mamalygi, i rzekl: – Mysle, ze ona wiedziala lub sie domyslala, kto go zabil. Albo dlaczego zostal zamordowany.
– Skad ci to przyszlo do glowy?
– Szkoda, ze nie widzialas, jak zareagowala, kiedy go zobaczyla. Nie, nie w momencie gdy poznala, ze to Foster, ale dopiero na widok rany, od ktorej zginal. Niemal wpadla w panike. Dostala torsji.
– Torsji?
– Wymiotowala.
– Tam?
– Mhm. Dziwne, prawda?
Paola chwile sie zastanawiala. Dopila wino, nalala sobie jeszcze pol kieliszka.
– To rzeczywiscie dziwna reakcja – odparla. – I ona jest lekarzem?
Skinal glowa.
– Brak w tym sensu. Co ja tak przerazilo?
– Przygotowalas jakis deser?
– Figi.
– Uwielbiam cie.
– Chyba raczej uwielbiasz figi – powiedziala z usmiechem.
Bylo ich szesc, dojrzalych i wilgotnych. Wzial noz i zaczal jedna obierac. Nie zwazajac na sok, ktory splywal mu na rece, przepolowil owoc i wieksza czesc podal zonie.
Drugi kawalek wepchnal sobie do ust i otarl sok sciekajacy po brodzie. Zjadl owoc, potem jeszcze dwa, wytarl dlonie w serwetke i rzekl:
– Gdybys mi dala kieliszek porto, umarlbym ze szczescia.
– Czego ona mogla sie bac? – zapytala Paola wstajac.
– Jak sama zauwazylas, mogla sie obawiac podejrzen o to, ze ma z tym cos wspolnego, albo rzeczywiscie maczala w tym palce.
Paola wyjela pekata butelke porto, ale nim nalala wina do dwoch niewielkich kieliszkow, sprzatnela talerze ze stolu i wlozyla je do zlewozmywaka. Napelniwszy kieliszki, przeniosla je na stol.
– Mysle jednak, ze ani jedno, ani drugie – powiedzial Brunetti, delektujac sie winem, ktore swietnie smakowalo po figach.
– Dlaczego?
Wzruszyl ramionami.
– Ona mi nie wyglada na morderczynie.
– Bo jest ladna? – spytala Paola i lyknela nieco porto.
Juz zamierzal odpowiedziec, ze Amerykanka jest lekarzem, lecz w ostatniej chwili sobie przypomnial, jak Rizzardi, mowiac o mordercy, wskazywal na jego fachowe poslugiwanie sie nozem. Lekarz tez by zadal cios fachowo.
– Moze – baknal, a potem zmienil temat: – Jest Raffi?
Spojrzal na zegarek. Minela dziesiata, a syn jako uczen powinien wracac do domu przed dziesiata.
– Nie, chyba ze nie zauwazylam, jak przyszedl w czasie, gdysmy jedli.
– Nie, nie przyszedl – zaprzeczyl, pewien swojej odpowiedzi, choc nie wiedzial, skad ta pewnosc.
Bylo pozno, wypili butelke wina, doskonale figi splukali znakomitym porto, wiec zadne nie mialo ochoty rozmawiac o synu. W koncu przyjdzie i pozostanie w domu do rana.
– Mam pozmywac? – retorycznie spytal Brunetti.
– Nie, sama to zrobie. Ty idz i kaz Chiarze sie polozyc.
Zmywanie sprawialo mniej klopotow.
– Pozar ugasili? – rzucil wchodzac do salonu.
Nie uslyszala. Myslami byla gdzie indziej. Z wyciagnietymi nogami, w niedbalej pozie siedziala w fotelu. Na oparciu lezaly dwa ogryzki jablek, a obok, na podlodze, torebka z ciasteczkami.
– Chiaro – odezwal sie i zaraz powtorzyl glosniej: – Chiaro!
Uniosla glowe znad ksiazki, popatrzyla nan niewidzacym wzrokiem i dopiero po chwili zarejestrowala obecnosc ojca. Natychmiast jednak wrocila do czytania, calkiem o nim zapominajac.
– Chiaro, pora spac.
Odwrocila kartke.
– Nie slyszalas? Do lozka!
Nie przerywajac lektury, podparla sie jedna reka i wstala. Doczytawszy do konca strony, zalozyla ja palcem, pocalowala ojca i wyszla. Nie mial odwagi powiedziec, by zostawila ksiazke. Ha, trudno, wstanie w nocy i zgasi swiatlo w pokoju corki.
Do salonu weszla Paola. Schylila sie, wylaczyla lampe kolo fotela, podniosla ogryzki i torebke z ciasteczkami, po czym wrocila do kuchni.
Zgasiwszy swiatlo, Brunetti ruszyl do sypialni.
Rozdzial 6
Nazajutrz przyszedl do komendy o osmej rano, zatrzymawszy sie po drodze, by kupic gazety. „Corriere” poswiecilo morderstwu Amerykanina tylko dwa akapity na jedenastej stronie, „La Repubblica” w ogole o nim nie napisala, co bylo dostatecznie zrozumiale w rocznice najbardziej krwawego zamachu terrorystycznego w latach szescdziesiatych, ale „Il Gazzettino” przeznaczylo polowe tytulowej strony drugiego dzialu, obok informacji zaopatrzonej w zdjecie, przedstawiajacej wypadek trzech mlodych ludzi, ktorzy zgineli, gdy ich samochod uderzyl w drzewo na drodze miedzy Dolo a Mestre.
W artykule napisano, ze zamordowany mlody mezczyzna, niejaki Michele Fooster, jest prawdopodobnie ofiara rozboju. Autor podejrzewal, ze zabojstwo ma zwiazek z narkotykami, ale zwyczajem „Gazzettino” nie podal zadnych konkretow. Brunetti czasami zalowal, ze Wlochy, przystepujac do Wspolnoty Europejskiej, nie musialy spelniac wymagan dotyczacych odpowiedzialnosci prasy.
W glownym hallu, jak zwykle, wila sie kolejka zle ubranych i biednie obutych emigrantow z Afryki Polnocnej i z nowo wyzwolonych krajow Europy Wschodniej. Patrzac na nich, Brunetti zawsze odczuwal ironie historii: trzy pokolenia jego przodkow uciekly z Wloch, by szukac szczescia w Australii i Argentynie, a teraz, w rezultacie niedawnych zmian, jakie zaszly w Europie, Wlochy staly sie eldoradem dla nowej fali emigrantow, jeszcze biedniejszych i o ciemniejszej skorze. Wielu znajomych komisarza mowilo o nich z pogarda, obrzydzeniem, a nawet zloscia, on sam jednak od razu wyobrazal sobie swoich przodkow, stojacych w takich samych kolejkach, zle ubranych, marnie obutych, kaleczacych miejscowy jezyk i, tak samo jak ci biedacy tutaj, pragnacych sprzatac mieszkania i wychowywac dzieci tych, ktorzy zechca im za to placic.
Wchodzil po schodach na czwarte pietro, jednych pozdrawiajac, innym odpowiadajac skinieniem glowy. Kiedy dotarl do swojego pokoju, natychmiast sprawdzil, czy na biurku sa nowe dokumenty. Jeszcze nic nie nadeszlo, wiec uznal, ze moze robic to, co uwaza za stosowne. Podnioslszy sluchawke, kazal sie polaczyc z komisariatem karabinierow przy bazie amerykanskiej w Vicenzy.
Tym razem znalezienie numeru okazalo sie duzo latwiejsze niz wowczas, gdy telefonista szukal numeru bazy, i juz po kilku minutach komisarz rozmawial z majorem Ambrogianim, ktory oznajmil, ze wlasnie on kieruje wloskim sledztwem w sprawie zamordowania Fostera. Spiewny ton glebokiego glosu nieomylnie wskazywal, ze major pochodzi z Veneto, ale nie z Wenecji.
– Wloskim? – zdziwil sie Brunetti.
– No coz, w odroznieniu od dochodzenia prowadzonego przez Amerykanow.
– Czy to oznacza, ze beda klopoty z jurysdykcja?
– Nie, nie sadze – odparl major. – Sledztwo w Wenecji jest w gestii policji weneckiej i w tym miescie prowadzicie je wy. Trzeba jednak uzyskac zezwolenie lub pomoc Amerykanow, gdybyscie chcieli cokolwiek robic tutaj.
– W Vicenzy?
Ambrogiani sie rozesmial.