Dick? — pomyslal Daggoo. Widziadlo zapadlo sie w wode po raz drugi i jeszcze raz wyplynelo na powierzchnie. Murzyn wydal ostry, przejmujacy okrzyk, ktory zelektryzowal cala zaloge:

— Jest, jest, jest! Tam na prawo! Bialy wieloryb! Bialy wieloryb!

…Niebawem cztery lodzie znalazly sie na wodzie. Ahab plynal przodem. Biala masa znow dala nurka i kiedy z zawieszonymi w powietrzu wioslami czekalismy na jej ukazanie sie, wynurzyla sie powoli w tym samym miejscu, w ktorym sie zapadla. Zapomniawszy prawie o Moby Dicku, patrzylismy jak urzeczeni na najbardziej zdumiewajacy fenomen, jaki dotad morze objawilo ludzkiemu oku.

Na wodzie lezala galaretowata masa, mierzaca wzdluz i wszerz setki stop, polyskliwa i biala jak smietana. Ze srodka jej wychodzily niezliczona dlugie ramiona, wijace sie i skrecajace jak gniazdo anakond. Potwor ten nie mial zadnej dostrzegalnej paszczy czy glowy, niczego zreszta, co by zdradzalo, ze posiada jakies instynkty czy wrazliwosc. Kolysal sie na falach, nieziemski, bezksztaltny, nie indywidualny, a przeciez zywy.

Zapadl sie znow w morze z charakterystycznym bulgotaniem i Sarbuck patrzac na rozkolysana wode, ktora go pochlonela, wykrzyknal dzikim glosem:

— Wolalbym juz spotkac sie z Moby Dickiem niz z tym bialym upiorem!

— Co to bylo? — zapytal Fiask.

— Olbrzymia matwa. Mowia, ze statki, ktore sie na nia natkna, rzadko kiedy wracaja do swoich portow.

Ahab nie powiedzial ani slowa. Zawrocil w milczeniu do okretu, a my za nim”.

Indra skonczyla czytac, zamknela ksiazke i czekala na reakcje meza. Franklin poruszyl sie w swoim az zbyt wygodnym fotelu i po chwili milczenia powiedzial:

— Musialem zapomniec ten fragment, jesli w ogole doczytalem do tego miejsca. Brzmi to bardzo prawdziwie, tylko co robila dziesieciornica na powierzchni?

— Prawdopodobnie zdychala. One nigdy nie wyplywaja w dzien, ale robia to czasem po zmroku, a Melville pisze, ze dzialo sie to w pewien jasny, pogodny poranek.

— A poza tym ile to jest furlong? Chcialbym wiedziec, czy ten okaz Melville’a byl rownie wielki jak Percy. Z fotografii wynika, ze nasz ma sto trzydziesci stop dlugosci.

— Jest wiec dluzszy od najwiekszego opisanego wieloryba.

— Tak, o kilka stop, ale oczywiscie wazy przeszlo dziesieciokrotnie mniej.

Franklin podniosl sie z fotela i ruszyl na poszukiwanie slownika. Po chwili Indra uslyszala pomruki niezadowolenia z sasiedniego pokoju i spytala, co sie stalo.

— Pisza tutaj, ze furlong to dawna miara odleglosci rowna 1/8 mili. Melville plecie glupstwa.

— Zazwyczaj jest bardzo scisly, w kazdym razie tam, gdzie chodzi o wieloryby, ale „furlong” to oczywisty nonsens — jestem zdziwiona, ze nikt tego dotychczas nie zauwazyl. Moze mial na mysli saznie, a moze to blad drukarski.

Nieco uspokojony Franklin odstawil slownik na polke i wrocil na taras. Wlasnie w tym momencie wpadl Don Burley, porwal Indre w ramiona, ucalowal ja po bratersku w czolo i posadzil z powrotem na krzesle.

— Zbieraj sie, Walt! — zawolal. — Jestes gotow? Podwioze cie na lotnisko.

— Gdzie sie podzial Peter? — spytal Franklin. — Peter! Chodz sie pozegnac, tatus idzie do pracy.

Na taras wpadla czteroletnia wiazka nieujarzmionej energii, omal nie zwalajac Franklina z nog.

— Tatusiu, przyniesiesz mi dziesieciornice? — spytal.

— Hej, a skad ty o tym wiesz?

— Mowili o tym w dzienniku dzisiaj rano, kiedy jeszcze spales. Pokazali tez fragment filmu Dana.

— Tego sie wlasnie balem. Bedziemy musieli teraz pracowac w tlumie filmowcow i reporterow zagladajacych nam przez ramie. W tej sytuacji na pewno cos nawali.

— Dobrze przynajmniej, ze nie moga zejsc za nami na dno — wtracil Burley.

— Mam nadzieje, ze sie nie mylisz, chociaz trzeba pamietac, ze nie tylko my rozporzadzamy glebokosciowymi lodziami podwodnymi.

— Nie wiem, jak ty mozesz z nim wytrzymac — zwrocil sie Don do Indry. — Czy on zawsze widzi wszystko tylko w czarnych barwach?

— Nie zawsze — usmiechnela sie Indra, usilujac oderwac Petera od ojca. — Co najmniej dwa razy w tygodniu zdarzaja mu sie napady dobrego humoru.

