Brunetti ponownie otworzyl teczke, po czym odszukal i wykrecil numer domowy zamordowanego. Sluchawke podniesiono dopiero po dziesiatym dzwonku.

– Pronto – powiedzial meski glos.

– Czy to mieszkanie mecenasa Trevisana? – spytal Brunetti.

– A kto mowi?

– Commissario Guido Brunetti. Chcialbym rozmawiac z pania Trevisan.

– Siostra nie moze podejsc do aparatu.

Brunetti odnalazl szybko w aktach strone, na ktorej figurowalo panienskie nazwisko zony mecenasa.

– Signor Lotto – rzekl – bardzo mi przykro, ze zmuszony jestem niepokoic pana w tak smutnej chwili, a jeszcze bardziej mi przykro, ze musze niepokoic panska siostre, ale to naprawde konieczne, zebym porozumial sie z nia jak najpredzej.

– Obawiam sie, ze to niemozliwe. Siostra bierze srodki uspokajajace i z nikim nie chce rozmawiac. Jest zalamana.

– Rozumiem jej bol, signor Lotto, i wspolczuje z calego serca, ale musze porozmawiac z kims z rodziny, zanim rozpoczniemy dochodzenie.

– O jakiego rodzaju informacje panu chodzi?

– Musimy miec jasny obraz prywatnego zycia mecenasa, takze spraw, ktorymi sie zajmowal, wiedziec, z kim sie kontaktowal i tak dalej. Dopoki sie tego nie dowiemy, w zaden sposob nie zdolamy stwierdzic, co moglo byc motywem zabojstwa.

– Myslalem, ze bylo to zabojstwo na tle rabunkowym.

– Nic nie zostalo zabrane.

– Nie wyobrazam sobie innego powodu smierci szwagra. Ktos musial sploszyc bandyte.

– To bardzo prawdopodobne, signor Lotto, ale chcielibysmy pomowic z pana siostra, chocby po to, zeby wykluczyc inne ewentualnosci i moc skoncentrowac na motywie rabunkowym.

– A jakie inne ewentualnosci moga wchodzic w gre? – spytal gniewnym tonem Lotto. – Zapewniam pana, moj szwagier byl prawym, prostolinijnym czlowiekiem, jego zycie to otwarta ksiega.

– Jestem o tym przekonany, signor Lotto, ale mimo wszystko musze sie widziec z panska siostra.

Nastapila dluzsza chwila ciszy, po czym Lotto spytal:

– Kiedy?

– Dzis po poludniu – powiedzial Brunetti i powstrzymal sie przed dodaniem,,o ile to mozliwe”.

Na drugim koncu linii znow nastala cisza.

– Prosze zaczekac.

Lotto odlozyl sluchawke. Nie wracal tak dlugo, ze Brunetti wyjal z szuflady kartke i, usilujac sobie przypomniec prawidlowa pisownie, napisal na niej „Czechoslowacja”. Napisal raz, drugi, trzeci, za kazdym razem inaczej. Notowal szosta wersje, kiedy w sluchawce ponownie rozlegl sie glos Lotta.

– Jesli przyjdzie pan dzis o czwartej, to albo siostra, albo ja porozmawiamy z panem.

– Bede o czwartej – oznajmil Brunetti, po czym szybko sie rozlaczyl. Wiedzial z doswiadczenia, ze nie nalezy okazywac wdziecznosci swiadkom, nawet jesli sa wyjatkowo uczynni.

Spojrzal na zegarek i zobaczyl, ze jest juz po dziesiatej. Zatelefonowal do Ospedale Civile, ale chociaz laczono go kolejno z czterema numerami wewnetrznymi, od zadnego z rozmowcow nie zdolal uzyskac zadnych informacji na temat sekcji. Od dawna uwazal, ze sekcja to jedyny zabieg, jaki lekarze Ospedale Civile potrafia przeprowadzic, nie narazajac na szwank zdrowia i zycia pacjenta.

Z taka to niska ocena umiejetnosci jej kolegow po fachu udal sie na spotkanie z pania doktor Zorzi.

Rozdzial 7

Po wyjsciu z komendy policji Brunetti skrecil w prawo, kierujac sie w strone Bacino i Bazyliki Swietego Marka. Zdziwil sie, ze miasto skapane jest w sloncu; rano, zaskoczony wiadomoscia o zabojstwie Trevisana, w ogole nie zwrocil uwagi na pogode, choc juz wtedy niebo bylo wyjatkowo przejrzyste jak na te pore roku, teraz zas slonce przygrzewalo tak silnie, ze plaszcz tylko przeszkadzal.

