Karin Fossum

Kto sie boi dzikiej bestii

Den som frykter ulven

przelozyl: Rafal Smietana

dla Kari

Nienawidze ludzi z tego prostego powodu, ze istnieja

i bardzo im zazdroszcze, kiedy widze, jak wedruja

po wlasnym kraju.

W srodku lodowego bloku siedze ja -

czlowiek umyslowo chory,

szczegolowo notujac wszystkie wrogie czyny,

ktorych ludzie umyslnie dopuszczaja sie przeciwko mnie.

I z wnetrza ciemnej przestrzeni zemsty

pojawia sie pan swiata.

Elgard Jonsson

Rozdzial 1

Przez korony drzew przedarl sie oslepiajacy promien slonca.

Otworzyl oczy. Nie byl przygotowany na taki wstrzas. Poderwal sie z lozka. Wciaz niezupelnie rozbudzony powoli kroczyl przez pograzone w polmroku wnetrza. Gdy znalazl sie na schodach przed domem, przeszylo go swiatlo.

Slonce oslepialo. Podniosl dlonie, by zaslonic oczy, ale bylo za pozno. Swiatlo przenikalo chrzastki i kosci az do najmroczniejszych zakamarkow. Czaszke rozsadzala jasnosc. Mysli rozbite na atomy rozbiegaly sie we wszystkich kierunkach. Chcial krzyczec, ale nie mogl. Byloby to ponizej jego godnosci. Stal bez ruchu na schodach, zaciskajac zeby. Z jego glowa dzialo sie cos dziwnego. Skora pokrywajaca czaszke zaczela sie naprezac, czul narastajace mrowienie. Zadrzal i zakryl twarz dlonmi. Poczul, jak oczy rozsuwaja mu sie na boki, rozpychane przez nozdrza, wielkie jak dziurki od klucza. Jeknal, chcial stawic opor, ale nie mogl powstrzymac poteznej sily. Stopniowo twarz zaczela znikac. Pozostala naga czaszka pokryta przezroczysta biala skora.

Nie poddawal sie jednak. Jeknal, probujac dotknac twarzy, by upewnic sie, ze jeszcze tam jest. Nos wydal mu sie miekki i wstretny. Cofnal dlon, bo uszkodzil resztke, ktora mu jeszcze zostala. Czul, ze tracac ksztalt, nos powoli zeslizguje sie z twarzy jak zgnila sliwka.

Niespodziewanie przyszla ulga. Z obawa zaczerpnal powietrza i poczul jak twarz wraca na swoje miejsce. Mrugnal, pozniej kilka razy otworzyl i zamknal usta. Ale gdy chcial zrobic krok do przodu, poczul ostry bol w klatce piersiowej – znalazl sie w szponach niewidzialnego potwora. Zgial sie wpol, obejmujac ramionami, by powstrzymac sile, ktora coraz bardziej napinala mu skore na piersiach. Brodawki zniknely pod pachami, skora na nagiej klatce piersiowej zrobila sie ciensza, zyly, ktore nabrzmialy jak liny pokryte wezlami, pulsowaly czarna krwia. Wiedzial, ze dluzej nie potrafi sie bronic.

Gdy nagle stanal w swietle slonca, pekl jak troll, a jego trzewia zaczely wylewac sie na zewnatrz. Probowal zatrzymac je w srodku, przyciskajac do siebie brzegi rany, ale i tak wyciekaly i przeslizgiwaly sie przez palce, ladujac pod stopami jak flaki zwierzecia w rzezni. Przerazone serce, schwytane w pulapke miedzy zebrami, jeszcze sie tluklo. Dosc dlugo stal zgiety, bez tchu. Otworzyl jedno oko i rzucil niespokojne spojrzenie na brzuch. Byl pusty. Wylew zatrzymal sie. Jedna dlonia niezrecznie zaczal wpychac wszystko do srodka, podczas gdy druga przytrzymywal skore, by zapobiec ponownemu wypadnieciu zawartosci na zewnatrz. Nic nie bylo na swoim miejscu, wszedzie mial dziwne wybrzuszenia, ale gdyby udalo mu sie zamknac rane, nikt by ich nie zauwazyl. Byl zbudowany inaczej niz reszta ludzi, chociaz na pierwszy rzut oka nie bylo tego widac. Przytrzymywal skore lewa reka, a prawa upychal wnetrznosci. W koncu udalo mu sie wcisnac do srodka wiekszosc tego, co wypadlo. Na schodach pozostala tylko niewielka plama krwi. Scisnal mocno brzegi rany i poczul jak zaczyna sie zasklepiac. Oddychal ostroznie, nie chcac rozerwac swiezej blizny. Biale, ostre jak miecze promienie slonca przenikaly korony drzew. Na szczescie byl juz caly i zdrowy. Wszystko stalo sie zbyt szybko. Nie powinien byl wychodzic prosto z lozka na slonce. Zawsze poruszal sie w innej przestrzeni. Sila koncentracji wytwarzal zaslone, ktora lagodzila moc swiatla i dzwiekow dochodzacych z zewnatrz. Popelnil blad. Wybiegl w nowy dzien bez przygotowania, zupelnie jak dziecko.

