nie zdradzajacych wrogich zamiarow kaszalotow, nikt go nie zauwazyl. Wszyscy wpatrywali sie z mieszanina leku, tryumfu, naukowej ciekawosci, a nawet wrecz niedowierzania w potworna zdobycz, ktora szybko wracala do przytomnosci w wielkim, betonowym basenie. Woda byla nieustannie natleniana strumieniami pecherzykow bijacych z calego systemu przewodow i blyskawicznie pozostalosci paralizujacych narkotykow zostaly wymyte z organizmu Percy’ego. W przycmionym, matowym swietle, rozjasniajacym wnetrze doku, widac bylo olbrzymiego kalmara badajacego swoje wiezienie.
Najpierw przeplynal wolno z konca de konca, obmacujac betonowe sciany prostokatnego basenu. Potem dwa ogromne ramiona uniosly sie w powietrze, jakby wygrazajac gapiom zgromadzonym wokol bariery, dotknely siatki przewodzacej prad… i odskoczyly z szybkoscia niemal nieuchwytna dla ludzkiego oka. Dwukrotnie jeszcze Percy powtarzal swoj eksperyment, zanim przekonal sie, ze ta droga jest zamknieta. Przez caly czas przygladal sie otaczajacym go cherlawym istotom, a jego wzrok zdawal sie zdradzac inteligencje nie mniejsza od tej, jaka rozporzadzali jego przesladowcy.
Kiedy Don i Franklin weszli na poklad, kalmar sprawial juz wrazenie pogodzonego z niewola i okazywal nawet pewne zainteresowanie rybami, ktore mu wrzucono do basenu. Dwaj inspektorzy staneli za siatka obok doktora Robertsa i dopiero teraz mogli po raz pierwszy obejrzec w calej okazalosci potwora, ktorego wydobyli z glebiny.
Patrzyli w milczeniu na te mase poteznych, elastycznych miesni, na niezliczone zrogowaciale przyssawki, pulsujacy worek i wielkie oczy najlepiej wyposazonego przez przyrode drapieznika na Ziemi. Don odezwal sie za nich obu:
— Nalezy teraz do ciebie, doktorze. Mam nadzieje, ze wiesz, jak sie z nim obchodzic.
Doktor Roberts usmiechnal sie dosc pewnie. Byl teraz bardzo szczesliwym czlowiekiem, chociaz zaczynal odczuwac pewien niepokoj. Nie watpil, ze da sobie rade z Percym, i nie mylil sie. Nie byl natomiast pewien, czy rownie dobrze potrafi dac sobie rade z dyrektorem, kiedy nadejda rachunki za aparature naukowa, jaka zamowil, i za tony ryb, jakie Percy bedzie pochlanial.
XVI
Sekretarz Departamentu Nauki wysluchal go z uwaga — i nie tylko z uwaga, pomyslal Franklin, ale z nieklamanym zainteresowaniem. Kiedy skonczyl tak dlugo i starannie przygotowywana przemowe, poczul nagle i nieoczekiwane odprezenie. Mial swiadomosc, ze zrobil wszystko, co mogl; reszta nie zalezala od niego.
— Jest kilka szczegolow, ktore chcialbym wyjasnic — powiedzial sekretarz. — Pierwsze pytanie narzuca sie samo. Dlaczego dotarles z ta sprawa az do Sekretariatu Swiatowego i do naszego departamentu, zamiast zwrocic sie do wydzialu badan naukowych w Departamencie Morskim?
Franklin musial przyznac, ze pytanie bylo oczywiste i cokolwiek drazliwe. Wiedzial, ze jest ono nieuniknione, i mial przygotowana odpowiedz.
— Oczywiscie staralem sie najpierw uzyskac poparcie w swoim departamencie po wiedzial. — Zainteresowanie sprawa bylo duze, zwlaszcza po schwytaniu kalmara. Jednak
“Akcja Percy” okazala sie znacznie bardziej kosztowna, niz poczatkowo przypuszczano, w zwiazku z czym powstala bardzo napieta sytuacja. W rezultacie kilku pracownikow naukowych musialo pozegnac sie z naszym departamentem.
— Wiem wtracil sekretarz z usmiechem. — Czesc z nich pracuje teraz u nas.
— W rezultacie krzywia sie teraz u nas na wszelkie poczynania, nie majace bezposrednio praktycznego zastosowania, i dlatego wlasnie przychodze do was. Poza tym, szczerze mowiac, sprawa przekracza kompetencje departamentu ze wzgledu na koszty.
— Czy jestes pewien, ze gdyby projekt zyskal aprobate wladz wyzszych, dostalibysmy z departamentu ludzi?
— Pod warunkiem, ze bedzie to w odpowiednim czasie. Teraz, kiedy bariery dzialaja wlasciwie bez usterek — w ciagu ostatnich trzech lat nie bylo wypadku przerwania zagrody — inspektorzy nie maja zbyt wiele roboty poza corocznymi spedami wielorybow. Dlatego wydawalo mi sie, ze dobrze byloby…
— Wykorzystac marnujace sie talenty inspektorow?
— To moze zbyt mocno powiedziane. Nie mialem zamiaru krytykowac kierownictwa sekcji.
— Nic podobnego nie przyszlo mi nawet do glowy — usmiechnal sie sekretarz. — Drugie pytanie ma charakter bardziej osobisty. Dlaczego tak sie przejales ta sprawa? Musiales poswiecic jej mase czasu i energii, a takze — powiedzmy sobie otwarcie — narazales sie na niezadowolenie przelozonych, zwracajac sie z tym bezposrednio do mnie.
Na to pytanie nielatwo bylo odpowiedziec, szczegolnie komus obcemu. Czy czlowiek, zajmujacy tak wysokie stanowisko w administracji panstwowej, potrafi zrozumiec fascynacje tajemniczym echem na ekranie hydrolokatora, widzianym raz tylko, i to wiele lat temu? Chyba tak, sam przeciez jest przynajmniej czesciowo czlowiekiem nauki.
— Prawdopodobnie nie bede juz dlugo pracowal na stanowisku glownego inspektora — wyjasnil Franklin. — Mam trzydziesci osiem lat i wkrotce bede za stary do tej pracy. Zawsze mialem dociekliwy umysl i mysle, ze sam moglbym zostac uczonym. Zalezy mi na wyjasnieniu tej zagadki, chociaz wiem, ze szanse na jej rozwiazanie wygladaja na pierwszy rzut oka mizernie.
— Owszem. Ta mapa z naniesionymi punktami, gdzie go spotkano, obejmuje polowe morz i oceanow.
— Wiem, ze to moze sie wydac beznadziejne, ale nowe urzadzenia hydrolokacyjne maja trzykrotnie zwiekszony zasieg, a echo tej wielkosci latwo rzuca sie w oczy. Wykrycie go jest tylko kwestia czasu.
— I ty chcesz byc tym, ktory je wykryje? No coz, mozna to zrozumiec. Kiedy otrzymalem twoj memorial, pokazalem go moim ekspertom od biologii morza i uslyszalem trzy rozne opinie — zadna z nich nie byla zbyt zachecajaca. Niektorzy twierdza, ze te echa sa najprawdopodobniej fantomami, powstajacymi w wyniku defektu aparatury albo falszywymi echami, wywolywanymi zmianami w skladzie lub temperaturze wody.
Franklin prychnal.
— Gdyby je zobaczyli, nie mieliby watpliwosci. Ostatecznie to jest nasz zawod i potrafimy rozpoznac falszywe echa.
— Tak, ja tez tak uwazam. Ale inni znow specjalisci uwazaja, ze to nie moze byc nic innego, jak kalmar, krol sledziowy czy wegorz i ze wasze patrole widzialy zawsze jedno z tych trzech zwierzat albo duzego rekina glebinowego.
Franklin potrzasnal glowa.
— Wiem, jak wyglada echo kazdego z tamtych zwierzat. To jest zupelnie co innego.
— Trzeci rodzaj watpliwosci jest natury teoretycznej. Po prostu w glebinach nie ma wystarczajacej ilosci pozywienia dla zadnych duzych i prowadzacych ruchliwy tryb zycia form biologicznych.
— Tego nikt nie wie na pewno. Zaledwie sto lat temu uczeni utrzymywali, ze na dnie oceanu nie moze istniec zadne zycie. Dzisiaj wiemy, ze to nonsens.
— Widze, ze przemyslales sprawe wszechstronnie. Zobacze, co mi sie uda zrobic.
— Bardzo dziekuja. Mysle, ze lepiej, jesli w sekcji nie beda wiedzieli o naszej rozmowie.
— Nie powiemy im, ale i tak sie domysla. — Sekretarz wstal, co Franklin zrozumial jako znak, ze rozmowa jest skonczona. Pomylil sie jednak.
— Na zakonczenie chcialbym, zebys mi wyjasnil pewna sprawe, ktora meczy mnie od paru ladnych lat.
— Slucham.
— Nigdy nie potrafilem zrozumiec, co moze robic dobrze wyszkolony inspektor, ktory w srodku nocy na pelnym morzu plynie z aparatem powietrznym na glebokosci pieciuset stop.
Zapanowalo milczenie.
Przez chwile obaj mezczyzni patrzyli na siebie bez slowa, oceniajac nagle zmieniona sytuacje. Franklin siegnal pamiecia wstecz, ale twarz sekretarza nie wywolywala zadnych skojarzen; zbyt wiele lat i spotkan z ludzmi dzielilo go od tamtego wydarzenia.
— Jestes jednym z tych, ktorzy mnie wtedy uratowali? — spytal. — Jesli tak, to zawdzieczam ci bardzo duzo… Widzisz, to nie byl wypadek — dodal po chwili milczenia.
— Tak sie tez domyslalem; to wszystko wyjasnia. Ale zanim zmienimy temat, chcialbym jeszcze wiedziec,