Usmiech stopniowo znikal z jej twarzy, kiedy patrzyla w slad za odjezdzajacym wysmuklym, sportowym autem Dona. Bardzo lubila Dona, ktory byl jakby czlonkiem ich rodziny, i czasami powaznie sie o niego martwila. Wciaz jeszcze nie ozenil sie i nie mial wlasnego domu; koczowniczy, kawalerski tryb zycia na dluzsza mete musial byc meczacy. Od kiedy go znali, wieksza czesc zycia spedzal na wodzie albo pod woda, od czasu do czasu urzadzajac szalencze wypady na lad. Zazwyczaj korzystal wtedy z ich goscinnosci, co czasem bywalo krepujace, zwlaszcza kiedy okazywalo sie, ze na sniadanie przychodzi jakas blizej im nie znana dama.

Ich wlasne zycie rowniez trudno bylo nazwac osiadlym, ale przynajmniej zawsze mieli cos, co mogli nazwac domem. Najpierw bylo to mieszkanie w Brisbane, gdzie przyjscie na swiat Petera przerwalo jej krotki, lecz szczesliwy okres pracy na Uniwersytecie Queenslandzkim; potem bungalow na Fidzi, z dachem, ktory przeciekal w coraz to innym miejscu; mieszkanie przy stacji wielorybniczej w Poludniowej Georgii (do dzisiaj przesladowal ja odor odpadkow i krzyk mew krazacych nad przystania, gdzie cwiartowano wieloryby); i wreszcie ten domek nad brzegiem morza na Hawajach. Cztery domy w ciagu pieciu lat to niemalo, ale Indra wiedziala, ze jak na zone inspektora i tak miala szczescie.

Nie zalowala, ze musiala przerwac prace zawodowa. Obiecywala sobie, ze wroci do niej, gdy tylko Peter troche podrosnie; nawet teraz czytala na biezaco cala literature. Niedawno „Journal of Selachians” opublikowal jej list na temat prawdopodobnego przebiegu ewolucji mitsukuriny i od tego czasu prowadzila interesujacy spor ze wszystkimi piecioma specjalistami od tego zagadnienia na swiecie.

Nawet jesli nie uda jej sie zrealizowac tych zamierzen, przyjemnie jest pomarzyc, ze mozna polaczyc te dwie przyjemnosci, myslala Indra Franklin, gospodyni domowa i ichtiolog, przygotowujac drugie sniadanie swemu wiecznie glodnemu synowi.

Plywajacy dok zostal zaopatrzony w urzadzenia, ktore wprawilyby w oslupienie jego konstruktorow. Caly wewnetrzny basen otoczono gruba stalowa siatka, rozpieta na duzych izolatorach, a nad siatka zawieszono brezent, dla ochrony przed sloncem wrazliwej skory i oczu Percy’ego. Jedyne oswietlenie wnetrza doku stanowily matowe zarowki; na razie jednak wielkie wrota na obu koncach doku byly szeroko otwarte, przepuszczajac zarowno swiatlo, jak i wode.

Dwie lodzie podwodne staly gotowe do drogi przy zatloczonym pomoscie, gdzie doktor Roberts udzielal ostatnich instrukcji.

— Postaram sie nie przeszkadzac wam zbytnio, kiedy juz bedziecie pod woda, ale na litosc boska mowcie mi, co sie tam dzieje!

— Bedziemy zbyt zajeci, zeby gadac jak sprawozdawca sportowy — odpowiedzial Don z usmiechem — ale zrobimy, co sie da. A jesli cos nam sie przytrafi, to mozesz byc pewien, ze bedziemy natychmiast wrzeszczec o pomoc. — Gotowe, Walt?

— W porzadku — powiedzial Franklin wchodzac do lodzi. — Do zobaczenia za piec godzin. Mam nadzieje, ze wrocimy z Percym.

Nie tracac czasu ruszyli w glab; nie minelo dziesiec minut, a juz mieli nad soba cztery tysiace stop wody i na ekranach znajomy obraz skalistego dna. Nigdzie jednak nie bylo pulsujacej gwiazdki, wyznaczajacej miejsce pobytu Percy’ego.

— Mam nadzieje, ze nadajnik nie przestal dzialac — powiedzial Franklin, przekazujac te wiadomosc niecierpliwiacym sie na gorze uczonym. — Jesli tak, to mozemy stracic kilka dni na powtorne odszukanie go.

— Czy myslisz, ze sie wyniosl z tej okolicy? Trudno byloby mu sie dziwic — dodal Don.

Z gory, ze swiata, gdzie bylo swiatlo i slonce, rozlegl sie spokojny, pewny glos doktora Robertsa.

— Prawdopodobnie Percy ukryl sie w jakiejs rozpadlinie albo za skala. Proponuje, zebyscie podniesli sie o kilkaset stop, gdzie nierownosci gruntu nie beda wam przeszkadzac, i rozpoczeli szybkie przepatrywanie terenu. Nadajnik Percy’ego ma zasieg przeszlo mili, powinniscie wiec odnalezc go dosc szybko.

W godzine pozniej glos doktora nie brzmial juz tak pewnie, zas komentarze, jakie docieraly do nich z gory, swiadczyly, ze reporterzy i przedstawiciele telewizji zaczynaja sie niecierpliwic.

— Jest tylko jedno miejsce, gdzie Percy mogl sie schowac — powiedzial wreszcie doktor Roberts. — Jesli on tam w ogole jest i nadajnik dziala, to musi siedziec w Kanionie Miller’a.

Вы читаете Kowboje oceanu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату