gdzie mielono go na nawoz.
— To jest koniec tasmy — mowil Franklin — lecz dla przetworni to dopiero poczatek. Z tluszczu, oddzielonego na pierwszym etapie, trzeba wydobyc tran, mieso nalezy pociac na mniejsze porcje i poddac sterylizacji — uzywamy w tym celu strumienia szybkich neutronow — a okolo dziesieciu innych artykulow nalezy wydzielic i przygotowac do wysylki. Chetnie pokaze Waszej Wielebnosci ktorys z dzialow przetworni. Nie bedzie tam juz tak okropnych widokow jak tutaj.
Thero stal przez chwile w pelnym skupienia milczeniu, przegladajac swoje drobniutkie maczkiem pisane notatki. Potem obejrzal sie na splamiony krwia przenosnik, na ktorym zblizal sie kolejny wieloryb.
— Jest jeden moment, na ktory chcialbym zwrocic uwage — powiedzial nagle zdecydowanie. — Jesli nie masz nic przeciwko temu, chcialbym przejsc jeszcze raz od poczatku.
Franklin schwycil magnetofon, ktory wypadl z rak mlodego mnicha.
— Nie martw sie, synu — uspokoil go Franklin — pierwszy raz jest zawsze najgorzej. Po kilku dniach spedzonych tutaj bylbys zdziwiony, dlaczego zwiedzajacy skarza sie na zapach.
Trudno bylo w to uwierzyc, ale stali pracownicy zapewniali go, ze to prawda. Mial nadzieje, ze wielebny Boyce nie bedzie siedzial tu tak dlugo, zeby przekonac sie o tym na wlasnej skorze.
— Czy moglbym sie teraz dowiedziec — spytal Franklin, kiedy niosacy ich samolot wzbil sie ponad pokryte sniegiem gory, biorac kurs na Londyn i Cejlon — jak Wasza Wielebnosc ma zamiar wykorzystac zebrany material?
W czasie tych dwoch wspolnie spedzonych dni duchowny i urzednik poczuli do siebie wzajemny szacunek i cos na ksztalt przyjazni, co Franklin przyjal z zadowoleniem, ale i z pewnym zdziwieniem. Uwazal sie — tak jak wszyscy — za dobrego psychologa, ale Mahanayake Thero kryl w sobie glebie wymykajace sie jego rozumieniu. Nie mialo to znaczenia; instynkt podpowiadal mu, ze ma do czynienia nie tylko z sila, lecz takze — nie sposob bylo uniknac tego wytartego i mdlego okreslenia — z dobrocia. W jego umysle zrodzilo sie nawet podejrzenie, stopniowo coraz bardziej sklaniajace sie ku pewnosci, ze czlowiek, ktoremu towarzyszy, moze przejsc do historii jako swiety.
— Nie robie z tego zadnych tajemnic — powiedzial Thero lagodnym glosem — a klamstwo, jak zapewne wiesz, nauka Buddy potepia. Stanowisko nasze jest jednoznaczne. Wierzymy, ze wszystkie stworzenia maja prawo do zycia, a z tego wynika, ze to, co wy robicie, jest zle. Chcielibysmy, abyscie tego zaprzestali.
Franklin spodziewal sie podobnej odpowiedzi, lecz mimo to poczul sie rozczarowany; przeciez Thero przy swojej inteligencji musi zdawac sobie sprawe, ze podobne pociagniecie jest zupelnie nierealne, poniewaz oznaczaloby zmniejszenie o jedna osma swiatowych zasobow zywnosci. A poza tym, dlaczego ograniczac sie do wielorybow? A co z krowami, owcami, swiniami — wszystkimi zwierzetami, ktorym czlowiek zapewnia luksusowe warunki, a potem zabija?
— Wiem, o czym myslisz — odezwal sie Thero, zanim Franklin zdazyl wyrazic swoje obiekcje. — Zdajemy sobie sprawe ze zlozonosci problemu i wiemy, ze nie mozna tego zmienic z dnia na dzien. Trzeba jednak od czegos zaczac, a Sekcja Wielorybow dostarcza nam najbardziej dramatycznego materialu.
— To milo — odpowiedzial Franklin sucho. — Ale czy to jest sprawiedliwe? To samo, co tutaj, dzieje sie w kazdej rzezni na planecie. Fakt, ze u nas wszystko odbywa sie na wieksza skale, niczego nie zmienia.
— To prawda, ale my jestesmy ludzmi praktycznymi, a nie fanatykami. Wiemy doskonale, ze zanim zrezygnujemy z miesa, musimy znalezc zastepcze zrodla pozywienia.
Franklin gwaltownie potrzasnal glowa.
— Przykro mi, ale nawet jesli uda wam sie rozwiazac sprawe zaopatrzenia w zywnosc, nie mozecie zmienic wszystkich mieszkancow planety w jaroszow — chyba ze chcecie w ten sposob zwiekszyc emigracje na Wenus i Marsa. Ja na przyklad zastrzelilbym sie, gdybym wiedzial, ze nigdy juz nie zjem baraniego kotleta albo soczystego befsztyka. Tak wiec wasze plany sa nierealne, poniewaz nie uwzgledniaja czynnikow psychologicznych oraz swiatowej sytuacji zywnosciowej.
Maha Thero wygladal na nieco urazonego
— Drogi dyrektorze — powiedzial — nie sadzisz chyba, ze nie bralismy pod uwage rzeczy tak oczywistych? Pozwol jednak, ze najpierw wyjasnie do konca nasz punkt widzenia, a dopiero potem powiem, w jaki sposob chcemy go zrealizowac. Twoja reakcja bedzie dla mnie szczegolnie interesujaca, jako ze reprezentujesz… powiedzmy… skrajnie nastawionego konsumenta.
— Doskonale — usmiechnal sie Franklin. — Zobaczymy, czy dam sie nawrocic.
— Od najdawniejszych czasow — zaczal Thero — czlowiek przyjmowal, ze inne zwierzeta istnieja tylko dla niego. Tepil cale gatunki, czasami przez zwykla chciwosc, a czasem dlatego, ze niszczyly jego zbiory lub przeszkadzaly mu w inny sposob. Nie przecze, ze czesto bylo to usprawiedliwione, a w niektorych wypadkach nieuniknione. Faktem jest jednak, ze w ciagu wiekow czlowiek obciazyl swoja dusze zbrodniami przeciwko zwierzetom i nawiasem mowiac jedne z najgorszych popelniali ludzie twojego zawodu zaledwie szescdziesiat czy siedemdziesiat lat temu. Czytalem o wypadkach, kiedy trafione harpunem wieloryby ginely w takich meczarniach, ze mieso bylo calkowicie zatrute toksynami ich agonii i nie nadawalo sie do uzytku.
— Bardzo rzadkie przypadki — wtracil Franklin. — A poza tym to juz sprawa przeszlosci.
— Slusznie, ale jest to czesc dlugu, jaki mamy do splacenia.
— Svend Foym nie zgodzilby sie z Wasza Wielebnoscia. Kiedy w roku 1870 wynalazl harpun z wybuchowa glowica, zanotowal w swoim pamietniku, ze zawdziecza to boskiej pomocy.
— Interesujacy punkt widzenia — odpowiedzial sucho Thero. — Zaluje, ze nie moge podyskutowac z nim na ten temat. Istnieje prosty sprawdzian, pozwalajacy podzielic ludzi na dwie grupy. Jesli czlowiek idzie ulica i dostrzega w miejscu, gdzie ma postawic stope, owada — to moze albo ominac go, albo rozdeptac na miazge. Jak bys ty postapil?
— To zalezy od owada. Szkodnika rozdeptalbym bez wahania. Innego ominalbym. Mysle, ze tak postapilby kazdy rozsadny czlowiek.
— W takim razie my nie jestesmy rozsadni. My wierzymy, ze zabic mozna tylko w obronie zycia istoty wyzej stojacej na szczeblu rozwoju — az dziwne, jak rzadko zdarzaja sie takie sytuacje. Ale wracamy do naszego tematu.
Mniej wiecej sto lat temu irlandzki poeta Lord Dunsany napisal sztuke pod tytulem „Pozytek z czlowieka”, ktora wkrotce mozna bedzie obejrzec na ekranach naszej telewizji. Jest to historia o czlowieku, ktory we snie zostaje przeniesiony do innego ukladu gwiezdnego i tam staje przed trybunalem zwierzat. Jesli nie znajdzie dwoch, ktore stana w jego obronie, zginie caly rodzaj ludzki. Jedynie pies przychodzi polasic sie do swego pana, wszystkie pozostale zwierzeta maja do niego pretensje i twierdza, ze zyloby im sie lepiej, gdyby czlowiek nie istnial. W momencie, kiedy ma juz zapasc wyrok skazujacy, pojawia sie drugi obronca, ratujac ludzkosc przed zaglada. Ta druga istota, ktora uwaza, ze czlowiek powinien zyc nadal, jest komar.
Mozesz uwazac, ze to tylko zabawny pomysl; tak tez zapewne sadzil sam Dunsany, ktory, nawiasem mowiac, byl zapalonym mysliwym.. Jednak poeci czesto wyrazaja ukryte prawdy, ktorych sami nie zauwazaja, i moim zdaniem ta prawie zapomniana sztuka zawiera alegorie o wielkim dla ludzkosci znaczeniu.
Za jakies sto lat wyjdziemy poza granice Ukladu Slonecznego. Predzej czy pozniej spotkamy formy zycia, znajdujace sie na wyzszym od nas szczeblu rozwoju i calkowicie odmienne od nas pod wzgledem biologicznym. A kiedy to nastapi, stosunek tych wyzszych istot do czlowieka moze zalezec od tego, jak czlowiek traktuje innych mieszkancow swojej planety.
Bylo to powiedziane spokojnie, ale z takim przekonaniem, ze Franklin poczul nagle chlod w sercu. Po raz pierwszy uswiadomil sobie, ze jego przeciwnicy poza wzgledami humanitarnymi maja inne jeszcze powazne argumenty. A poza tym, czy wzgledy humanitarne nie sa wystarczajacym argumentem? Nigdy nie lubil tego ostatniego etapu, wienczacego ich prace, gdyz byl autentycznie przywiazany do swoich gigantycznych podopiecznych, ale traktowal to jako smutna koniecznosc.
— Przyznaje, ze wasze stanowisko nie jest bezpodstawne — powiedzial — ale niezaleznie od tego, czy nam sie to podoba, czy nie, musimy liczyc sie z rzeczywistoscia. Nie wiem, kto puscil w obieg wyrazenie „Kly i pazury przyrody”, ale tak to wyglada. I kiedy swiat bedzie musial wybierac miedzy etyka a jedzeniem, wynik jest latwy do przewidzenia.
Na twarzy Thero pojawil sie tajemniczy, lagodny usmiech, ktory swiadomie czy nieswiadomie powtarzal dobrotliwy usmiech, jaki tyle juz pokolen artystow przedstawialo na obliczu Buddy.
— O to wlasnie chodzi, moj drogi, ze nie ma juz potrzeby dokonywania wyboru. Po raz pierwszy w swojej