je w notesie, opanowujac mimike, by nie okazac dezaprobaty dla decyzji rodzicow o wyborze imienia dla chlopca.

– Tak cie ochrzcili, Kannick? To na pewno nie przezwisko? Albo skrot od Karla Henrika?

– Nie, Kannick. Pisze sie przez „c-k'.

Gurvin zamaszyscie zanotowal dane.

– Nie codziennie spotyka sie takie imie – powiedzial uprzejmie. – Ile masz lat?

– Dwanascie.

– I chcesz mi powiedziec, ze Halldis Horn nie zyje?

Chlopiec skinal glowa, nadal ciezko dyszac i smutnie przestepujac z nogi na noge. Na podlodze blisko siebie postawil walizke. Byla pokryta nalepkami. Gurvin zauwazyl serce, jablko i pare imion.

– Nie nabierasz mnie przypadkiem, co?

– Nie!

– Tak czy inaczej, mysle, ze powinienem do niej zadzwonic. Sprawdze, czy odbierze telefon – stwierdzil Gurvin.

– Niech pan sobie dzwoni. I tak nikt nie odbierze!

– Siadaj wreszcie – powiedzial Gurvin. Po raz drugi wskazal glowa krzeslo, ale chlopiec wciaz stal. Gurvin podejrzewal, ze gdyby usiadl, pewnie nie dalby rady sie podniesc. Numer znalazl w ksiazce telefonicznej pod nazwiskiem Thorvald Horn. Wybral I czekal. Halldis miala swoje lata, ale poruszala sie jeszcze calkiem zwawo. Zeby sie upewnic, czekal dosc dlugo. Pogoda byla wspaniala. Moze kobieta wyszla do ogrodu? Chlopiec wpatrywal sie w niego, oblizujac usta. Gurvin zauwazyl, ze czolo chlopca jest bielsze niz policzki, bo ocieniala je gesta czupryna. T-shirt mial troche za krotki i czesc ogromnego brzucha wylewala sie znad szortow.

– Opowiedzialem panu o wszystkim – powiedzial bez tchu. – Teraz moge juz isc?

– Nie. Obawiam sie, ze nie – odparl policjant, odkladajac sluchawke. – Nikt nie odpowiada. Musze wiedziec, kiedy u niej byles. Musze napisac raport, a to moze byc wazne.

– Wazne? Przeciez ona nie zyje!

– Musze wiedziec, kiedy to sie mniej wiecej stalo – przemowil lagodnie Gurvin.

– Nie mam zegarka. I nie wiem, jak dlugo idzie sie tu z jej zagrody.

– Powiedzialbys, ze jakies trzydziesci minut?

– Bieglem prawie przez cala droge.

– No to powiedzmy dwadziescia piec.

Gurvin spojrzal na zegarek i zrobil kolejna notatke. Nie sadzil, zeby tak gruby dzieciak szybko biegal, zwlaszcza ze mial ze soba bagaz. Znow wybral numer Halldis. Odczekal dluga chwile, zanim odlozyl sluchawke. Byl zadowolony. Trafila sie dlugo wyczekiwana odmiana w rutynie codziennych zajec. Byla mu bardzo potrzebna.

– Czy moge teraz pojsc do domu?

– Podaj mi swoj numer telefonu.

Chlopiec zaskrzeczal piskliwym glosem. Podwojny podbrodek zadrzal na pulchnej twarzy, a dolna warga zadrzala. Policjant zaczal mu wspolczuc. Wygladalo na to, ze rzeczywiscie cos sie stalo.

– Mam zatelefonowac po twoja matke? – zapytal lagodnie. – Moze przyjsc po ciebie?

Kannick pociagnal nosem.

– Mieszkam w Guttebakken.

Ta informacja kazala Gurvinowi przyjrzec sie chlopcu z zainteresowaniem. Kannick mial wrazenie, ze oczy policjanta zasnuwa blona, i natychmiast zrozumial, ze dorosly wlasnie wlozyl go do nowej teczki z adnotacja „niewiarygodny'.

– Na pewno?

Gurvin nie spieszyl sie, strzelajac knykciami kazdego palca z osobna.

– Czy mam w takim razie tam zatelefonowac i poprosic, zeby ktos po ciebie przyszedl?

– Brakuje im ludzi. Na dyzurze zostala tylko Margunn.

Chlopiec znow przestapil z nogi na noge i nie przestawal pociagac nosem.

Policjant przemowil lagodniej.

– Halldis Horn byla w podeszlym wieku – mowil. – A tacy ludzie umieraja. Takie jest zycie. Nigdy wczesniej nie widziales zmarlego, prawda?

– Wlasnie ze widzialem!

Gurvin usmiechnal sie.

– Tacy ludzie zwykle umieraja we snie albo siedzac w bujanym fotelu. Nie ma sie czego bac. Nie musisz w nocy lezec, nie spac i rozmyslac o tym. Obiecujesz, ze nie bedziesz sobie tym zaprzatal glowy?

– Ktos tam byl – wyrzucil z siebie chlopiec.

– W jej zagrodzie?

– Errki Johrma – chlopak wyszeptal te slowa jak przeklenstwo.

Gurvin popatrzal na niego z zaskoczeniem.

– Stal za drzewem, obok szopy, ale wyraznie go widzialem. A potem poszedl do lasu.

– Errki Johrma? Cos mi tu nie gra. – Gurvin potrzasnal glowa. – Od kilku miesiecy jest w zakladzie.

– Pewnie uciekl.

– Zaraz sie o tym przekonamy – stwierdzil policjant spokojnie, ale przygryzl warge. – Rozmawiales z nim?

– Czy pan zwariowal?!

– Zajme sie tym. Ale najpierw sprawdze, co sie dzieje z Halldis.

Pozwolil, by wiesc o Errkim dotarla do jego swiadomosci. Nie byl przesadny, ale zaczal rozumiec, dlaczego inni tak reagowali. Errki Johrma czajacy sie w okolicznych lasach i martwa Halldis. Albo przynajmniej nieprzytomna. Mial wrazenie, ze slyszal to juz wczesniej. Historia powtarzala sie.

Cos przyszlo mu do glowy.

– Dlaczego wleczesz ze soba te walize? Nie masz chyba proby orkiestry w samym srodku lasu, prawda?

– Nie – odparl chlopiec, stawiajac stopy po obu stronach bagazu, jakby obawial sie, ze zostanie on skonfiskowany. – To pare drobiazgow, ktore zawsze nosze ze soba. Lubie chodzic po lesie.

Policjant obrzucil go przenikliwym wzrokiem. Chlopiec wygladal na bezczelnego, ale jego glos zdradzal, ze cos przestraszylo go nie na zarty. Gurvin zatelefonowal do Guttebakken – domu dla chlopcow z problemami wychowawczymi – i poprosil o polaczenie z kierowniczka. Zwiezle wyjasnil jej sytuacje.

– Halldis Horn? Nie zyje? Na schodach przed domem?

Mowila glosem pelnym powatpiewania i obawy.

– Trudno powiedziec, czy klamie – odpowiedziala kobieta. – Wszyscy klamia, kiedy im to pasuje, ale moze sie w tym kryc ziarno prawdy. W kazdym razie mnie juz dzisiaj raz oszukal, bo na pewno wzial ze soba luk, chociaz doskonale wie, ze wolno mu go uzywac tylko pod nadzorem doroslych.

– Luk? – Gurvin nie zrozumial.

– Czy ma z soba futeral?

Policjant spojrzal na chlopca i na to, co lezalo miedzy jego nogami.

– Tak, ma.

Kannick zrozumial, o czym mowa, i zsunal swoje grube nogi.

– To luk z wlokna szklanego i dziewiec strzal. Wloczy sie po lasach i strzela do wron.

Z tonu jej glosu Gurvin domyslil sie, ze nie jest zirytowana, bardziej zmartwiona. Wykonal jeszcze jeden telefon, tym razem do szpitala, w ktorym przebywal Errki Johrma. Albo raczej powinien przebywac, bo okazalo sie, ze faktycznie uciekl. Sprobowal umniejszyc znaczenie tego epizodu. Wiesc o Errkim byla wystarczajaco niepokojaca. O Halldis nie wspomnial ani slowem.

Kannick stawal sie coraz bardziej niespokojny. Spojrzal na drzwi. „Co sie stalo? – zastanawial sie Gurvin. – Na milosc boska, chyba nie ustrzelil jej z tego swojego luku?'

– No coz, przynajmniej Halldis umarla pieknego dnia – powiedzial, rzucajac chlopcu zachecajace spojrzenie. – Poza tym miala juz swoje lata. O takiej smierci wszyscy marzymy. Przynajmniej ci z nas, ktorzy nie urodzili sie wczoraj.

Kannick Snellingen nie odpowiedzial. Pokrecil glowa i stal bez ruchu z futeralem miedzy nogami. Doroslym zawsze sie wydaje, ze wszystko wiedza. A Gurvin wkrotce sie dowie, jak jest naprawde.

Вы читаете Kto sie boi dzikiej bestii
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату