zrzuceniu min cale stado zostalo zagnane przez niewidoczna przerwe w barierze i kotlowalo sie w waskim korytarzu. Lodzie mialy teraz za zadanie czekac, az technicy zakoncza naprawe bariery dzwiekowej.
Trudno bylo nazwac to wielkim zwyciestwem. Zwykla codzienna praca, mala potyczka w nigdy nie konczacej sie kampanii. Podniecenie wywolane pogonia wygaslo i Franklin zastanawial sie, ile czasu uplynie, zanim samolot transportowy wyciagnie ich z wody i dostarczy z powrotem na Hawaje. Ostatecznie mial to byc dzien wolny od pracy i obiecal Peterowi, ze zabierze go na plaze Waikiki, gdzie rozpoczna nauke plywania.
Dobry inspektor, nawet kiedy nie ma zadnego zadania, nigdy nie traci z pola widzenia ekranu hydrolokatora. Zupelnie podswiadomie Franklin co trzy minuty przelaczal aparature na daleki zasieg i kierowal nadajnik w strone dna, aby miec pojecie, co sie wokol niego dzieje. Wiedzial, ze jego dwaj koledzy robia to samo i tak samo jak on zastanawiaja sie, kiedy beda mogli wrocic…
W pewnym momencie na granicy zasiegu hydrolokatora, w odleglosci dziesieciu mil i prawie o dwie mile glebiej, na ekran wpelzlo jakies slabe echo. Franklin spojrzal na nie z umiarkowanym zainteresowaniem, lecz nagle na jego twarzy odmalowal sie wyraz zdumienia. To musial byc przedmiot niezwykle wielki, aby dac echo z tej odleglosci — przedmiot o rozmiarach wieloryba, tylko ze wieloryb nie mogl plynac na tej glebokosci. Spotykano wprawdzie kaszaloty na glebokosci mili, ale ten byl zbyt gleboko nawet dla tych wspanialych nurkow. Rekin glebinowy? W kazdym razie nie zawadzi przyjrzec mu sie z bliska.
Franklin nastawil nadajnik na odlegle echo i powiekszyl obraz tak, jak tylko to bylo mozliwe. Odleglosc byla zbyt wielka, zeby rozroznic szczegoly, ale nie ulegalo watpliwosci, ze jest to cos cienkiego, dlugiego, plynacego z duza szybkoscia. Franklin wpatrywal sie w ekran przez chwile, po czym wezwal przez radio kolegow. Instrukcje zalecaly unikanie zbednych rozmow, ale tajemniczy przedmiot mocno zaintrygowal Franklina.
— Tu Dwojka — powiedzial. — Mam duze echo na kierunku 185 stopni, odleglosc 9,7 mili, glebokosc 1,8 mili. Wyglada na lodz podwodna. Nie wiecie, czy ktos jeszcze tutaj dziala?
— Jedynka do Dwojki — przyszla pierwsza odpowiedz. — Przedmiot jest poza moim zasiegiem. To moze byc lodz Departamentu Nauki. Jakiej wielkosci jest to echo?
— Okolo stu stop dlugosci. Moze wiecej. Szybkosc dziesiec wezlow.
— Tu Trojka. W poblizu nie ma zadnych lodzi podwodnych. „Nautilus IV” jest w remoncie, a „Cousteau” poplynal na Atlantyk. To musi byc jakas ryba.
— Nie ma ryb tej wielkosci. Prosze o pozwolenie udania sie na zwiady. Mysle, ze powinnismy to sprawdzic.
— Zezwalam — odpowiedziala Jedynka. — My tu bedziemy pilnowac bariery. Utrzymuj kontakt.
Franklin zwrocil lodz na poludnie i wlaczyl maksymalna szybkosc. Echo, ktore scigal, bylo juz na niedostepnej dla niego glebokosci, ale zawsze istniala szansa, ze wyplynie ku powierzchni. Nawet gdyby tak nie bylo, to w kazdym razie bedzie mogl uzyskac znacznie wyrazniejszy obraz.
Przebyl zaledwie dwie mile, kiedy zdal sobie sprawe, ze dalsza pogon jest beznadziejna. Nie mial co do tego najmniejszej watpliwosci; zwierzyna uslyszala szum silnikow albo fale hydrolokatora i z pelna szybkoscia schodzila w glab oceanu. Udalo mu sie zblizyc na odleglosc czterech mil i sygnal rozplynal sie w chaosie fal odbitych od nierownosci dna. Ostatni rzut okna na mieszkanca glebin potwierdzil poprzednie wrazenie co do jego ogromnej dlugosci i stosunkowo niewielkiej grubosci, ale szczegoly budowy ciala pozostaly nadal nieuchwytne.
— Uciekl ci — powiedziala Jedynka. — Spodziewalem sie tego.
— Wiec ty wiesz, co to jest?
— Nie wiem i nikt nie wie. I jesli chcesz posluchac mojej rady, nie wspominaj o tym dziennikarzom. Jesli to zrobisz, bedziesz cale zycie zalowal.
Franklin ze zdumieniem wpatrywal sie w maly glosnik, z ktorego przed chwila padly te slowa. Wiec oni nie zartowali, jak zawsze myslal. Przypomnial sobie opowiesci zaslyszane przy barze na Wyspie Czapli i wszedzie tam, gdzie spotykali sie po pracy inspektorzy. Smial sie z nich wtedy, ale teraz juz wie, ze te opowiesci byly prawdziwe.
To ulotne echo, wymykajace sie pospiesznie z zasiegu jego hydrolokatora, nie jest niczym innym jak slynnym wezem morskim.
Indra, ktora o ile pozwalaly jej obowiazki domowe, nadal pracowala naukowo w hawajskim akwarium, nie byla tak poruszona, jak tego oczekiwal jej maz. Prawde mowiac, jej pierwsza uwaga podzialala na niego jak kubel zimnej wody.
— Jaki waz morski? — spytala. — Wiesz przeciez, ze sa przynajmniej trzy zupelnie rozne gatunki.
— Wcale nie wiem.
— Wiec po pierwsze moze to byc ogromny wegorz. Widziano go pare razy, ale nigdy nie udalo sie go zidentyfikowac, mimo ze okolo roku 1940 schwytano jego larwy. Wiadomo, ze dochodzi do dlugosci szescdziesieciu stop, co wiekszosci ludzi wystarcza. Ale krol sledziowy (
— A jaki jest ten trzeci gatunek?
— To jest ten, ktorego nie udalo nam sie zidentyfikowac ani nawet opisac. Nazywamy go po prostu X, poniewaz ludzie wciaz jeszcze wysmiewaja sie z opowiesci o wezach morskich. Wiemy o nim tylko, ze istnieje, ze jest niezwykle przebiegly i mieszka w glebinach. Pewnego dnia zlapiemy go, ale najprawdopodobniej bedzie to dzielem przypadku.
Franklin przez reszte wieczoru pograzony byl w zadumie. Nie mogl pogodzic sie z mysla, ze minio wszystkich tych przyrzadow, za pomoca ktorych czlowiek bada morze, mimo ciaglego patrolowania glebin, ocean wciaz jeszcze ma swoje tajemnice i bedzie je mial jeszcze przez stulecia. I wiedzial, ze chociaz nigdy go juz nie zobaczy, wspomnienie tego dalekiego, tajemniczego ksztaltu znikajacego w otchlani bedzie go przesladowalo do konca zycia.
XIII
Istnieje wiele falszywych wyobrazen na temat urokow zycia inspektorow. Franklin nigdy ich nie podzielal i dzieki temu nie byl zdziwiony ani rozczarowany faktem, ze tak wiele czasu spedza na dlugich i nie obfitujacych w wydarzenia patrolach. Lubil je nawet, gdyz dawaly mu czas na rozmyslania — wlasnie podczas takich samotnych wypraw, w samym sercu zywego morza, pozbywal sie resztek lekow i leczyl swoje duchowe rany.
Zycie inspektora uzaleznione bylo od dorocznej wedrowki wielorybow, ale trasy wedrowek tez ulegaly ciaglym zmianom w miare tego, jak ogradzano i uzyzniano coraz to nowe polacie morz i oceanow. Zdarzalo sie, ze spedzal lato nawigujac ostroznie wsrod lodow polarnych, zima zas patrolowal wody rownikowe. Czasem jego baza stanowily stacje na wybrzezu, a czasem wielkie statki jak „Rorqual”, „Pequod” czy „Cachelot”. Jednego roku zajmowal sie wylacznie wielkimi wielorybami fiszbinowymi, ktore doslownie odcedzaja swoje pozywienie z wody, plynac z otwarta paszcza przez gesta planktonowa zupe, a w nastepnym roku musial miec do czynienia z ich jakze odmiennymi kuzynami, drapieznymi, uzebionymi waleniami, ktorych najwazniejszymi przedstawicielami sa kaszaloty. Te nie byly lagodnymi roslinozercarni, ale scigaly i toczyly walki ze swoimi rownie potwornymi ofiarami w mrocznych glebinach, gdzie nie dochodzi juz zaden promien slonca.
Zdarzaly sie tygodnie, a nawet cale miesiace, w ktorych inspektor nie widzial wieloryba. Sekcja miala ogromne zapotrzebowanie na ludzi i sprzet, i wieloryby nie byly jej jedynym zmartwieniem. Wygladalo na to, ze kazdy, kto ma do czynienia z morzem, predzej czy pozniej zwraca sie o pomoc do Sekcji Wielorybow. Czasem byly to sprawy tragiczne; kilka razy do roku lodzie podwodne wyruszaly na beznadziejne najczesciej poszukiwania zaginionych zeglarzy lub badaczy.
Z drugiej strony kursowal wsrod inspektorow dowcip o senatorze, ktory zazadal kiedys, aby oddzial w Sydney odnalazl jego sztuczna szczeke, utracona podczas przybrzeznej wycieczki. Podobno bardzo szybko otrzymal przesylke, zawierajaca szczeke rekina i list stwierdzajacy, ze byla to jedyna szczeka, jaka znaleziono po intensywnych poszukiwaniach we wskazanym miejscu.
Niektore z zadan przydzielanych inspektorom otaczal szczegolny urok i nigdy nie brakowalo na nie chetnych.