Kara, jaka za to poniosl, wydawala sie zbyt surowa. Przysnilo mu sie przed chwila cos, co sprawilo, ze poderwal sie gwaltownie i popedzil przed siebie bez zastanowienia. Zamknal oczy i przypomnial sobie kilka obrazow. Przygladal sie matce lezacej u stop schodow. Z jej ust tryskala ciepla czerwona krew. Korpulentna, okragla kobieta, ubrana w bialy fartuch w duze kwiaty, przypominala mu przewrocony dzbanek, z ktorego wylewal sie czerwony sos do pieczeni. Pamietal jej glos, zawsze przy akompaniamencie ciemnych, aksamitnych tonow.

Potem wrocil do domu.

To jest opowiesc o Errkim.

A zaczela sie tak: o godzinie trzeciej nad ranem wyszedl z zakladu dla oblakanych.

– Nie nazywamy go zakladem dla oblakanych, Errki, i nawet jesli prywatnie masz prawo mowic o nim, jak sobie chcesz, powinienes uwzglednic zdanie innych ludzi i nazywac go inaczej. To sprawa dobrego wychowania. Albo taktu, jesli wolisz. Czy kiedykolwiek o czyms takim slyszales?

Byla tak elokwentna. Boze wspomoz! Slowa wyciekaly z niej jak olej. Towarzyszyl im przenikliwy dzwiek, przypominajacy barwa organy elektryczne.

– Nazywa sie Wzgorze – powiedzial i usmiechnal sie kwasno. – My tutaj na Wzgorzu jestesmy jedna wielka rodzina. Telefon dzwoni: „Czy moge rozmawiac ze Wzgorzem? Czy ktos moglby odebrac poczte na Wzgorze?'.

– No wlasnie. To wszystko kwestia przyzwyczajenia. Kazdy musi okazac innym troche szacunku.

– Nie ja – odpowiedzial ponurym tonem. – Zamknieto mnie wbrew mojej woli, z piatego paragrafu. Niebezpieczny dla siebie i potencjalnie grozny dla otoczenia. – Pochylil sie do przodu i szepnal jej do ucha. – Dzieki mnie mozesz sie obijac w dwudziestej siodmej grupie zaszeregowania.

Pielegniarka wzdrygnela sie. O tej porze czula sie najbardziej bezbronna. Ten szmat ziemi niczyjej pomiedzy noca a rankiem – szara proznia, kiedy ptaki przestawaly spiewac i nikt nie byl pewien, czy jeszcze kiedys sie odezwa – wtedy wszystko moglo sie zdarzyc, a ona jeszcze o tym nie wiedziala. Przysiadla na krzesle, bo zrobilo jej sie slabo. Nie miala sily ogladac jego bolu, pamietac, kim jest, i na dodatek opiekowac sie nim. Uwazala, ze jest odpychajacy, pochloniety soba i w ogole okropny.

– Wiem o tym – burknela. – Ale jestes tutaj od czterech miesiecy i wcale nie odnioslam wrazenia, ze ci sie u nas nie podoba.

Gdy wypowiadala te slowa, jej wargi ulozyly sie jak dziob kury. Zabrzmial ostry akord na organach.

Wyszedl wiec. To wcale nie bylo trudne. Noc byla ciepla, a okno uchylone. Co prawda blokowal je stalowy pret, ale udalo mu sie go usunac za pomoca sprzaczki od paska. Budynek mial ponad sto lat i sruby wyszly gladko z butwiejacego drewna. Jego pokoj znajdowal sie na pierwszym pietrze. Wyskoczyl przez okno lekko jak ptak i

Вы читаете Kto sie boi dzikiej bestii
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату