tutaj.

– Maja uklady z rzadem?

Major pogardliwie prychnal w sposob charakterystyczny dla Wlochow, kiedy mowia o swoim rzadzie.

– Czy ktos jeszcze potrafi odroznic mafie od rzadu?

Sytuacja wygladala na powazniejsza, niz sadzil Brunetti, ale pewnie karabinierzy mieli lepsze informacje.

– A ty nic nie mozesz zrobic? – spytal Ambrogiani.

– Kiedy wroce, moge zadzwonic do kilku osob i poprosic je o przysluge.

Nie wspomnial, ze najwieksze nadzieje wiaze z pewnym telefonem, ktory nie bedzie mial nic wspolnego z prosba o przysluge, wrecz przeciwnie.

Dluzsza chwile siedzieli w milczeniu. W koncu Ambrogiani otworzyl schowek i zaczal przerzucac mapy, ktore w nim lezaly. Wreszcie jedna wyciagnal.

– Masz czas? – zapytal.

– Tak. Jak dlugo trzeba tam jechac?

Major rozlozyl mape na kierownicy i zaczal przesuwac palcem po papierze, az znalazl to, czego szukal.

– Jest. Tutaj. Jezioro Barcis. – Wezykiem przeciagnal palec po mapie na prawo od jeziora, a potem gwaltownie w dol, prosta linia do Pordenone. – Poltorej godziny. Moze dwie. Przewaznie autostrada. Co ty na to?

Komisarz nie odpowiedzial, tylko siegnal po pas bezpieczenstwa, przelozyl sobie przez piers i z trzaskiem zapial klamerke miedzy siedzeniami.

Dwie godziny pozniej jechali kreta droga prowadzaca do jeziora Barcis. Razem z przynajmniej dwudziestoma innymi samochodami wlekli sie za ogromna ciezarowka wyladowana zwirem, poruszajaca sie z predkoscia okolo dziesieciu kilometrow na godzine. Ambrogiani bez przerwy musial zmieniac biegi z jedynki na dwojke i z powrotem, kiedy niemrawa ciezarowka zwalniala na licznych zakretach. Co chwila jakies auto wyprzedzalo ich z lewej strony, a potem wciskalo sie przed nich, zajezdzajac droge i wsciekle trabiac. Od czasu do czasu ktorys samochod gwaltownie zjezdzal na waskie prawe pobocze w poszukiwaniu miejsca do parkowania. Kierowca wyskakiwal, podnosil oslone silnika i czasami nieopatrznie popelnial blad, otwierajac wlew chlodnicy.

Brunetti mial ochote zaproponowac, by sie zatrzymali, bo im sie nie spieszylo, ale choc wlasciwie nie prowadzil samochodu, to jednak wiedzial, ze kierowcy lepiej nie podpowiadac, co ma robic. Po jakichs dwudziestu minutach takiej udreki ciezarowka zjechala na dlugi parking, zapewne przeznaczony do tego celu, i wszystkie samochody osobowe mogly ja wyprzedzic. Kilku kierowcow podziekowalo uniesieniem reki, inni nie zawracali sobie tym glowy. Dziesiec minut pozniej dotarli do miasteczka Barcis, gdzie Ambrogiani skrecil w lewo na boczna droge prowadzaca do jeziora.

Kiedy w koncu sie zatrzymali, major wysiadl z samochodu, niewatpliwie znuzony jazda.

– Chodzmy sie czegos napic – rzekl.

Ruszyl w strone kawiarni na ogromnej werandzie jednego z domow nad jeziorem. Od stolika pod parasolem odsunal krzeslo i ciezko na nim usiadl. Przed nimi, na tle strzelistych gor, rozciagalo sie jezioro z niesamowicie blekitna woda. Zjawil sie kelner, przyjal zamowienie i po kilku chwilach wrocil z dwiema kawami i dwiema szklankami wody mineralnej.

Skonczywszy swoja kawe, Brunetti wypil lyk wody mineralnej i spytal:

– No i co?

Ambrogiani sie usmiechnal.

– Ladne jezioro, prawda? – rzekl.

– Owszem, piekne, ale czy my jestesmy turystami?

– Szkoda, ze nie mozemy tu zostac i przez caly dzien patrzec na to jezioro, he?

Komisarz nie wiedzial, czy major zartuje, czy mowi powaznie, ale uznal, ze istotnie byloby przyjemnie spedzic dzien nad jeziorem. Mial nadzieje, ze doktor Peters i Foster przyjechali tu kiedys na weekend, bez wzgledu na powod. To znakomite miejsce dla zakochanych. Brunetti natychmiast sie poprawil: jesli sie kochali, kazde miejsce wydawaloby im sie piekne.

Przywolal kelnera i zaplacil. W czasie jazdy w gory postanowili z Ambrogianim nie pytac o ciezarowki z czerwonym pasem, zeby nie zwracac na siebie uwagi. Wygladali na turystow, choc jeden z nich byl w marynarce i krawacie; turysci w powrotnej drodze z pewnoscia maja prawo zatrzymac sie w miejscu przeznaczonym na pikniki, by popatrzec na gory. Komisarz nie wiedzial, ile czasu im to zajmie, wiec wszedl do srodka i poprosil barmana o zapakowanie kilku kanapek, najlepiej z szynka i serem. Ambrogiani kiwnal glowa i powiedzial, zeby wzial cztery, a takze butelke czerwonego wina i dwie plastikowe filizanki.

Z tym wszystkim wsiedli do samochodu majora i ruszyli w powrotna droge w kierunku Pordenone. Okolo dwoch kilometrow od Barcis zobaczyli po prawej stronie duzy parking, na ktorym Ambrogiani tak ustawil samochod, ze widzieli droge, nie gory, wylaczyl silnik i rzekl:

– No, jestesmy na miejscu.

– Nie przypuszczalem, ze w ten sposob spedze sobote – przyznal Brunetti.

– Kiedys trafilo mi sie gorzej – odparl major i opowiedzial, jak dostal zadanie odnalezienia w gorach chlopca, ofiary porwania, i trzy dni lezal na ziemi, obserwujac przez lornetke szalas pasterza oraz ludzi, ktorzy tam sie krecili.

– Z jakim wynikiem? – zapytal komisarz.

– O, pozytywnym. – Major zaczal, sie smiac. – Tylko ze to byl ktos inny. Rodzice tej dziewczyny nigdy nas nie wzywali ani nie zawiadamiali o porwaniu. Chcieli zaplacic okup, ale mysmy dotarli tam przed nimi.

– A co sie stalo z chlopakiem?

– Zabili go. Znalezlismy jego cialo trzy dni po odnalezieniu dziewczyny. Poderzneli mu gardlo. Do trupa doprowadzil nas smrod i ptaki.

– Dlaczego oni to zrobili?

– Prawdopodobnie dlatego, ze znalezlismy dziewczyne. Uprzedzalismy rodzine, zeby zabrala ja do domu i nikomu nic nie mowila. Ktos jednak zadzwonil do gazet i cala sprawe opisano na pierwszych stronach. Rozumiesz, wolnosc slowa. Bylo nawet zdjecie dziewczyny, jak w towarzystwie matki je pierwsze spaghetti od dwoch miesiecy. Porywacze prawdopodobnie to przeczytali i doszli do wniosku, ze depczemy im po pietach, wiec go zabili.

– Nie mogli go wypuscic? – spytal Brunetti i dodal: – Ile mial lat?

– Dwanascie. – Dopiero po dluzszym milczeniu Ambrogiani odpowiedzial na pierwsze pytanie: – Wypuszczenie go pozwoliloby sadzic rodzinom innych ofiar, ze skoro my jestesmy na tropie porywaczy, istnieja szanse na pomyslne zakonczenie. Mordujac go, porywacze dali jasno do zrozumienia, ze to jest interes: jesli nie placicie, zabijamy.

Major otworzyl butelke i nalal troche wina do plastikowych filizanek. Zjedli po kanapce i nie majac nic innego do roboty, siegneli po nastepne. Przez caly czas Brunetti staral sie nie spogladac na zegarek wiedzac, ze im pozniej to zrobi, tym mniej bedzie mu sie dluzylo czekanie. W koncu juz nie mogl sie powstrzymac i zerknal. Poludnie. Zostalo jeszcze tyle godzin. Opuscil szybe w oknie i dlugo patrzyl na gory. Spojrzal na Ambrogianiego. Major spal z glowa oparta o okno. Komisarz zaczal obserwowac samochody przejezdzajace w obie strony po stromej drodze. Wszystkie wydawaly mu sie podobne – roznily sie jedynie kolorem i, gdy jechaly wolno, numerami.

Po godzinie ruch pojazdow zmalal – wszyscy sie zatrzymywali, by cos zjesc. Wkrotce potem Brunetti uslyszal glosny syk powietrza z hamulcow i zobaczyl duza ciezarowke z czerwonym pasem, zjezdzajaca boczna droga.

Tracil Ambrogianiego w ramie. Karabinier natychmiast sie ocknal, przekrecil kluczyk w stacyjce i ruszyl za ciezarowka. Po jakichs dwoch kilometrach skrecila w prawo i zniknela na polnej drodze. Pojechali dalej, ale komisarz zauwazyl, ze major siegnal do deski rozdzielczej i ustawil licznik kilometrow na zerze. Po przejechaniu pelnego kilometra zatrzymal samochod na poboczu i wylaczyl silnik.

– Skad byla tablica rejestracyjna? – zapytal.

– Z Vicenzy – odparl Brunetti, wyjal notes i szybko zapisal numer, poki mial go na swiezo w pamieci. – I co teraz?

– Postoimy tutaj, az ciezarowka nas minie, odczekamy pol godziny i wrocimy.

Uplynelo pol godziny, ale ciezarowka sie nie pojawila, wiec Ambrogiani pojechal z powrotem tam, gdzie skrecila. Minal polna droge, zatrzymal sie niedaleko za nia i ustawil samochod skosnie pomiedzy dwoma

Вы читаете Smierc Na Obczyznie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату