sobie, ze wszyscy tak wygladali – absolutnie wszyscy, ktorych przesluchiwal, pytal i z ktorymi rozmawial. Moze wystarczylo, ze kiedys, w tragicznym polozeniu, kazdy z nich o czyms takim pomyslal. Halldis ma fure pieniedzy, a ja haruje na zmywaku jak wol za marne grosze. A gdyby tak…?
– Odwiedzal ja pan od czasu do czasu, prawda?
– Jezeli trzy razy na rok znaczy od czasu do czasu, odpowiedz brzmi: tak.
Skarre sprobowal zlagodzic usmiechem sugestie, kryjaca sie za nastepnym pytaniem.
– Kiedy byl pan u niej ostatni raz?
Mai zerknal przez okno i wzruszyl ramionami.
– Jakies trzy miesiace temu. Czy to dawno, czy nie, zalezy od pana interpretacji.
– Wysial jej pan list? Nadany szesc dni temu?
Pokrecil sie na krzesle nieswojo.
– Wlasnie o tym myslalem. Ze w ostatnich dniach zycia czekala na kogos, kto nie przyjechal.
– Dlaczego nie przyjechal pan, tak jak obiecywal?
– Duza czesc personelu poszla na chorobowe i musialem brac nadgodziny.
– Czy zatelefonowal pan do niej, zeby uprzedzic, ze przyjedzie pan pozniej?
– Niestety nie – wymamrotal. – Jestem taki sam jak wiekszosc ludzi. Zajety swoim wlasnym zyciem. Przynajmniej teraz to zrozumialem.
Skarre znal ten rodzaj poczucia winy, ktory pojawial sie zawsze, gdy ktos umieral. W takich okolicznosciach, nawet jezeli ludzie nie mieli powodu, czuli sie winni.
– Lubi pan swoja prace? – zapytal. Mial wrazenie, ze traci tu czas, siedzac i wypytujac jednego z niewielu krewnych zamordowanej kobiety, jedna z nielicznych osob, ktore od czasu do czasu ja odwiedzaly. Rownoczesnie nie mogl zrozumiec wlasnego skrepowania. Przeciez po to tu przyjechal. Moze jestem przepracowany, pomyslal, a to znak, ze przydalby sie urlop. – Od kogo wynajmuje pan mieszkanie? – zapytal. – Bo nie ma pan swojego, prawda?
– Tak, wynajmuje male mieszkanie z osobnym wejsciem i lazienka. Place dwa i pol tysiaca miesiecznie. Jest zupelnie w porzadku, a i na wlasciciela nie moge narzekac. Czasami robi gofry, wtedy puka do mnie, zeby mnie poczestowac. Chyba czuje sie samotny. Moze miec okolo siedemdziesiatki. Wspominam panu o jego wieku tak na wszelki wypadek. Nawet jezeli cos mi sie przy nim wyrwalo o pieniadzach Halldis, nie dalby rady pojechac tak wysoko do lasu, zeby je ukrasc.
Skarre usmiechnal sie.
– Wiem, co chce pan przez to powiedziec. Nie sadze, zebym musial sie z nim spotykac. Przyjmijmy, ze skreslam go z listy podejrzanych ze wzgledu na wiek.
Kiedy wypowiadal te slowa, przyszlo mu do glowy, ze wlasnie popelnil blad. Byc moze mezczyzna byl duzo mlodszy i spedzal z Kristofferem sporo czasu. Przy kieliszku gawedzili o roznych sprawach. Samotnemu chlopakowi z polnocy nie udalo sie z nikim zaprzyjaznic, ale mial ciotke, ktora mieszkala sama w lesie. A ciotka miala pieniadze. Wypsnelo mu sie to kiedys nad podwojna whisky. Pol miliona. A gdyby tak…?
– Ale na wszelki wypadek poprosze pana o jego nazwisko – dodal po namysle Skarre.
Mai wyciagnal portfel z tylnej kieszeni spodni. Przejrzal jego zawartosc, wyjal paragon i przesunal po stole w strone policjanta.
– Dowod przelewu czynszu – powiedzial. – Tu jest nazwisko i adres. Prosze bardzo, niech pan sobie zapisze.
Skarre otworzyl szeroko oczy i prawie krzyknal ze zdumienia. Adres we wschodniej dzielnicy. A do tego nazwisko: Rein.
Mai spojrzal na niego zaskoczony, ale jednoczesnie mial sie na bacznosci. Wyraz jego twarzy zdradzal szczerosc zmieszana z lekiem.
– Nie. Facet ma swoje lata – powiedzial zdecydowanie. – Ale ma syna. To on ma na imie Tommy i oficjalnie to on jest wlascicielem mieszkania. Wynajmuje, gdy nie jest mu potrzebne.
– A gdzie jest teraz?
– Nie wiem. Slyszalem tylko, ze gdzies wyjechal.
Skarre opanowal sie. Pospiesznie nagryzmolil cos w notesie, starajac sie oddychac miarowo i spokojnie. Nasladujac swojego szefa, przywolal na twarz wyraz niewzruszonego spokoju.
– A wczoraj, o ktorej zaczal pan prace?
– W poludnie. Jest pare osob, ktore moga to potwierdzic. Ale skoro zabojstwa dokonano wczesnie rano, oczywiscie nie mozna mnie wykluczyc. – Ton glosu chlopaka stal sie arogancki. Zauwazyl, ze policjant jest w stanie najwyzszego pogotowia i probowal sie bronic przed niedostrzegalnym niebezpieczenstwem.
– Czy ma pan samochod?
– Starego gruchota.
– Rozumiem – powiedzial Skarre. – Czy byl pan blisko z Halldis?
– Raczej nie.
– Ale odwiedzal ja pan.
– Tylko dlatego, ze matka suszyla mi o to glowe. Sam pan rozumie, dostaniemy po niej spadek. Ale te kilka razy, kiedy bylem u niej, wspominam bardzo milo. Nawet nie myslalem o tym wczesniej. Dopiero teraz, kiedy nie zyje.
– Wiec nigdy nie spotkal pan mezczyzny nazwiskiem Tommy Rein? – spytal Skarre.
– Nie. Dlaczego pan pyta?
– To przedostatnie pytanie na mojej liscie.
– Czysta rutyna? – upewnil sie Mai.
– Cos w tym rodzaju.
– Wiec jakie jest ostatnie pytanie?
– Errki Peter Johrma. Czy kiedykolwiek slyszal pan takie nazwisko?
Kristoffer Mai wstal i zasunal krzeslo pod stol. Kosmyk rudych wlosow opadl mu na czolo, gdy wkladal portfel z powrotem do kieszeni.
– Nie – odpowiedzial. – Nigdy o nim nie slyszalem.
Rozdzial 16
Errki powoli budzil sie z twardego snu. Ostroznie przewrocil sie na bok i lezal wpatrzony w sciane. Stopniowo zbieral mysli i przypominal sobie, gdzie jest. Mial rewolwer. Nigdy wczesniej nie strzelal, ale wiedzial, ze wymaga to duzej sily. Z bronia w dloni wyszedl z sypialni, minal kuchnie i zajrzal do pokoju dziennego.
Morgan spal. Mial mokre wlosy, a jego czolo lsnilo od potu. Moze naprawde rozwijala sie u niego jakas infekcja. Errki nie przejmowal sie tym. Tylko zanotowal fakt, bez zadnego poczucia winy. Odgryzl mu nos w odruchu obronnym. Na dodatek wcale nie prosil sie o jego towarzystwo. Poszedl do miasta, bo mial makabryczny sen, ktory wstrzasnal nim do glebi. Probowal od niego uciec. Gdy poczul sie bezpieczny, zasnal i spal dlugo w pustej stodole, z workiem pod glowa, wiec kiedy sie obudzil, piekla go twarz i szyja. Potem poszedl do miasta. Musial sie przekonac, czy istnieje jeszcze swiat pelen ludzi i samochodow. Na asfaltowych ulicach zrobilo sie jeszcze gorecej, wszedl wiec do banku, bo tam bylo chlodno, poza tym w oknie zauwazyl fotele sprawiajace wrazenie wygodnych. Nie bylo zadnego innego powodu.
Zatrzymal sie przy tapczanie, na ktorym lezal Morgan, i ukryl bron za plecami. Przez chwile wyobrazal sobie, ze celuje i pociaga za spust, a blond glowa na zielonej kanapie eksploduje jak melon, rozpryskujac swoja zawartosc we wszystkich kierunkach. I bedzie po nim. Za sekunde przestanie istniec. Tak samo jak ten stary przy kosciele.
Morgan przewrocil sie i jeknal cicho, a potem otworzyl oczy.
– Jestes chory – powiedzial Errki.
Mezczyzna mruknal, ze tak, ze naprawde jest bardzo chory. Czul slabosc rozlewajaca sie po calym ciele. Mial