– Mysli pan, ze Errki nie zabil Halldis? – zapytal z zaskoczeniem.

– Nigdy nie zakladam niczego z gory.

– Przeciez on jest stukniety.

– Jest niezupelnie taki jak my – poprawil go Sejer z usmiechem. – Powiedzmy, ze potrzebuje pomocy. Jednak mam wrazenie, ze troche zbyt wielu miejscowych widzi w nim morderce. Ludzie lubia miec racje. Co powiedzialaby Halldis, gdyby Errki przyblakal sie do jej ogrodu? – zapytal. – Znala go?

– Pewnie tak.

– Myslisz, ze sie go bala?

– Ona niczego sie nie bala, to moge panu powiedziec. Ale Errki zawsze bierze to, co chce. Przynajmniej ze sklepow. Moze wpadl do niej prosto do domu? Taki juz jest.

– I wtedy sie zdenerwowala?

– Potrafila sie wsciec, kiedy jej nie sluchalismy. A Errki nigdy nie slucha nikogo.

– Aha. W takim razie najlepiej byloby go odnalezc, nie sadzisz?

– Zalozycie mu kaftan bezpieczenstwa?

Sejer rozesmial sie.

– Mam nadzieje, ze nie bedziemy musieli. Ale na razie, moze wy, chlopcy, powinniscie sie trzymac blizej domu i przez jakis czas nie biegac po lasach. Dopoki nie wyjasnimy tej sprawy.

– Mnie to pasuje – zgodzil sie Kannick, kiwajac glowa. – Zreszta Margunn i tak zabrala mi luk.

Chlopcy zbili sie w grupke, obserwujac, jak Sejer wsiada do samochodu. Nie mial czasu z nimi porozmawiac, wniesc powiewu swiezego powietrza z zewnatrz do zamknietego swiata, w ktorym zyli. Patrzyli na niego z lekcewazeniem zmieszanym ze strachem. Kilku z nich juz wczesniej bylo notowanych, innych dopiero czekaly klopoty z policja. Maly, ciemnowlosy chlopiec o imieniu Simon pomachal do odjezdzajacego Sejera. Inspektor myslal o nich przez cala droge do szpitala. O grupce ponurych chlopcow, ktorzy nie potrafili znalezc dla siebie miejsca na swiecie. Buntownicy. Z pewnoscia zainteresowaliby Sare Struel.

Rozdzial 15

– Elsi Johrma. – Sejer patrzyl wyczekujaco. – Urodzona 4 wrzesnia 1950 roku. 18 stycznia 1980 roku miala wypadek i przetransportowano ja do tego szpitala. Nie wiem, czy przywiezli ja martwa, czy zmarla pozniej w nastepstwie odniesionych obrazen. Ale gdzies w tym budynku musi sie znajdowac jej karta. Czy moglaby pani sprobowac znalezc cos na jej temat?

W oczach pielegniarki dalo sie zauwazyc ciekawosc, lecz rownoczesnie sprawiala wrazenie niechetnej. Byl okres urlopowy, panowal nieznosny upal, a szpital cierpial na braki kadrowe. Sejer rozejrzal sie po pomieszczeniu – ciasnym gabinecie zawalonym stosami skoroszytow i ksiazek. Niedlugo zabraknie tu miejsca dla ludzi.

– To bylo szesnascie lat temu – powiedziala, jakby Sejer nie mogl sobie tego obliczyc. – Teraz mamy komputery, ale jej przypadek chyba nie zostal wprowadzony do bazy danych, bede musiala zejsc do archiwum w piwnicy i tam poszukac.

– Prosze popatrzec pod 1980, litera „J'. Jestem pewien, ze zna pani tam na dole wszystkie zakamarki, a ja moge poczekac – powiedzial.

Miala okolo dwudziestu pieciu lat. Byla wysoka i dobrze zbudowana, z wlosami upietymi w konski ogon. Zsunela okulary na czubek nosa i spojrzala na niego znad czerwonych oprawek.

– Ale uprzedzam, jezeli nie odszukam czegos od razu, bedzie pan musial przyjsc pozniej.

Wyszla, a on czekal cierpliwie, rozgladajac sie za czyms do czytania. Jedyna rzecza, jaka znalazl, byl periodyk Stowarzyszenia do Walki z Rakiem, ktory go nie skusil. Usiadl wiec i pograzyl sie w myslach. W takim miejscu nie mogl oprzec sie fali wspomnien z czasow, kiedy nerwowo pokonywal niekonczace sie korytarze, podczas gdy cialo Elise, poddawane najrozniejszym testom i badaniom, faszerowane lekami i naswietlane, stawalo sie coraz slabsze. Ten charakterystyczny zapach i stlumione glosy. Byl w zupelnie innym swiecie, gdy pielegniarka znow pojawila sie w drzwiach.

– Udalo mi sie znalezc tylko cos takiego.

Wreczyla mu krotki, jednostronicowy formularz przyjecia pacjentki do szpitala.

– A protokol z sekcji zwlok? – zapytal.

– Nie bylo go tam.

– Czy moglaby go pani poszukac? To dla mnie bardzo wazne.

– Musi pan poczekac do niedzieli. Moze bede miala troche czasu. Na razie to wszystko.

– Dziekuje – powiedzial pokornie. – Czy moge to zabrac ze soba?

Wreczyla mu formularz do podpisu.

– Czy moglaby pani zaczekac jeszcze ze dwie minutki? – poprosil. – Chcialbym go przeczytac, a pewnie sa tam jakies medyczne terminy, ktorych nie zrozumiem.

Przebiegla wzrokiem kartke i przeczytala na glos:

– Data przyjecia: 18 stycznia, godzina 17.45. Zmarla w drodze do szpitala. Widoczne zlamanie reki i szczeki. Znaczny uplyw krwi.

– Przepraszam, co? – spytal szybko Sejer. – Znaczny uplyw krwi? Przeciez ona tylko spadla ze schodow!

– Nie bylo mnie przy tym. Mialam wtedy dopiero dziesiec lat – odparla szorstko. Jednak potem ciekawosc przewazyla. – Naprawde spadla ze schodow?

– Tak mi powiedziano. Jej syn byl przy tym – wyjasnil. – Ale mial wtedy tylko osiem lat.

– Przypuszczam, ze to mozliwe – powiedziala niepewnie. – Niestety, nie moge panu pomoc. Chyba ze znajdzie sie protokol z sekcji zwlok.

Jeszcze raz uwaznie przeczytala dokument.

– Tak – powiedziala wreszcie – to dziwne. Duzy uplyw krwi rzeczywiscie mogl spowodowac zgon. Ale z tego, co tutaj mamy, nie wynika, co bylo jego przyczyna.

– Jakie obrazenia mozna odniesc, spadajac ze schodow?

– Calkiem powazne – odpowiedziala – zwlaszcza jezeli jest sie w podeszlym wieku.

– Tylko ze ona nie byla w podeszlym wieku. – Wskazal na dokument. – „Elsi Johrma, urodzona w 1950 roku'. To znaczy, ze w chwili smierci miala trzydziesci lat, prawda?

– Nie moze pan spytac jej syna? Przeciez mowi pan, ze byl przy tym.

– Wlasnie probujemy go odnalezc.

Wstal i podziekowal pielegniarce. Po wyjsciu zatrzymal sie przed budynkiem Instytutu Medycyny Sadowej. Cialo Halldis bylo gdzies w srodku. Skierowal sie do glownych drzwi, nie wiedzac, co ma zamiar zrobic. Bylo o wiele za wczesnie na zadawanie pytan. Minie przynajmniej tydzien lub dwa, zanim przyjdzie kolej na autopsje zwlok Halldis. Pokazal odznake przy recepcji i natychmiast wpuszczono go do srodka. Tak, jak sie spodziewal, zastal Snorrasona w jednej z sal operacyjnych. Stal odwrocony plecami do drzwi, zakladajac lateksowe rekawiczki. Na stole lezal blady, niezbyt duzy ksztalt. Nie wiekszy od psa. Sejer skrzywil sie na mysl, ze mogloby to byc niemowle.

Lekarz odwrocil sie i uniosl brew.

– Konrad?

– Kto to jest? – zapytal inspektor, odwracajac glowe ku zwlokom.

Snorrason zmarszczyl brwi.

– Nie Halldis Horn, ale jestem pewien, ze to zdazyles juz zauwazyc. Dziwie sie, co tu robisz o tak niezwyklej porze.

Sejer usmiechnal sie krzywo.

– Wiem, ze jeszcze nie kolej na nia. Ale bylem w poblizu i pomyslalem, ze cie tu znajde.

– Aha.

– Wpadlem tylko po to, zeby na nia popatrzec. Nic wiecej. Zebym mogl zaczac myslec. Slowo.

– Masz nadzieje, ze cos ci powie?

– Cos w tym rodzaju.

Snorrason sciagnal rekawiczki.

– Nie ma zbyt wiele do powiedzenia.

Вы читаете Kto sie boi dzikiej bestii
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату