– Nie, nie chcialbym sprawiac takiego wrazenia. Tylko tu, na terenie bazy. W Vicenzy miasto podlega jurysdykcji karabinierow, czyli naszej, ale w bazie rzadza Amerykanie, wiec tam ich nalezy prosic o pomoc.
– W panskich ustach brzmi to tak, jakby pan mial watpliwosci, majorze.
– Nie, skadze. Nie mam zadnych watpliwosci.
– A zatem mi sie zdawalo – oswiadczyl komisarz, choc uwazal, ze wcale nie. – Chcialbym sie tam wybrac i porozmawiac z ludzmi, ktorzy znali Fostera i z nim pracowali.
– To sa przewaznie Amerykanie – odpowiedzial Ambrogiani tonem sugerujacym, ze Brunetti napotka trudnosci jezykowe.
– Mowie po angielsku.
– W takim razie latwo pan sie z nimi dogada.
– Kiedy moglbym przyjechac?
– Teraz? Po poludniu? W kazdej dogodnej chwili,
Z dolnej szuflady Brunetti wyjal kolejowy rozklad jazdy i odnalazl linie Wenecja-Mediolan. Najblizszy pociag mial za godzine.
– Przyjade tym o dziewiatej dwadziescia piec.
– Swietnie. Wysle na dworzec samochod.
– Dziekuje panu, majorze.
– Cala przyjemnosc po mojej stronie,
Odlozywszy sluchawke, Brunetti podszedl do szafy stojacej przy scianie, w glebi pokoju. Otworzyl ja i zaczal przetrzasac bezladna sterte na jej dnie. Lezala tam para butow, trzy zarowki w pudelkach, przedluzacz, kilka starych czasopism oraz brazowa skorzana aktowka. Wyciagnawszy ja, otrzepal z kurzu, po czym wrocil do biurka, gdzie zapakowal do niej gazety i kilka tekturowych teczek z dokumentami, ktore mial przeczytac.
Na koniec wrzucil podniszczony egzemplarz dziel Herodota, wyjety z srodkowej szuflady.
Jechal znajoma trasa do Mediolanu, przez szachownice pol spalonych letnia susza. W pociagu siedzial po prawej stronie, zeby uniknac promieni slonca, ktore wciaz jeszcze przypiekalo, choc byl wrzesien i najbardziej upalny okres lata juz minal. W Padwie, na drugiej stacji, wysiadly tlumy studentow, niosacych nowe podreczniki niczym talizmany zapewniajace im pewniejsza, lepsza przyszlosc. Pamietal to uczucie, ow przyplyw optymizmu na poczatku kazdego roku akademickiego, gdy sam uczeszczal na uniwersytet i dziewicze podreczniki zdawaly sie obiecywac lepsze czasy, jasniejszy los.
Kiedy wysiadl w Vicenzy, rozejrzal sie po peronie, ale nie zauwazyl nikogo w mundurze. Zszedl do tunelu pod torami, ktorym dotarl na dworzec. Przed glownym wejsciem zobaczyl granatowy samochod z napisem
Brunetti zastukal w tylna szybe. Kierowca leniwie odwrocil glowe, zgasil papierosa, siegnal reka za oparcie i otworzyl drzwi. Wsiadajac, Brunetti pomyslal, ze w polnocnych Wloszech jest inaczej. Na poludniu kazdy karabinier, slyszac nieoczekiwane pukanie w okno, natychmiast by sie znalazl na podlodze samochodu albo przykucnal na chodniku obok i byc moze, juz by strzelal. Jednakze tutaj, w sennej Vicenzy, wpuscil obcego do samochodu.
– Inspektor Bonnini? – spytal kierowca.
– Komisarz Brunetti.
– Z Wenecji?
– Tak.
– Dzien dobry. Mam pana zawiezc do bazy.
– Czy to daleko?
– Piec minut.
Na siedzeniu obok kierowca polozyl gazete, opisujaca wielbicielom pilki ostatni triumf Schilacciego, i wrzucil bieg. Nawet nie zerknawszy ani w lewo, ani w prawo, ruszyl z kopyta i wlaczyl sie do ruchu. Jechal skrajem miasta, zawrociwszy na wschod, w kierunku, z ktorego przybyl komisarz.
Brunetti nie widzial Vicenzy co najmniej od dziesieciu lat, ale pamietal ja jako jedno z najpiekniejszych miast we Wloszech, z centrum pelnym waskich, kretych ulic, zabudowanych mnostwem renesansowych i barokowych
Nie wlaczywszy kierunkowskazu, kierowca nagle skrecil w lewo na waska droge, biegnaca przy betonowym murze z drutem kolczastym na szczycie. Za murem Brunetti dostrzegl antene telekomunikacyjna w ksztalcie wielkiego talerza. Samochod pokonal lagodny zakret w prawo i komisarz zobaczyl otwarta brame, pilnowana przez uzbrojonych straznikow. Stali tam dwaj karabinierzy z pistoletami maszynowymi u boku oraz amerykanski zolnierz w mundurze polowym. Kierowca zwolnil i kiwnal Wlochom reka w nijakim gescie. W odpowiedzi machneli pistoletami i opusciwszy lufy, wzrokiem odprowadzili pojazd wjezdzajacy do bazy. Brunetti zauwazyl, ze Amerykanin obserwowal samochod, ale go nie zatrzymal. Kierowca skrecil w prawo, potem jeszcze raz i zahamowal przed niskim betonowym budynkiem.
– To nasza komendantura – rzekl. – Tutaj urzeduje major Ambrogiani. Czwarte drzwi po prawej.
Komisarz podziekowal i wszedl do budynku. Betonowa podloga, na scianach tablice ogloszeniowe z informacjami i komunikatami zarowno w jezyku wloskim, jak i angielskim. Z lewej strony widnial napis „Komenda zandarmerii”. Nieco dalej Brunetti zauwazyl drzwi, a obok nich wizytowke z wydrukowanym jednym slowem: Ambrogiani. Samo nazwisko, bez zadnego stopnia. Zapukal i uslyszawszy gromkie
–
– Tak.
Twarz oficera karabinierow rozjasnil usmiech szczery i cieply, niemal anielski. Moj Boze, pomyslal komisarz, ten czlowiek ma dolki!
– Ciesze sie, ze mogl pan przyjechac w tej sprawie az z Wenecji – powiedzial major, ze zdumiewajacym wdziekiem obchodzac biurko, i podsunal komisarzowi krzeslo. – Niech pan spocznie. Napije sie pan kawy? Prosze polozyc teczke na blacie.
Czekal na odpowiedz.
– Owszem. Kawa dobrze mi zrobi.
Major podszedl do drzwi, otworzyl je i zawolal:
– Pino, dwie kawy i butelke wody mineralnej!
Wrociwszy usiadl za biurkiem.
– Przykro mi, ze nie moglismy wyslac po pana samochodu do Wenecji, ale obecnie trudno zdobyc zezwolenie na wyjazd poza teren okregu. Mam jednak nadzieje, ze podrozowal pan wygodnie.
Z dlugoletniego doswiadczenia Brunetti wiedzial, ze takie rzeczy sa potrzebne, ze nalezy poswiecic troche czasu na wybadanie swiezo poznanej osoby, a najlepszy sposob to rozmowa o drobiazgach i uprzejmosc.
– Z pociagiem nie mialem najmniejszych klopotow. Przyjechal punktualnie. W Padwie wysiadlo mnostwo studentow.
– Moj syn tam studiuje – oznajmil Ambrogiani.
– Naprawde? Co, jesli mozna wiedziec?
– Medycyne – odparl major i pokrecil glowa.
– Czyzby to nie byl dobry fakultet? – spytal Brunetti, szczerze zdziwiony, zawsze bowiem mu mowiono, ze Uniwersytet Padewski ma najlepszy wydzial medyczny w kraju.
– Nie o to chodzi – odpowiedzial major z usmiechem. – Nie jestem zadowolony, ze wybral kariere lekarza.
– Co? – spytal zaskoczony komisarz, bo przeciez niemal kazdy wloski policjant tylko marzy, by jego syn studiowal medycyne. – Dlaczego?
– Chcialem, zeby zostal malarzem – wyjasnil Ambrogiani. Znowu ze smutkiem pokrecil glowa. – On jednak