betonowymi slupkami kilometrowymi.

Wysiadl, otworzyl bagaznik. Obok zapasowego kola lezal tam pistolet duzego kalibru. Major wyjal go i wsunal za pasek spodni.

– Wziales swoj? – zapytal.

Brunetti pokrecil glowa.

– Dzisiaj nie.

– Mam tu jeszcze jeden. Chcesz?

Komisarz znowu pokrecil glowa.

Ambrogiani zatrzasnal bagaznik, razem z komisarzem przeszedl na druga strone jezdni i ruszyli polna droga w gory.

Ciezarowki wyzlobily glebokie koleiny; po pierwszym deszczu ziemia tutaj zamieni sie w bloto i droga stanie sie nie do przebycia dla pojazdow wielkosci tego, ktory widzieli, gdy na nia skrecal. Po kilkuset metrach droga nieco sie rozszerzyla i teraz biegla lukiem wzdluz strumienia wyplywajacego z jeziora. Wkrotce zboczyla w lewo i dalej prowadzila dlugim skrajem lasu, a potem, znowu ostro skreciwszy w lewo, zdawala sie konczyc na stromym stoku.

Nagle Ambrogiani wskoczyl za drzewo i pociagnal za soba Brunettiego. Jedna reka siegnal po pistolet i rownoczesnie druga brutalnie pchnal komisarza, ktory stracil rownowage.

Brunetti rozpaczliwie wymachiwal rekami, nie mogac sie zatrzymac, i w koncu upadl. Odwrociwszy glowe, zobaczyl Ambrogianiego – zblizal sie z pistoletem w dloni. Komisarz poczul strach. Zaufal temu czlowiekowi, podzielil sie z nim informacjami o Fosterze i doktor Peters, ale nigdy by go nie posadzil o to, ze pracujac w amerykanskiej bazie, moze byc zarazem Wlochem i Amerykaninem. I ten karabinier nawet proponowal pozyczenie pistoletu!

Zaszokowany komisarz lezal na ziemi, brakowalo mu tchu. Probujac sie podniesc, mial swiadomosc, ze jasno swieci slonce, pomyslal o Paoli. Ambrogiani padl obok i na powrot przycisnal Brunettiego do ziemi.

– Nie wstawaj! – szepnal mu do ucha. – Schowaj glowe!

Komisarz lezal z zamknietymi oczami. Zdawal sobie sprawe jedynie z tego, ze na plecach ciazy mu reka majora i ze jest caly oblany potem. Poprzez lomot pulsu w glowie uslyszal ciezarowke, nadjezdzajaca stamtad, gdzie jakoby konczyla sie droga. Warkot silnika narastal, a pozniej stopniowo cichnal w miare zblizania sie pojazdu do glownej drogi. Kiedy juz go nie slyszeli, Ambrogiani wolno wstal i zaczal otrzepywac ubranie.

– Przepraszam – rzekl z usmiechem, wyciagajac do Brunettiego reke. – Musialem to zrobic. Nie bylo czasu na wyjasnienia. Nic ci sie nie stalo?

Komisarz chwycil jego dlon i podciagajac sie na niej, stanal na drzacych nogach.

– Pewnie ze nie – odparl.

Schylil sie, by z grubsza otrzepac spodnie. Bielizna lepila mu sie do ciala wskutek zwierzecego strachu, ktory przed chwila go opanowal.

Ambrogiani wrocil na polna droge, albo calkowicie nie wiedzac o tym, co przezyl Brunetti, albo udajac, ze niczego nie zauwazyl. Komisarz sie otrzepal, wzial kilka glebokich oddechow i ruszyl za nim. Doszli do miejsca, gdzie droga zaczynala sie stromo wznosic. Wcale sie tam nie konczyla, tylko raptownie skrecala w prawo i biegla az do skraju niewielkiego urwiska. Mezczyzni zblizyli sie do niego i popatrzyli w dol. Ujrzeli zaglebienie wielkosci polowy boiska do pilki noznej, przewaznie pokryte plozacym sie winem, ktore moglo wyrosnac rownie dobrze tego lata. Tuz pod urwiskiem, gdzie stali, zobaczyli okolo setki metalowych beczek, przemieszanych z duzymi workami z czarnego plastiku, uzywanymi w przemysle. Kiedys musial tu pracowac buldozer, jako ze beczki po drugiej stronie zaglebienia przysypano warstwa ziemi, juz zaroslej winem. Nie sposob bylo ustalic, jak daleko siegaja beczki, ani ich policzyc.

– Zdaje sie, ze znalezlismy to, czego szukal Amerykanin – powiedzial Ambrogiani.

– Przypuszczam, ze i on to znalazl.

Major pokiwal glowa.

– W przeciwnym razie nie musieliby go zabijac. Jak myslisz, co on zrobil? Poszedl z tym bezposrednio do Gamberetta?

– Bo ja wiem? – odparl Brunetti.

Taka reakcja nie mialaby sensu. W najgorszym wypadku Gamberetto zaplacilby mandat, a wine zwalil na kierowcow. Chyba nawet przekupilby ktoregos, by sie przyznal, ze zrobil to na wlasna reke. Gdyby to wykryto, prawie na pewno nie stracilby kontraktu na budowe szpitala. Wloskie prawo traktuje takie rzeczy niemal jak drobne wykroczenia. Wieksza kara by go spotkala, gdyby prowadzil nie zarejestrowany samochod. Brak rejestracji pozbawia rzad dochodu, a tu jedynie zatruwa sie glebe.

– Myslisz, ze mozemy tam zejsc? – spytal komisarz.

Ambrogiani popatrzyl mu w oczy.

– Chcesz sie temu przyjrzec z bliska?

– Chcialbym zobaczyc, co jest napisane na beczkach.

– Chyba dostaniemy sie tamtedy, z lewej strony – powiedzial major, wskazujac waska sciezke, ktora prowadzila w dol, na wysypisko.

Zeszli razem, chwilami obsuwajac sie na stromym zboczu i chwytajac siebie nawzajem, by nie spasc. W koncu znalezli sie na dnie zaglebienia, ledwie o kilka metrow od pierwszych beczek.

Brunetti przyjrzal sie ziemi. Poza obrzezami wysypiska, na ktorych byla sucha i sypka, wydawala sie zbita i przypominala paste. Ostroznie stawiajac stopy, podszedl do beczek. Nigdzie nie dostrzegl na nich zadnych napisow, nalepek ani niczego, co pozwoliloby ustalic, skad pochodza. Przeszedl skrajem wysypiska i uwaznie obejrzal wszystkie widoczne beczki, starajac sie za bardzo do nich nie zblizac. Siegaly mu do bioder; kazda miala szczelna metalowa pokrywe, mocno dobita mlotkiem. Ktokolwiek je tu przywiozl, okazal sie na tyle ostrozny, by ustawic je pionowo.

Komisarz dotarl do konca pierwszego szeregu beczek, nie znalazlszy niczego, co wskazywaloby na ich pochodzenie. Odwrocil sie i wzrokiem zaczal szukac miejsca, gdzie moglby miedzy nimi przejsc. Cofnal sie o kilka metrow i znalazl dwie, wystarczajaco od siebie odsuniete, by zdolal sie tamtedy przecisnac. Teraz ziemie pod jego stopami pokrywalo oleiste bloto, siegajace niemal do kostek. Wchodzil coraz glebiej miedzy beczki, co chwila sie schylajac w poszukiwaniu jakichkolwiek znakow ich tozsamosci. W pewnym momencie natknal sie na czarny plastikowy worek oparty o beczke. Z jej boku zwisal strzep papieru. Brunetti chwycil go przez chusteczke i odwrocil. Widnial tam napis: „U.S. Air Force, Ramst…” Brakowalo konca ostatniego slowa, ale od czasu gdy wloskie samoloty wojskowe zaczely sie zderzac w powietrzu i zabijac setki niemieckich i amerykanskich cywilow na ziemi, wszyscy we Wloszech wiedzieli, ze najwieksza amerykanska baza lotnicza znajduje sie w Niemczech, w miejscowosci Ramstein.

Brunetti kopnieciem przewrocil worek. Wybrzuszenia na czarnym plastiku wskazywaly, ze wewnatrz sa jakies puszki. Komisarz wyjal z kieszeni klucze i rozprul nimi worek. Wysypaly sie tekturowe pudelka i puszki. Odruchowo sie cofnal, gdy jedna z nich potoczyla mu sie pod nogi.

– Co jest?! – zawolal Ambrogiani.

W odpowiedzi Brunetti uniosl reke w uspokajajacym gescie, po czym sie schylil, by przeczytac napisy na puszkach i pudelkach. Na kilku widnial nadruk w jezyku angielskim: „Wlasnosc rzadu USA. Wylacznie do uzytku sluzbowego, bez prawa sprzedazy”. Niektore pudelka mialy niemieckie napisy. Wiekszosc oznakowano trupia czaszka. Komisarz tracil czubkiem buta jedna z puszek i wtedy zobaczyl na niej ostrzezenie, rowniez w jezyku angielskim: „W wypadku znalezienia nie dotykac. Zawiadomic oficera NBC”.

Brunetti ruszyl w droge powrotna na skraj wysypiska. Posuwal sie jeszcze ostrozniej niz wczesniej. Kilka metrow przed obrzezem rzucil chusteczke na ziemie. Kiedy wyszedl spomiedzy beczek, zblizyl sie do niego Ambrogiani.

– No i co?

– Etykiety sa w jezyku angielskim i niemieckim. Niektore opakowania pochodza z bazy lotniczej w Niemczech, ale nie mam pojecia, skad sie wziela reszta – odparl komisarz, a kiedy odeszli od wysypiska, spytal: – Co robi oficer NBC?

– Zajmuje sie skazeniami radioaktywnymi, biologicznymi i chemicznymi.

– Matko Boska! – wyszeptal Brunetti.

Foster wcale nie musial isc do Gamberetta, zeby sie narazic na niebezpieczenstwo. Ten mlody czlowiek mial na polce takie ksiazki jak „Zycie chrzescijanskie w erze zwatpienia”, wiec prawdopodobnie zrobil to, co powinien

Вы читаете Smierc Na Obczyznie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату