wyrazenie „krowy weszly w szkode”. Pasowalo ono jak ulal do tego, co sie tu dzialo, i bez watpienia pasterze beda musieli niezle sie napracowac, zeby spedzic te „krowy” z pola. W dole, na nieskonczonej zoltej polaci morza widac bylo mnostwo waskich sciezynek, znaczacych przejscie zarlocznych gor miesa, powoli i systematycznie torujacych sobie droge wsrod masy planktonu. Za kazdym olbrzymem pozostawal pas blekitnej, nagiej wody. Tak musial wygladac wielorybi raj, zadaniem zas Franklina bylo jak najszybsze wypedzenie z niego intruzow.
Trzej inspektorzy po krotkiej odprawie radiowej opuscili kabine i zeszli na dolny poklad samolotu, gdzie ich trzy male lodzie podwodne byly gotowe do opuszczenia na wode. Nie bylo z. tym zadnych trudnosci; znacznie bardziej klopotliwe moze byc wciagniecie ich z powrotem na poklad i jesli ocean bedzie spokojny, lodzie beda musialy wracac droga morska.
Siedzenie w lodzi podwodnej, ktora leci samolotem, bylo dosc niezwykle, ale Franklin nie mial czasu na takie mysli. Zaledwie zakonczyl niezbedne przygotowania, rozlegl sie glos pilota:
— Wysokosc trzydziesci stop. Otwieram wlazy. Lodz numer jeden — przygotowac sie do wodowania.
Franklin mial numer drugi; wielki samolot transportowy utrzymywal kurs tak pewnie, a dzwig opuscil go tak lagodnie, ze nie odczul zadnego wstrzasu, kiedy lodz znalazla sie w swoim zywiole. Teraz trzy lodzie ruszyly wachlarzem na wyznaczone trasy, niczym trzy zmechanizowane psy owczarki, zaganiajace stado.
Od razu na wstepie Franklin uswiadomil sobie, ze sprawa nie bedzie tak prosta, jak sie to moglo wydawac. Lodz podwodna plynela w gestej zupie, ktora ograniczala widocznosc do zera i powaznie zaklocala dzialanie urzadzen hydrolokacyjnych. Co gorsza, rowniez silniki strugowodne pracowaly nie najlepiej, gdyz ich wirniki z trudem przezuwaly ten gaszcz. Nie mogl dopuscic do unieruchomienia silnikow; najlepiej byloby zejsc ponizej warstwy planktonu i nie wynurzac sie, dopoki nie bedzie to absolutnie konieczne.
Na glebokosci trzystu stop panowal mrok, ale za to mozna bylo rozwinac wieksza szybkosc. Franklin zastanawial sie, czy objadajace sie nad jego glowa wieloryby wiedza o jego przybyciu i o tym, ze ich idylla dobiega konca. Na ekranie hydrolokatora widzial ich srebrne echa przesuwajace sie powoli na tle lustrzanej granicy miedzy woda a powietrzem, nieprzenikalnej dla fal dzwiekowych. Az dziwne bylo, jak podobnie wygladala powierzchnia wody od dolu dla nie uzbrojonego oka i dla dzwiekowych zmyslow hydrolokatora.
Charakterystyczne, silne male odbicia dwoch pozostalych lodzi okrazaly rozproszone stado z bokow. Franklin rzucil okiem na zegarek; za niecala minute rozpocznie sie akcja. Wlaczyl zewnetrzne mikrofony i wsluchiwal sie w odglosy morza.
Jak moglo komukolwiek przyjsc do glowy, ze ocean jest swiatem milczenia! Nawet ludzkie ucho potrafilo rozroznic wiele z jego dzwiekow — szczek chitynowych kleszczy, jek wielkich glazow poruszanych fala, wysoki pisk delfinow, charakterystyczne trzasniecie ogona rekina, gwaltownie zmieniajacego kierunek. Ale wszystko to sa dzwieki mieszczace sie w zasiegu slyszalnosci; aby posluchac prawdziwej muzyki morza, nalezy zanurzyc sie glebiej i wyjsc poza zasieg slyszalnosci. Dzieki istniejacej w lodzi aparaturze do przeksztalcania dzwieku byla to sprawa prosta; Frank mogl sluchac dzwiekow od czestotliwosci prawie miliona drgan na sekunde do powolnych niczym zamykanie starodawnej zardzewialej bramy.
Nastawil odbiornik na najszersze pasmo i natychmiast jego umysl zaczal interpretowac rozliczne odglosy otaczajacego go wodnego swiata, ktore wypelnily kabine lodzi. Dzwieki wywolane obecnoscia czlowieka odrzucil od razu; szum jego wlasnych silnikow i dwoch pozostalych lodzi byl eliminowany przez specjalne filtry, ale slyszal wyraznie pisk trzech hydrolokatorow (jego wlasny niemal zagluszal dwa pozostale) oraz slabe, dalekie biip… biip… biip… Korytarza Hawajskiego. Ogrodzone z obu stron przejscie dla wielorybow przez tereny oceaniczne form wysylalo swoje impulsy w pieciosekundowych odstepach i chociaz najblizsza czesc bariery dzwiekowej nie dzialala, slychac bylo wyraznie sygnaly z dalszych czesci. Dzwieki byly dziwnie znieksztalcone i tworzyly slabe ciagle echo, gdyz kazdemu impulsowi towarzyszyly opoznione fale z coraz to dalszych punktow bariery. Dzwiek ginal powtarzany w oddali jak grzmot przetaczajacy sie w wiosennym niebie.
Od tego tla jasno i wyraznie odcinaly sie glosy przyrody. Ze wszystkich stron, bez chwili przerwy, rozlegaly sie przenikliwe piski i sapniecia wielorybow, rozmawiajacych ze soba albo po prostu dajacych upust swojej radosci. Franklin rozroznial glosy samic i samcow, ale nie nalezal do tych specjalistow, ktorzy potrafia rozpoznawac poszczegolne osobniki, a nawet rozumieja znaczenie wielu dzwiekow.
Nie ma chyba bardziej niesamowitych odglosow na swiecie niz wrzask stada wielorybow, ktore sie mija w glebinach. Wystarczylo zamknac na chwile oczy, aby wyobrazic sobie, ze jest sie wedrowcem zablakanym w lesie pelnym demonow. Hektor Berlioz slyszac ten upiorny koncert, zrozumialby, ze przyroda wyprzedzila jego sabat czarownic.
Jednak niesamowitosc wiaze sie tylko z nieznanym, dla Franklina zas dzwieki te staly sie czescia jego zycia. Nie straszyly go juz po nocach, jak to sie zdarzalo na poczatku. Teraz budzily w nim one uczucie sympatii i rozbawienia, a takze pewnego zdziwienia, ze tak ogromne zwierzeta maja tak cienkie glosy.
Byly takze dzwieki budzace stare wspomnienie, ktore nie sprawialo juz bolu, ale napelnialo serce smutkiem. W pamieci Franklina odzywaly wtedy dlugie godziny spedzone w pomieszczeniach nawigacyjnych statkow i stacji kosmicznych, kiedy to automatyczne monitory przeczesywaly przestrzen w poszukiwaniu sygnalow radiowych. Wowczas takze rozlegaly sie czasem, niby glosy nocnych upiorow, sygnaly dalekich statkow i radiolatarni lub istne ulewy zageszczonej informacji, plynace z kolonii do Matki Ziemi. I zawsze slyszalo sie nieustajacy szept gwiazd i galaktyk, wypelniajacych caly kosmos swoim promieniowaniem.
Wskazowka zegara doszla do zera i nie zdazyla jeszcze minac pierwszej sekundy, kiedy morze wybuchlo piekielna kakofonia dzwiekow — pulsujacym wyciem, ktore zmusilo Franklina do natychmiastowego przyciszenia glosnikow. Oznaczalo to, ze zrzucono miny dzwiekowe, i Franklin wspolczul wielorybom, ktore przypadkiem znalazly sie w ich poblizu. Prawie natychmiast sytuacja na ekranie sie zmienila, gdyz przerazone zwierzeta zaczely uciekac w panice na zachod. Franklin sledzil ich ruchy z napieciem, gotow zagonic kazda sztuke, ktora moglaby nie trafic do przejscia w barierze i zawrocic na farme.
Widocznie ulepszono generatory dzwieku od czasow ostatniej tego rodzaju akcji, pomyslal Franklin, albo wieloryby staly sie posluszniejsze. Zaledwie kilku maruderow usilowalo wymknac sie z oblawy i nie wiecej niz dziesiec minut wystarczylo, aby za pomoca syreny lodzi podwodnej zapedzic je z powrotem. W pol godziny po