Wloszech rejestracji, istniala szansa, ze ten trop dokads zaprowadzi. Co Trevisan porabial w Padwie? Z kim sie tam widzial? Trzeba sprawdzic zone, koniecznie trzeba ja sprawdzic. Potem przesluchac sasiadow i przyjaciol, zeby upewnic sie, czy mowila prawde. No i corke – dziwne, czternastolatka chora wenerycznie?
Brunetti schylil sie, wyciagnal do konca szuflade i wyjal z niej ksiazke telefoniczna. Otworzyl na literze Z. Pod „Zorzi, Barbara,
– Dzien dobry pani – powiedzial po dlugim sygnale. – Mowi komisarz Guido Brunetti. Dzwonie w zwiazku ze smiercia mecenasa Carla Trevisana. Dowiedzialem sie, ze jego zona i corka…
–
– Dzien dobry, pani doktor. Zawsze najpierw pani sprawdza, kto dzwoni?
–
– Nawet nie podejrzewalem, ze moze istniec tyle objawow – rzekl.
– Uklada z nich coraz to inne kombinacje – wyjasnila Barbara Zorzi. – A wiec czym moge panu sluzyc?
– Otoz jak wspomnialem, doszly mnie wiesci, ze signora Trevisan i jej corka byly pani pacjentkami. – Zawiesil glos, czekajac na reakcje lekarki. Nie bylo zadnej. – Slyszala pani o mecenasie?
– Tak.
– Bylbym wdzieczny, gdyby zechcial pani pomowic ze mna o jego zonie i corce.
– Jako osoba, ktora je zna, czy jako lekarka?
– Jak pani uzna za stosowne – odparl
– To sie okaze dopiero w trakcie rozmowy Ale dobrze.
– Dziekuje, pani doktor. Czy moglibysmy spotkac sie dzisiaj?
– Na rano mam wyznaczonych kilka wizyt domowych, ale o jedenastej powinnam byc juz wolna. Gdzie chce sie pan umowic?
– A gdzie pani bedzie o jedenastej?
– Chwileczke – powiedziala, odkladajac na bok sluchawke. Po chwili znow ja podniosla. – Wyjde od pacjenta, ktory mieszka przy
– Moze w takim razie umowmy sie u Floriana?
Nie odpowiedziala od razu; przypomniawszy sobie jej poglady polityczne, Brunetti niemal spodziewal sie, ze zacznie mu czynic wyrzuty, iz szasta pieniedzmi podatnikow. Ale w koncu odparla:
– Dobrze, niech bedzie u Floriana.
– Ciesze sie. I jeszcze raz dziekuje.
– Zatem do jedenastej. – Rozlaczyla sie.
Wrzucil ksiazke telefoniczna na miejsce i zasunal szuflade butem. Kiedy uniosl glowe, w drzwiach gabinetu zobaczyl Vianella.
– Wzywal mnie pan, panie komisarzu? – spytal sierzant.
– Tak. Prosze usiasc.
Vianello skinal glowa; najwyrazniej nie byla to dla niego nowina.
– Co wiesz o tej sprawie? – spytal Brunetti.
– Tylko tyle, ile przeczytalem rano w gazetach i uslyszalem przez radio. Zostal zastrzelony, wczoraj wieczorem odkryto w pociagu zwloki. Nie ma narzedzia zbrodni, nie ma podejrzanych.
Brunetti uzmyslowil sobie, ze choc przeczytal oficjalny raport znajdujacy sie w teczce, sam wie na ten temat niewiele wiecej. Gestem poprosil sierzanta, by usiadl.
– Wiesz cos o zamordowanym? – spytal.
– Wazny gosc. – Vianello zaczal sie wolno sadowic; przez kontrast z jego zwalista sylwetka krzeslo wydawalo sie male i kruche. – Byl radnym miejskim; o ile pamietam, podlegaly mu sprawy sanitarne. Zonaty, dwoje dzieci. Mial duza kancelarie. Gdzies w San Marco.
– Zycie osobiste?
Vianello potrzasnal glowa.
– Nic mi sie nie obilo o uszy.
– Zona?
– Chyba o niej czytalem. Chce ratowac amazonska dzungle. A moze nie ona, tylko zona burmistrza?
– Raczej ta druga.
– Wiec signora Trevisan zajmuje sie czyms podobnym. Tez chce cos ratowac. Moze Afryke? – Vianello prychnal pogardliwie, choc Brunetti nie byl pewien, czy mialo to wyrazac jego stosunek do zony mecenasa, czy tez brak wiary w szanse uratowania Afryki.
– Nie orientujesz sie, kto moglby o nim cos wiedziec?
– Rodzina? Klienci? Pracownicy? – Widzac mine Brunettiego, dodal szybko: – Niestety, nikt inny nie przychodzi mi do glowy. Nie przypominam sobie, aby ktos ze znajomych wymienial jego nazwisko.
– Zamierzam spotkac sie z wdowa, ale dopiero po poludniu. Wybierz sie do jego kancelarii i sprawdz, jakie panuja tam nastroje.
– Mysli pan, ze kogos zastane? Dzien po morderstwie?
– Warto sie przekonac – rzekl Brunetti. – Signorina Elettra wspomniala o jakims kontrakcie z Polska albo Czechoslowacja. Mowi, ze bylo o tym w prasie, ale nie pamieta szczegolow. Moze ktos w kancelarii cos na ten temat powie? Zreszta sam wiesz, o co najlepiej pytac.
Pracowali ze soba tyle lat, ze Brunetti nie musial tlumaczyc, o co mu chodzi, a chodzilo o informacje, komu Trevisan mogl sie narazic. Niezadowolonemu podwladnemu? Rozwscieczonemu wspolnikowi? Jakiemus zazdrosnemu mezowi? Wlasnej zazdrosnej zonie? Vianello mial dar wyciagania z ludzi roznych wiadomosci, zwlaszcza z wenecjan. Indagowane przez niego osoby zazwyczaj odnosily sie z sympatia do tego postawnego mezczyzny, ktory sprawial wrazenie, jakby niechetnie mowil po wlosku i z radoscia przechodzil na miejscowy dialekt – to zawsze rozwiazywalo jezyki.
– Cos jeszcze, panie komisarzu?
– Tak. Poniewaz wczesniej bede zajety, a po poludniu chce sie zobaczyc z wdowa, poslij kogos na stacje, zeby porozmawial z konduktorka, ktora znalazla zwloki. I innymi konduktorami, moze tez cos widzieli. – Zanim sierzant zdolal zaprotestowac, oswiadczyl szybko: – Wiem, wiem. Gdyby cos widzieli, zglosiliby sie sami. Ale na wszelki wypadek warto ich spytac.
– Dobrze.
– Chcialbym tez miec nazwiska i adresy wszystkich, ktorzy byli w pociagu, kiedy sie zatrzymal, a takze protokoly z przeprowadzonych przesluchan.
– Dlaczego, pana zdaniem, zabitemu nic nie zabrano?
– Nie mozemy wykluczyc motywu rabunkowego. Ktos mogl przeciez nadejsc korytarzem i sploszyc zabojce, zanim ten zdazyl ograbic ofiare. Z drugiej strony moze mordercy zalezy, abysmy wiedzieli, ze nie byla to zbrodnia na tle rabunkowym.
– Ale to chyba nie mialoby sensu, prawda? – spytal Vianello. – Nawet gdyby morderca dzialal z calkiem innego powodu, wolalby, abysmy mysleli, ze chodzi o rabunek. Zeby nas zmylic.
– Zalezy od tego, kto jest morderca.
– Hm, moze rzeczywiscie – przyznal po chwili Vianello, choc z jego tonu wynikalo, ze nie jest do konca przekonany. Dlaczego ktos mialby ulatwiac zadanie policji? Nie chcac tracic czasu na roztrzasanie tej kwestii, powoli wstal z krzesla. – Najlepiej od razu wybiore sie do kancelarii i zobacze, czego zdolam sie dowiedziec. Wpadnie pan jeszcze do biura?
– Chyba tak. Zalezy, o ktorej wyjde od wdowy. Zostawie ci wiadomosc.
– Dziekuje. W takim razie zobaczymy sie po poludniu – powiedzial Vianello i wyszedl.