Jednoczesnie wcale nie czul sie tutaj obcy.

– A jak jest u pana w pracy? – zapytala.

– U mnie w pracy? – Zastanowil sie przez chwile. – U mnie w pracy mamy porzadek, hierarchie sluzbowa i duzo okropnych ludzi o bardzo silnych charakterach. – Sprobowal zmienic nastroj rozmowy, ktory stawal sie troche zbyt wesoly. – Niewiele miejsca na improwizacje i fantazje. Praca polega przewaznie na poszukiwaniu drobiazgow, jak wlosy, odciski lub krew. Slady obuwia albo opon samochodowych. Pozniej dolacza do tego psychologia i mimo ze nigdy nie zajmuje wiele miejsca w naszych raportach, jednak jest w nich obecna. Oczywiscie to jedyny naprawde fascynujacy element naszej pracy. Gdyby nie on, robilbym cos innego.

– A ludzie, ktorych zgarniacie z ulicy i zamykacie w klatkach?

Spojrzal na nia skonsternowany.

– Niezupelnie tak bysmy to opisali.

Teraz probuje mnie sprowokowac, pomyslal. Moze tak bardzo przyzwyczaila sie do buntownikow, ze nie sadzi, by musiala stosowac sie do zwyklych zasad kurtuazji.

– Wolalbym wysylac ich gdzie indziej – odparl spokojnie.

Zafascynowala go ta kobieta – jej szeroka, jasna twarz i ciemne oczy z jasnymi obwodkami wokol zrenic – tak bardzo, ze zaczal obawiac sie tego, z czego jeszcze moze jej sie zwierzyc.

– Jezeli znalazloby sie dla nich jakies inne miejsce – mowil dalej. – Mimo wszystko nigdy nie trafiaja dalej niz… do klatek.

– Czy obchodzi pana los takich ludzi? – spytala.

Musial sprawdzic, jaki ma wyraz twarzy, bo znow sie z nim przekomarzala.

– Tak, obchodzi, chociaz mam dla nich niewiele czasu. Poza tym nie jestem straznikiem wieziennym. Ale wiem, ze straznicy dbaja o nich.

– Ach, tak – ironizowala. – Przypuszczam, ze nasze wiezienia naleza do najbardziej humanitarnych na swiecie.

– Humanitarnych? – nie mogl powstrzymac ostrego tonu. – Wiezniowie narkotyzuja sie. Uciekaja przez okna, lamia sobie nogi, a nawet karki. Wariuja, gwalca sie nawzajem, zabijaja innych wiezniow i popelniaja samobojstwa. O jaki humanitaryzm wlasciwie pani chodzi?!

Wzial gleboki oddech.

– Naprawde obchodzi pana to, co sie z nimi stanie! – usmiechnela sie.

– Przeciez pani mowilem.

– Musialam sie upewnic.

Oboje zamilkli i po raz kolejny zdumial sie ta dziwna rozmowa. Zupelnie jakby doktor Struel brakowalo respektu naleznego reprezentowanej przez niego wladzy, ktory nakazywal ludziom mowic z szacunkiem albo nie odzywac sie wcale.

– Wrocmy do Errkiego – odezwal sie w koncu. – Prosze mi o nim opowiedziec.

– Tylko jezeli naprawde to pana interesuje.

– Pewnie, ze mnie interesuje!

Wyszla na korytarz.

– Chce mi sie pic. Chodzmy do bufetu na cole.

Spostrzegl, ze podaza za nia krok w krok. Staral sie opanowac zamet w swojej glowie, w piersiach, w zoladku i wszedzie tam, gdzie wlasnie sie on pojawial. Sejer niczego juz nie byl pewny.

Rozdzial 10

– Ktoredy, pani zdaniem, poszedl Errki?

– Przez las.

Doktor Struel wskazala miejsce polozone troche na lewo od Wzgorza.

– Jest tam male jeziorko, ktore nazywamy Sadzawka, ale juz je sprawdzalismy. Chyba powedrowal dalej i trafil na glowna droge w miejscu, gdzie przechodzi ona pod autostrada. Jezeli wiec widziano go w Finnemarce, ten kierunek wydaje sie najbardziej prawdopodobny.

Chwile pozniej siedzieli w bufecie, popijajac cole.

– Czy moglaby pani wytlumaczyc zwyklemu czlowiekowi, czym faktycznie jest psychoza? – zapytal Sejer.

– A czy pan jest zwyklym czlowiekiem?

W tonie jej glosu pobrzmiewala nuta ironii i nie byl calkiem pewny, czy powinien zinterpretowac pytanie jako komplement, czy tez jako cos wprost przeciwnego. Zaklopotany, zaczal sie bawic telefonem komorkowym przyczepionym do paska.

– Pod pewnymi wzgledami to niemozliwe ze wzgledu na poziom abstrakcji – odparla cicho. – Ja uwazam ja za pewien rodzaj schronienia. Chodzi o to, ze w pewnej chwili wszystkie normalne mechanizmy obronne czlowieka zupelnie sie zalamuja. Dusza otwiera sie tak szeroko, ze kazdy moze wejsc do srodka. Nawet najbardziej niewinne proby kontaktu odbierane sa jak wrogi atak. Errki znalazl sobie takie schronienie. Probuje przezyc, wypracowujac sobie pewna strategie, cos w rodzaju sily korygujacej, ktora stopniowo przejmuje nad nim calkowita kontrole. Ogranicza jego wolnosc i mozliwosc dokonywania wlasnych wyborow. Rozumie pan cos z tego?

Upila lyk coli i otarla usta grzbietem dloni.

Skinal glowa.

– Czy chce sie spod niej wyrwac?

– Chyba nie i na tym polega problem. Musi pan wiedziec, ze wszystkie odmiany tej choroby maja swoje plusy. Sa jak osoby, ktore nas rozpieszczaja, kiedy lezymy w lozku z goraczka. To bywa nawet dosc mile.

Latwo powiedziec, pomyslal.

– Jak bardzo chory jest Errki? – zapytal glosno.

– Ma sporo problemow, ale przynajmniej nie lezy w lozku. Je posilki i zazywa lekarstwa. Innymi slowy, wspolpracuje.

– A… schizofrenia? Co to jest?

– Tak ja nazywamy, bo jestesmy bezradni. Bardzo wygodnie miec nazwy na rozne zjawiska. Mamy z nia do czynienia, kiedy psychoza trwa juz przez jakis czas. Powiedzmy, przez kilka miesiecy.

– Czy Errki od dawna choruje?

– Nalezy do tych, ktorych wszyscy spisali na straty. Wedruje z miejsca na miejsce jak uszkodzony towar. – Westchnela ciezko. – Jezeli rzeczywiscie zabil tamta kobiete, obawiam sie, ze nie ma dla niego nadziei. Nikt wiecej mu nie pomoze. W kazdym razie nie tak, jak ja chcialabym mu pomoc.

– Co pani wie o przyczynach jego choroby? – Spojrzal na nia, podnoszac szklanke do ust.

– Niewiele. Chociaz mam swoje teorie.

– Czy moze mi pani o nich opowiedziec?

– Czesto sie zastanawiam, czy jego choroba ma jakis zwiazek ze smiercia matki.

– Kraza plotki, ze to on ja zabil – wtracil szybko Sejer. Troche zbyt szybko.

– Slyszalam o nich. On sam je rozpuszcza.

– Dlaczego?

– Bo uwaza, ze to prawda.

– A pani nie?

– Wole nie miec uprzedzen. Kazdemu trzeba dac szanse – stwierdzila ze zdecydowaniem.

Tak, pomyslal. Mnie tez trzeba dac szanse. Ale pewnie z niej nie skorzystam, nawet gdyby mi wpadla prosto w rece. Nie nosi pierscionka, ale to nic nie znaczy. Dawniej, kiedy kobiety wysylaly bardziej jednoznaczne sygnaly, latwo moglem odroznic te, ktore chcialy sie umowic. Tak bylo z Elise. Dlugie, smukle palce, bez obraczki… Co sie ze mna dzieje? – zdumial sie nagle Sejer.

– Jak zginela? – zapytal.

– Spadla ze schodow.

– Nie zepchnal jej?

– Mial tylko osiem lat.

Вы читаете Kto sie boi dzikiej bestii
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату