obie strony byly rownie winne — zaoszczedzisz sobie mase klopotow, jesli nazwiesz rzeczy po imieniu i przestaniesz sie oszukiwac.
— O co ci znow chodzi?
— Od tygodnia jestes zly na wszystko i wszystkich, z jednym tylko wyjatkiem. Wsciekales sie na Lundquista — chociaz bylo to czesciowo moja wina — na prase, na wszystkie inne sekcje w Departamencie, na dzieci i w kazdej chwili mozesz sie rozzloscic na mnie. Jest tylko jedna osoba, na ktora sie nie zloscisz — to Maha Thero, sprawca wszystkich twoich klopotow.
— Dlaczego mialbym zloscic sie na niego? Jest stukniety, ale to swiety czlowiek, a w kazdym razie najbardziej swiety ze wszystkich ludzi, jakich znam.
— Nie twierdze, ze tak nie jest. Mowie tylko, ze w glebi serca zgadzasz sie z nim, ale nie chcesz sie do tego przyznac przed samym soba.
— To idiotyzm! — zaczal Franklin podniesionym glosem, ale nagle jego oburzenie gdzies sie ulotnilo. Idiotyzm idiotyzmem, ale to byla prawda.
Poczul, ze splywa na niego spokoj; nie byl juz wiecej zly na siebie i na caly swiat. Jego dziecinne dasy na to, ze stanal przed dylematem stworzonym przez innych, ulotnily sie bez sladu. Dlaczego wlasciwie mialby sie wstydzic tego, ze pokochal zwierzeta, ktore powierzono jego opiece; jesli mozna uniknac posylania ich na rzez, powinien sie tylko cieszyc, niezaleznie od tego, jakie wynikna stad konsekwencje dla jego sekcji.
Nagle przypomnial sobie pozegnalny usmiech Thero. Czyzby ten niezwykly czlowiek przewidzial, ze przeciagnie go na swoja strone?
Jesli jego lagodna perswazja — ktorej nie wahal sie poprzec metoda wstrzasow w rodzaju tego krwawego programu w telewizji — podzialala na samego Franklina, to znaczy, ze losy bitwy sa juz wlasciwie przesadzone.
XXII
— Dawniej zycie bylo o wiele prostsze — westchnela Indra. To prawda, ze Peter i Anna byli teraz w internacie, ale wbrew oczekiwaniom nie przysporzylo jej to wolnego czasu. Odkad Walter zostal wazna figura w administracji, musieli brac udzial w licznych przyjeciach i uroczystosciach. No, z ta wazna figura to moze pewna przesada; dyrektora Sekcji Wielorybow dzielila jeszcze spora odleglosc — przynajmniej szesc szczebli — od niebotycznych wysokosci, na jakich zyl prezydent i jego doradcy.
Pewne rzeczy byly jednak niezalezne od rangi sluzbowej. Nikt na przyklad nie mogl zaprzeczyc, ze stanowisko Walta otaczala aura romantyzmu i ogolnego zainteresowania, sprawiajaca, ze byl on bardziej popularna osobistoscia niz inni dyrektorzy Departamentu, nawet przed artykulem w „Earth Magazine” i obecna dyskusja wokol uboju wielorybow. Ile ludzi znalo nazwiska dyrektora Farm. Planktonowych albo Zasobow Wod Srodladowych? Moze co setny z tych, ktorzy slyszeli o Walterze. Indra byla z tego dumna, chociaz z drugiej strony narazalo to Waltera na zazdrosc kolegow z innych sekcji.
Teraz jednak zagrazalo mu cos gorszego. Jak na razie nikt z pracownikow sekcji, ani tyra bardziej nikt z wyzszych urzednikow Swiatowej Organizacji do Spraw Wyzywienia, nawet przez chwile nie podejrzewal, ze Walter moze miec jakiekolwiek watpliwosci lub ze nie jest zdeklarowanym zwolennikiem status quo.
Indra probowala zajac sie lektura czasopism naukowych, ale przerwal jej sygnal specjalnego wideofonu, ktory mimo jej protestow zostal zainstalowany w dniu, kiedy Walter objal stanowisko dyrektora. Uznano widocznie, ze normalna siec lacznosci jest niewystarczajaca i teraz mogli dzwonic do Waltera z pracy, o kazdej porze dnia i nocy.
— Dzien dobry — odezwal sie telefonista, ktory stal sie juz prawie przyjacielem domu. — Czy zastalem dyrektora?
— Niestety nie — odpowiedziala Indra z satysfakcja. — Maz od miesiaca nie mial wolnego dnia i dzisiaj pojechal z Peterem na zagle. Jesli chcecie go zlapac, musicie wyslac samolot, bo radio na zaglowce znowu sie popsulo.
— Oba aparaty? To dziwne. Na szczescie to nic pilnego. Kiedy wroci, prosze mu uprzejmie przekazac ten komunikat.
Rozleglo sie pstrykniecie i do wielkiego kosza na korespondencje wsliznal sie arkusz papieru. Indra przeczytala go, nie patrzac w aparat pozegnala sie z telefonista i natychmiast polaczyla sie z Franklinem przez znakomicie funkcjonujace radio.
Skrzyp lin, lagodny plusk wody o kadlub lodki, krzyk mew — wszystkie te dzwieki odezwaly sie w glosniku, przenoszac ja natychmiast do zatoki Moreton.
— Wydalo mi sie, ze powinienes o tym wiedziec — powiedziala. — W najblizsza srode tutaj w Brisbane zbiera sie na nadzwyczajne posiedzenie Rada Programowa. Masz wiec trzy dni czasu, zeby sie namyslic, co im powiesz.
Zapanowalo krotkie milczenie; slychac bylo, jak Franklin odchodzi po cos, potem odezwal sie znowu:
— Dziekuje ci, kochanie. Wiem, co mam powiedziec, nie wiem jeszcze tylko, jak im to powiem. Jest cos, w czym moglabys mi pomoc. Znasz wszystkie zony inspektorow — moze bys tak podzwonila do nich i sprobowala dowiedziec sie, co ich mezowie sadza na ten temat. Czy moglabys przeprowadzic to jakos dyskretnie? Mnie teraz trudno byloby dowiedziec sie, co mysla moi podwladni. Boje sie, ze mowiliby to, co uwazaja, ze chcialbym od nich uslyszec.
W glosie Franklina slychac bylo jakas smutna nute, co zdarzalo sie nieraz w ostatnich dniach. Indra zbyt dobrze znala swego meza, aby przypuszczac, ze przyczyna tego moze byc zal, ze przyjal swoje obecne stanowisko.
— Dobra mysl — powiedziala. — Jest co najmniej dziesiec osob, do ktorych od dawna powinnam zadzwonic. Swietna okazja, pewnie jednak nie obejdzie sie bez kolejnego przyjecia.
— Nie mam nic przeciwko temu — dopoki jestem dyrektorem i stac mnie na to. Jesli jednak za miesiac wroce do pensji inspektora, trzeba bedzie ograniczyc zycie towarzyskie.
— Nie myslisz chyba…
— O, nie bedzie tak zle, ale moga przesunac mnie do jakiejs cichej, spokojnej pracy, chociaz nie wyobrazam sobie, co moglbym teraz robic poza sekcja. Z drogi, idioto — gdzie sie pchasz?! — Przepraszam, kochanie, pelno tutaj tych niedzielnych zeglarzy. Bedziemy z powrotem za poltorej godziny, jesli tylko nie staranuje nas ktorys z tych idiotow. Pete mowi, ze chcialby miod na podwieczorek. Pa, na razie.
Indra patrzyla chwile w zamysleniu na radio, ktore nagle przestalo przekazywac odglosy z dalekiej lodzi. Z jednej strony zalowala, ze nie pojechala na wycieczke z Walterem i Peterem, z drugiej jednak strony zdawala sobie sprawe, ze syn bardziej potrzebuje teraz towarzystwa ojca. Chwilami buntowala sie przeciwko temu, zdajac sobie sprawe, ze za kilka miesiecy straca oboje tego chlopca, ktorego cialo i umysl byly ich dzielem, a ktory teraz wymykal im sie z reki.
Bylo to oczywiscie nieuniknione; wiezy laczace ojca i syna teraz musza ich rozlaczyc. Watpliwe, czy Peter uswiadamial sobie, dlaczego tak bardzo chcial zostac kosmonauta; ostatecznie bylo to dosc powszechne marzenie chlopcow w jego wieku. On jednak nalezal do najmlodszych stypendystow trzech planet i nietrudno bylo zrozumiec dlaczego. Jego ambicja byl podboj zywiolu, ktory kiedys pokonal jego ojca.
Dosc tych rozmyslan, powiedziala sobie Indra. Rozlozyla swoj spis numerow wideofonow i zaczela wybierac nazwiska wszystkich inspektorow, ktorych zony mogly teraz byc w domu.
Rada Programowa zbierala sie normalnie dwa razy do roku i zwykle niewiele miala do roboty, gdyz wiekszosc spraw zalatwialy z powodzeniem komisje zajmujace sie finansami, produkcja, personelem i postepem technicznym. Franklin wchodzil w sklad wszystkich tych komisji, ale tylko jako zwykly czlonek, gdyz przewodniczyl zawsze ktos z Departamentu Morskiego albo z Sekretariatu Swiatowego. Zdarzalo mu sie wracac z posiedzen w stanie przygnebienia lub rezygnacji, nigdy jednak dotychczas nie wracal wsciekly.
Indra zrozumiala, ze cos poszlo nie po jego mysli, w momencie, kiedy Franklin przekroczyl prog domu.
— Jestem przygotowana na najgorsze — powiedziala z rezygnacja, widzac, jak Franklin bezwladnie opada w najwygodniejszy fotel. — Czy musisz szukac nowej pracy?
Zart byl nieco wymuszony i Franklin odpowiedzial jeszcze bardziej wymuszonym usmiechem.