Na ulicach bylo niewiele osob, jednakze ci. ktorych mijal, usmiechali sie promiennie, radujac sie nieoczekiwana zmiana aury. Kto by uwierzyl, ze zaledwie wczoraj miasto otulala mgla, a vaporetti musialy uzywac radaru na krotkiej trasie do Lido? Brunetti zalowal, ze nie wlozyl cienszego garnituru i nie wzial okularow slonecznych, bo kiedy doszedl do laguny, oslepil go blask bijacy od wody. Przed soba zobaczyl kopule i wieze San Giorgio Maggiore – ktos, kto byl tu wczoraj, kiedy wcale nie bylo ich widac, moglby sadzic, iz kosciol i klasztor zakradly sie do miasta pod oslona nocy. Wysmukla wieza prezentowala sie elegancko, wolna od rusztowan, posrod ktorych – niczym wiezien w klatce – od kilku lat tkwila kampanila Swietego Marka, bardziej podobna do japonskiej pagody niz do koscielnej dzwonnicy. Patrzac na nia, Brunetti nie mogl sie uwolnic od podejrzen, ze radni po kryjomu sprzedali Wenecje Japonczykom, a ci zaczeli przerabiac miasto na swoja modle, aby poczuc sie jak u siebie w domu.

Komisarz skrecil w prawo; idac przez piazza, ze zdziwieniem przylapal sie na tym, ze spoglada z sympatia na mijanych po drodze turystow, ktorzy stoja z otwartymi ustami i rozgladaja sie dookola. Wenecja, stara ladacznica, wciaz potrafila przyprawic ich o zawrot glowy, a on, jej nieodrodny syn, opiekunczo nastawiony do staruszki, odczuwal dume przemieszana z radoscia i mial nadzieje, ze przybysze z obcych stron zdolaja rozpoznac w nim wenecjanina, a wiec poniekad dziedzica i wspolwlasciciela podziwianych przez nich wspanialosci.

Golebie, ktore zwykle uwazal za glupie i nieznosne, wydawaly mu sie niemal urocze, kiedy dreptaly pod nosami podziwiajacych ich turystow. Nagle, bez powodu, setki ptakow poderwaly sie i oblecialy plac, po czym wyladowaly dokladnie w tym samym miejscu i zaczely znow drobic nozkami, kiwajac sie na boki. Tega kobieta z trzema golebiami na ramionach, wykrzywiajac twarz ze strachu lub radosci, pozowala mezowi uzbrojonemu w kamere wideo nie mniejsza od karabinu maszynowego. Kilka metrow dalej ktos otworzyl torebke kukurydzy i sypnal wokol kilka garsci; ptaki znow sie poderwaly i wykonaly honorowa rundke, po czym wyladowaly i zaczely dziobac ziarno.

Brunetti pokonal trzy niskie stopnie i wszedl przez dwuskrzydlowe oszklone drzwi do kawiarni Floriana. Chociaz zjawil sie dziesiec minut przed czasem, na wszelki wypadek zajrzal do wszystkich nieduzych sal, ale lekarki jeszcze nie bylo.

Kiedy podszedl do niego kelner w bialej marynarce, Brunetti poprosil o stolik przy oknie. W tak pieknym dniu mial wielka ochote posiedziec w towarzystwie atrakcyjnej mlodej kobiety przy oknie eleganckiej kawiarni i pragnal, aby inni mu zazdroscili. Usiadl na jednym ze smuklych krzesel o wygietym fantazyjnie oparciu, po czym obrocil je, zeby miec lepszy widok na plac.

Odkad pamietal, fasade bazyliki przyslanialy czesciowo rusztowania. Czy kiedykolwiek, chocby w dziecinstwie, widzial ja calkiem odslonieta? Chyba nie.

– Dzien dobry, commissario – uslyszal za soba i wstal, zeby przywitac sie z Barbara Zorzi.

Nic sie nie zmienila. Byla szczupla i prosta jak trzcina, ale uscisk dloni miala nadspodziewanie mocny. Wlosy nosila teraz krotsze niz przed rokiem; czarne loczki przylegaly do glowy ciasno jak czapka. Oczy ciemne, prawie czarne – zrenica i teczowka wlasciwie nie roznily sie odcieniem. Podobienstwo do siostry ujawnialo sie w linii prostego nosa, pelnych ustach i zaokraglonej brodzie, ale rozbuchana uroda Elettry zostala stonowana w wypadku Barbary; lekarka tez byla piekna kobieta, lecz w sposob bardziej spokojny, nie rzucajacy sie w oczy.

– Dottoressa, ciesze sie, ze znalazla pani dla mnie czas – powiedzial, wyciagajac rece, zeby pomoc jej zdjac plaszcz.

Usmiechnela sie w odpowiedzi i postawila na krzesle przy oknie pekata torbe z brazowej skory. Brunetti zlozyl jej plaszcz i przewiesil przez oparcie tego samego krzesla.

– Lekarz, ktory przychodzil do nas, kiedy bylem maly, mial identyczna – rzekl, spogladajac na torbe.

Rozesmiala sie.

– Pewnie powinnam isc z duchem czasu i zaczac nosic aktowke. Ale mama dala mi te torbe, kiedy zrobilam dyplom, i od tej pory sie z nia nie rozstaje.

Вы читаете Smierc I Sad
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату