W oddali uslyszal szczekanie psa. Poza tym w lesie panowala cisza.

Rozdzial 17

Morgan poczul, jak krople zimnego potu wystepuja mu na czolo. Przed jego oczami kolysala sie lufa broni. Moze jeszcze nie calkiem sie rozbudzil? A moze to infekcja, ktora rozprzestrzeniala sie stopniowo po calym ciele, dotarla juz do mozgu i wywolywala przywidzenia, goraczkowe majaki?

Spojrzal na Errkiego i pomyslal, jak koszmarnym doznaniem musza byc dla niego wizje smierci, zniszczenia i kary, upiorne leki przezywane bez przerwy dzien po dniu, rok za rokiem.

– Jestem chory – jeczal. – Chyba sie zaraz zrzygam.

Spal dlugo. Swiatlo na zewnatrz zmienilo sie, a cienie urosly.

Errki zauwazyl, ze skora Morgana nabrala zoltawego odcienia. Opuscil bron.

– No to rzygaj – powiedzial. – Na podlodze i tak jest chlew. Nie bedzie widac roznicy.

– Gdzie, do cholery, znalazles te bron? Przeciez widzialem, jak wrzucasz ja do wody! – Morgan z wysilkiem podniosl sie i usiadl, zeby lepiej widziec. – Miales ja przy sobie przez caly czas, prawda?

Skulil sie, chcac mu utrudnic trafienie.

– Dlaczego nie zastrzeliles tej starej? Mowili w radiu, ze zakatowales ja na smierc!

Errki czul, jak policzki czerwienieja mu z gniewu. Znow podniosl rewolwer.

Morgan krzyknal:

– No, dalej, strzelaj! Guzik mnie to obchodzi!

Zaskoczyly go wlasne slowa, ale zorientowal sie, ze mowi powaznie i ze juz mu na niczym nie zalezy.

– Musisz isc do lekarza – powiedzial Errki z namyslem.

Bron zadrzala mu w dloni. Jezeli teraz strzeli, na pewno w cos trafi: albo w zoladek Morgana, albo w tapczan.

– Od kiedy tak sie przejmujesz moim zdrowiem? Myslisz, ze w to uwierze? Myslisz, ze kogos obchodzi, co ma do powiedzenia jakis wariat? Ha! Jestem za slaby, zeby dojsc do drogi. Jestem chory. Czuje sie oslabiony. Zimny pot to objaw zakazenia, prawda?

Znow polozyl sie na wznak i zamknal oczy. Ten wariat pewnie go teraz zastrzeli. Lezal bez ruchu, czekajac na strzal. Przeczytal gdzies, ze trafienie kula zbytnio nie boli, ze raczej przypomina potezne uderzenie, a potem wszystko sie konczy.

Errki wpatrywal sie w nos Morgana, ktory spuchl i nabral ohydnego sinego odcienia. Przejechal jezykiem po zebach. Przypomnial sobie smak skory i tluszczu w ustach, a potem mdly smak krwi.

Mezczyzna czekal, lecz strzal nie padal.

– Do jasnej cholery! – jeczal. – Naprawde spieprzyles wszystko. Dostane zakazenia i umre.

Errki opuscil rece.

– Uronie po tobie lze.

– Idz do diabla!

– Jestes tylko jajkiem w dloniach dziecka.

– Przestan pierdolic glodne kawalki!

Morgan mial teraz wrazenie, ze znalazl sie w samym srodku jakiejs farsy. Wszystkie wydarzenia tego dnia wydawaly sie nieprawdziwe.

– Nie widzisz, ze to zakazenie? Czlowieku, caly sie trzese z zimna.

– No to idz i zawolaj mame – powiedzial Errki. – Nikomu nie powiem.

Morgan chrzaknal zalosnie.

– Sam sobie zawolaj.

– Moja nie zyje – powiedzial Errki ponuro.

– Nie dziwie sie. Ja tez pewnie wykonczyles.

Errki chcial mu odpowiedziec. Slowa czekaly na koncu jezyka, gotowe do wymowienia. Lecz powstrzymal sie.

– Mozesz mi pozyczyc kurtke? – wymamrotal Morgan. – Mam dreszcze.

Spojrzal na Errkiego.

– Co z toba? Jakos dziwnie wygladasz.

– Potknela sie na schodach.

Errki napial wszystkie miesnie i mocno scisnal bron. Slowa byly takie perfidne. Zdradzily go, wysypaly sie same z siebie, nie pozwalajac mu sie nawet zastanowic. Nagle upadl na podloge. Bron z trzaskiem poleciala pod sciane. Zgial sie wpol, miotany konwulsjami, probujac dlonmi utrzymac wszystko na swoim miejscu. Wylewalo sie z niego. Czul fetor wlasnych jelit, zepsutego miesa, odpadow, jadu i zolci. Male blyszczace pecherzyki, ktore pekaly, gulgot oslizglych organow sciskanych razem i wypychanych na zewnatrz, powietrze i gazy, ktore wydawaly najdziwniejsze odglosy. Wil sie na podlodze, tonac we wlasnej bolesci.

– Ty tez masz zamiar rzygac? – spytal przerazony Morgan. – Nie mozesz! Musisz isc po pomoc! Wole przez jakis czas posiedziec w wiezieniu, niz umrzec na tezec w tym sraczu. Znasz droge, wiec idz i znajdz kogos, psiakrew, zebysmy mogli sie stad wydostac!

Nie bylo zadnej odpowiedzi. Errki jeczal i rzucal sie, walac pietami o podloge. Zupelnie jakby ktos go bil, szarpal, targal i podrzucal na wszystkie strony. Po jakims czasie przyszedl atak kaszlu i rzezenia, a moze czkawki i wymiotow. Morgan wzdrygnal sie. Drogi Boze, co za dom wariatow! Cos w tym pokoju zatrulo ich obu. Moze w szczelinach miedzy deskami podlogi czailo sie jakies przeklenstwo, ktore zaczelo sie ulatniac, gdy tylko weszli do srodka? Mial wrazenie, ze napadl na bank cale wieki temu. Na pewno wyslali ludzi na poszukiwania, musieli juz przeciez znalezc samochod! Po jaka cholere przykrywal go tym przekletym brezentem?

Errki uspokoil sie. Lezal na podlodze, ciezko dyszac. Morgan spogladal na bron.

– Ale miales atak – powiedzial miekko. – Co sie stalo?

Jedna po drugiej, Errki zaczal zbierac czesci swojego ciala. Morgan mial wrazenie, ze szuka czegos, co wczesniej zgubil. Czarne wlosy opadly mu na oczy, a on szperal po omacku jak slepiec.

– Masz przywidzenia? – spytal Morgan nieswojo. – Moglbys podac mi whisky?

Errki usiadl z trudem. Nie otwieral oczu. Pochylil sie, oslaniajac brzuch. Wszystkie miesnie mial napiete jak stalowe sprezyny. Po brodzie ciekla mu slina.

– Nie mecz mnie – wybulgotal.

– Nie mam zamiaru cie meczyc, tylko jest mi zimno. Myslalem, ze moglbys mi pozyczyc swoja kurtke. Zostalo jeszcze troche whisky? Moglbys sprawdzic? Wtedy, kiedy ci sie skonczy… ten atak?

– Mowilem ci, nie mecz mnie!

Po jakims czasie Errki wstal, cicho szeleszczac poliestrowymi spodniami. Zgarbiony jak starzec wyszedl z pokoju, wciaz trzymajac sie kurczowo za brzuch. Najpierw podniosl bron, a potem poszedl do sypialni. Kurtka lezala na lozku, zwinieta w poduszke. Siegnal po nia i na chwiejnych nogach wrocil do pokoju dziennego. Otwarta butelka whisky stala obok radia. Podniosl ja i pociagnal duzy lyk, gapiac sie na jezioro. Potrzebowal czasu, zeby sie uspokoic. Tym razem rozpadl sie bez najmniejszego ostrzezenia. Zycie, ktore mial przed soba, nie wydawalo mu sie szczegolnie atrakcyjne. Wpatrywal sie w ciemna powierzchnie wody. Ani jednej fali. Woda byla martwa. Wszystko bylo martwe. Tak naprawde, nikt go nie potrzebowal. Wszyscy chcieli tylko tego, co mogl im dac. Morgan chcial kurtke i whisky. Czy masz jeszcze cos do oddania, Errki?

Trzymajac kurtke, pil whisky. Moglby przykryc Morgana w gescie przyjazni. Pytanie – co to zmieni? Czy to sprawi, ze bedzie warto zyc?

– Nie wypij wszystkiego!

Errki wzruszyl ramionami.

– Ty rzeczywiscie masz problemy z alkoholem – powiedzial z roztargnieniem.

– Nos mnie boli jak diabli.

– Krasc razem to radosc. Umierac razem to prawdziwy bal – powiedzial Errki, podajac mu whisky. Morgan pil, az lzy nabiegly mu do oczu. Potem odlozyl butelke, chwytajac z trudem powietrze. Podciagnal kolana i polozyl sie na boku, jakby robil miejsce dla Errkiego, zapraszajac go, by przysiadl na skraju tapczanu. Albo usiadzie, albo go zastrzeli. Ale juz nie czul sie zagrozony i nie wiedzial dlaczego.

Вы читаете Kto sie boi dzikiej bestii
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату