wzbudzac ciekawosc i to moze byc twoim najwiekszym problemem.
— Burley juz teraz umiera z ciekawosci.
— Czy moge dac ci pewna rade?
— Alez oczywiscie, prosze bardzo.
— Bedziesz pracowac z Donem przez dluzszy czas. Byloby lepiej, gdybys opowiedzial mu o wszystkim, gdy tylko uznasz to za stosowne. Jestem pewien, ze spotkasz sie ze zrozumieniem. Albo, jesli wolisz, ja moge mu powiedziec.
Franklin potrzasnal glowa, nie znajdujac odpowiednich slow. Nie byla to kwestia logiki, gdyz wiedzial, ze Myers ma racje. Wczesniej czy pozniej wszystko wyjdzie na jaw i odkladanie nieuniknionych wyjasnien moze tylko pogorszyc sprawe. Jednak jego poczucie rownowagi psychicznej i szacunku dla samego siebie bylo jeszcze tak kruche, ze nie potrafil wyobrazic sobie pracy z czlowiekiem znajacym jego tajemnice.
— Dobrze. Decyzja nalezy do ciebie. Zycze powodzenia i miejmy nadzieje, ze nasze kontakty beda mialy charakter czysto towarzyski.
Dlugo jeszcze po wyjsciu Myersa Franklin siedzial na skraju lozka, patrzac na morze, ktore mialo stac sie jego nowym miejscem pracy. Bedzie mu potrzebne powodzenie, ktorego zyczyl mu doktor, ale najwazniejsze, ze zaczynalo sie w nim budzic na nowo zainteresowanie zyciem. Nie tylko dlatego, ze ludzie chetnie spieszyli mu z pomoca; w ciagu ostatnich kilku miesiecy mial tej pomocy az nadto. Po prostu zaczal wreszcie czuc, ze sam da sobie rade i potrafi znalezc nowy cel w zyciu.
Walter ocknal sie z zamyslenia i spojrzal na zegarek. Spoznil sie juz o dziesiec minut na obiad, co nie bylo dobrym poczatkiem nowego zycia. Wyobrazil sobie Dona Burleya niecierpliwiacego sie w mesie i zastanawiajacego sie, co sie moglo stac.
— Ide, mistrzu — powiedzial Walter, wlozyl marynarke i wyszedl z pokoju. Po raz pierwszy od bardzo dlugiego czasu zdobyl sie na zart.
III
Franklin zobaczyl po raz pierwszy Indre Langenburg, jak umazana we krwi po lokcie grzebala we wnetrznosciach dziesieciostopowego rekina, ktorego przed chwila wypatroszyla. Wielka bestia lezala odwrocona do slonca swoim bialym brzuchem na plazy, ktora Franklin wybral sobie na miejsce porannej przechadzki. Z paszczy rekina zwisal jeszcze kawal grubego lancucha; widocznie zlapano drapieznika w nocy i pozostawiono na brzegu.
Franklin przygladal sie przez chwile dziwnemu zestawieniu pieknej dziewczyny i martwej bestii, po czym powiedzial:
— Musze przyznac, ze nie lubie takich widokow przed sniadaniem. Co ty tu robisz?
Brazowa, owalna twarz z bardzo powaznymi oczami zwrocila sie w jego strone. Dlugi na stope., ostry jak brzytwa noz, ktory byl sprawca tych jatek, nie przestal ani na chwile dzialac wsrod chrzesci i wnetrznosci.
— Pisze prace — odpowiedzial mu glos rownie powazny jak spojrzenie — na temat zawartosci witamin w watrobie rekina. Trzeba do tego duzo rekinow; to jest moj trzeci w tym tygodniu. Moze chcesz troche zebow na pamiatke? Mam ich bardzo duzo.
Podeszla do glowy potwora i wsunela noz do paszczy, ktora byla rozwarta dzieki wlozonemu klockowi. Szybki ruch dloni i z paszczy rekina zaczal, sie wylaniac sznur smiercionosnych trojkatnych zebow, niczym pila lancuchowa zrobiona z kosci.
— Nie, dziekuje — powiedzial Franklin pospiesznie. — Nie przeszkadzaj sobie w pracy.
Wygladala na jakies dwadziescia lat. Franklin nie byl zdziwiony tym, ze na tak malej wysepce spotkal nieznajoma dziewczyne, gdyz pracownicy naukowi ze Stacji Badawczej nie mieli zbyt wielu kontaktow z administracja i osrodkiem szkoleniowym.
— Jestes tutaj nowy, prawda? — spytala unurzana we krwi uczona wrzucajac z wyrazna satysfakcja wielki plat watroby do wiadra. — Nie widzialam cie na ostatnim wieczorku tanecznym w Kwaterze Glownej.
Pytanie sprawilo Franklinowi przyjemnosc. Dobrze bylo spotkac kogos, kto nic o nim nie wiedzial i nie staral sie dociekac przyczyn jego obecnosci na wyspie. Czul, ze po raz pierwszy od czasu swego przyjazdu moze rozmawiac swobodnie i bez skrepowania.
— Tak, przyjechalem tutaj na szkolenie. A ty od jak dawna tu jestes?
Przeciagal rozmowe po to tylko, aby dluzej byc w jej towarzystwie, a ona niewatpliwie zdawala sobie z tego doskonale sprawe.
— Oj, prawie miesiac — odpowiedziala nonszalancko. Jeszcze jedno plasniecie i wiadro bylo prawie pelne. — Przyjechalam tutaj z Uniwersytetu Miami.
— Jestes Amerykanka?
— Nie; moimi przodkami byli Holendrzy, Birmanczycy i Szkoci, mniej wiecej w rownych proporcjach. Aby sprawa byla nieco bardziej skomplikowana, urodzilam sie w Japonii — wyjasnila dziewczyna z powaga.
Franklin zastanawial sie przez chwile, czy z niego nie zartuje, lecz w twarzy dziewczyny nie bylo ani cienia przewrotnosci. Wyglada na bardzo mile dziecko, pomyslal sobie, ale przeciez nie moge stac tutaj i rozmawiac przez caly dzien. Mial tylko czterdziesci minut na sniadanie, a o dziewiatej rozpoczynaly sie poranne zajecia z podmorskiej nawigacji.
Wkrotce zapomnial o spotkaniu, gdyz ciagle spotykal nowe twarze i krag jego znajomych rozszerzal sie nieustannie. Przyspieszone szkolenie nie pozostawialo mu wiele czasu na zycie towarzyskie, co przyjmowal z wdziecznoscia; uwolnilo go to od ciezaru wspomnien z latwoscia, ktora go mile zaskoczyla. Widocznie jednak ci, ktorzy go tutaj przyslali, dobrze wiedzieli, co robia.
Cala wiedza empiryczna — statystyki, dane liczbowe, znajomosc administracji — zostala mu prawie bezbolesnie wstrzyknieta pod hipnoza. Potem dlugie posiedzenia, w czasie ktorych magnetofon zadawal mu pytania, a potem sam dawal odpowiedzi i sprawdzal, czy wiadomosci zostaly rzeczywiscie przyswojone, a nie wylecialy natychmiast drugim uchem, jak to sie czasem zdarzalo.
Don Burley nie mial nic wspolnego z ta czescia szkolenia, ale ku swojemu niezadowoleniu nie mial wolnego czasu, gdy Franklinem zajmowali sie inni. Szef skorzystal skwapliwie z okazji, ze Don znowu wpadl w jego pazury, i z wielkim taktem oraz wdziekiem „zaproponowal” mu prowadzenie w wolnych chwilach wykladow na trzech kursach szkoleniowych. Przyparty do muru przez przelozonego Don nie mial innego wyjscia, jak zgodzic sie, robiac dobra mine do zlej gry. Tak wiec jego pobyt na wyspie trudno bylo nazwac wakacjami.
Za to nie ziscily sie jego obawy co do Franklina; mozna z nim bylo wytrzymac, jesli nie wnikalo sie w jego sprawy osobiste. Byl wybitnie inteligentny i mial za soba przeszkolenie techniczne, pod pewnymi wzgledami przewyzszajace umiejetnosci Dona, Rzadko trzeba mu bylo wyjasniac cos wiecej niz raz i zanim jeszcze doszlo do pierwszych prob na urzadzeniach treningowych, Don zorientowal sie, ze jego uczen ma wszelkie dane na „rasowego” pilota. Mial sprawne dlonie, reagowal szybko i dokladnie i mial ten trudny do okreslenia spokoj, ktory pozwala odroznic pilota najwyzszej klasy od po prostu dobrego.
Don wiedzial jednak, ze sama wiedza i umiejetnosci nie wystarczaja. Potrzebne bylo cos jeszcze i na razie nie mozna bylo odgadnac, czy Franklin to posiada. Dopiero obserwujac reakcje swego ucznia na pierwsze zanurzenie w glebiny oceanu Don dowie sie, czy caly ten wysilek ma jakis sens.
Franklin musial sie nauczyc tylu rzeczy, ze wydawalo sie niemozliwe, aby ktos mogl to opanowac w ciagu dwoch miesiecy, jak tego wymagal program. Don przeszedl normalny polroczny kurs i nie mogl jakos pogodzic sie z mysla, ze ktos moze opanowac ten sam material w czasie trzykrotnie krotszym, nawet przy specjalnym instruktorze. Przeciez sama mechanike — budowe roznych typow lodzi podwodnych — wkuwalo sie co najmniej przez dwa miesiace, mimo pomocy najlepszych instruktorow. On tymczasem musial w takim samym okresie nauczyc Franklina zasad sztuki zeglarskiej i nawigacji podwodnej, podstaw oceanografii, podmorskiej lacznosci oraz ichtiologii w niemalym zakresie, psychologii zwierzat morskich i oczywiscie cetologii. Jak na razie Franklin nigdy jeszcze nie widzial wieloryba zywego ani martwego i Don z niecierpliwoscia oczekiwal pierwszej konfrontacji. Obserwujac ucznia w takiej chwili mozna bylo dowiedziec sie wszystkiego o jego przydatnosci do zawodu.
Mieli za soba dwa tygodnie wspolnej ciezkiej pracy, kiedy Don po raz pierwszy wzial Franklina pod wode. Do tego czasu ustalily sie ich wzajemne stosunki: byly przyjazne, a jednoczesnie chlodne. Poufalosc ograniczala sie