ze schodow.
Morgan zaniemowil. Oczy mu sie swiecily, zupelnie jak dziecku sluchajacemu troche zbyt przerazajacej historii.
– Siedzialem na trzecim stopniu przy scianie. Przeleciala obok mnie i zatrzymala sie dopiero po uderzeniu w podloge, owinieta wokol poreczy.
– Skrecila sobie kark? – wyszeptal Morgan. – Jestes dziwny. Teraz mam wrazenie, ze jestes zupelnie normalny. Mowisz jak zwykly czlowiek. Dlaczego nagle ci sie odmienilo?
Errki wydawal sie budzic ze snu.
– Najpierw krzyczysz na mnie, bo jestem pomylony, a teraz mam sie tlumaczyc z tego, ze jestem normalny? Pewnie, ze jestem normalny. A czy ty jestes normalny? Napadasz na banki, a do tego gnije ci nos.
– Ale dlaczego umarla?
– Z uplywu krwi.
– Co powiedziales?
– Cala krew wyplynela jej z ust. Tryskala z niej jak wodospad i zrobila kaluze pod schodami. Widzialem, jak we krwi odbija sie swiatlo lampy. Plaszcz tez sie odbijal, jak cien. Telefon dzwonil, ale nie moglem go odebrac. Musialbym wdepnac w kaluze krwi i rozniesc ja po calym domu, po dywanach i podlogach. Wreszcie przestal dzwonic. Odczepilem zylke i schowalem do kieszeni, a potem siedzialem cicho i czekalem. Krew przestala jej leciec z ust, a twarz zrobila sie szara jak kamien. Predzej czy pozniej ktos przyjdzie, myslalem. Ojciec albo klient. Ktos. Ale nikt nie przychodzil. Krew stala sie matowa i nie widzialem juz odbitego swiatla.
Wreszcie Errki zamilkl. Nie poczul ulgi tylko pustke. Dotknal broni. Pojedyncza kula w magazynku. To musi cos znaczyc. Na pewno jest przeznaczona dla niego.
– Tak, ale dlaczego krew plynela jej z ust? Dlaczego to sie stalo?
– Daj mi troche whisky.
– Czy rozbila sobie glowe?
– Byla krawcowa.
– Juz mi to mowiles.
– Prula stary garnitur. Szew po szwie, zyletka. Zawsze wkladala zyletke do ust, kiedy musiala troche podciagnac material albo sie przesiasc. Potem zadzwonil telefon. Wyszla z poddasza z ostrzem w ustach i potknela sie na zylce do wedki. Zyletka zniknela jej w gardle.
Morgan zakrztusil sie i chwycil sie kurczowo dlonia za szyje. Wyczuwal puls bijacy lagodnie pod wilgotna i zimna skora. Mysl o polknieciu zyletki wywolala u niego niemal wymioty.
– Jak dla mnie, rozumujesz zupelnie logicznie – stwierdzil ostroznie. – Moze po prostu za dlugo trzymali cie w szpitalu. Smierc twojej matki byla wypadkiem. To nie twoja wina. A przy okazji, to cholernie lekkomyslne trzymac zyletke miedzy wargami. I cholernie glupio z twojej strony, ze wziales wine na siebie.
– Ale to ja rozwiesilem zylke.
– Przeciez ty sie tylko bawiles, no nie? Dlatego caly incydent zostaje niniejszym uznany za wypadek.
Ostatnia uwaga miala pocieszyc Errkiego, ale nie wygladalo na to, zeby odniosla jakikolwiek skutek.
– My, ludzie, uwazamy, ze panujemy nad naszym wlasnym zyciem – wyrzekl Errki powoli. – Ale nie panujemy. Pewne rzeczy po prostu sie dzieja.
Obaj dlugo milczeli.
– O czym myslisz? – zapytal w koncu Morgan.
– O tym rolniku. O Johannesie.
– No to opowiedz mi o Johannesie, skoro zaszlismy juz tak daleko.
Morgan mial wrazenie, ze czas sie zatrzymal. Przyszlosc nie istniala, tylko terazniejszosc. Tutaj, w czterech scianach z grubo ciosanych bali, istnieli tylko oni dwaj. Nastrojowa, slaba poswiata. Whisky plonela mu w zylach, dajac uczucie unoszenia sie w powietrzu.
Errki wrocil mysla do Johannesa. Szarego, pomarszczonego, suchego starca z martwymi oczami. Wydawalo mu sie, ze w tych oczach widzi samego siebie, zupelnie jakby byli spokrewnieni. Oczy bez nadziei. A pewnego dnia zobaczyl go na samym szczycie wysokiej drabiny.
– Zaczal pic. Zona mu umarla, a Johannes w ciagu kilku miesiecy skurczyl sie nie do poznania.
– Zupelnie jak moja matka po smierci ojca – wtracil Morgan.
– Zaczal pic. Pil przez caly czas, bez przerwy, calymi miesiacami. Ludzie przychodzili i probowali mu pomagac, ale nic z tego nie wychodzilo.
– I zapil sie na smierc?
– Nie. Kiedy obalil butelke z pastorem, w koncu otrzasnal sie i przestal.
– Rowny gosc z tego pastora.
– Pastor mnie zauwazyl i zaczal krzyczec, ale nie zatrzymywalem sie. Moglem sie zatrzymac, ale ucieklem tak szybko, jak tylko moglem, i schowalem sie za szklarniami.
– Dlaczego krzyczal?
– Przestan mnie tak meczyc.
Errki odwrocil sie i wyciagnal dlon po butelke. Morgan podal mu ja.
– Johannes dostal prace u pastora jako zlota raczka. Bielil kosciol i stal na samym szczycie dlugiej drabiny. Malowal jakis trudny fragment. Wtedy pojawil sie Errki Johrma. Johannes nic nie slyszal, bo byl zajety praca, a poza tym gwizdal. Byl szczesliwy i trzezwy. Wlasnie dlatego bylem rozczarowany. Zaczal wygladac tak samo, jak wszyscy inni. Ale krzyknalem do niego. Krzyczalem: „Hej, ty tam u gory!'. Dobry Boze, ale go przestraszylem! Odepchnal sie od sciany ze strachu, drabina zatoczyla duzy luk, a on spadl.
– Pierdolisz!
– Uderzyl w skale. Stalem tam i patrzylem na jego peknieta czaszke. Nogi drgaly mu jeszcze przez jakis czas, a potem przestaly. Schowalem sie za nagrobkiem. Za jakis czas przybiegl pastor i slyszalem, jak krzyczy i lamentuje.
– I dlatego powiedzieli, ze to twoja wina?
– To byla moja wina.
– Jak mozna miec tak niesamowitego pecha? – dziwil sie Morgan. – Czy ty sie przypadkiem nie urodziles w piatek trzynastego?
– Pozniej przyszli po mnie do domu.
– Co im powiedziales?
– Nic. Nestor kazal mi trzymac gebe na klodke.
– Nestor? – Morgan potarl oczy. – Ludzkie pojecie przechodzi, jak ci sie udaje pakowac w takie klopoty. Myslalem, ze to ja mam pecha. A ta staruszka, ktora wczoraj znalezli? Czy to tez byl wypadek? Opowiedz mi, co tam sie stalo.
Errki powoli odwrocil sie twarza do Morgana.
– Juz ci mowilem. Rozne rzeczy dzieja sie same z siebie.
– To dosc cwana wymowka, nie sadzisz? Policja bedzie cie przesluchiwac. Powinienes sie zastanowic, co im powiedziec.
– Jestem jak fala – powiedzial Errki, teatralnie zawieszajac glos. – Zalamuje sie tylko raz.
– Dlatego mysle, ze wlasnie to powinienes im powiedziec. Od razu wyladujesz z powrotem w psychiatryku. – Potarl brwi. – Boli mnie nos – poskarzyl sie.
Errki wzruszyl ramionami.
– Gdybys sie tylko postaral, moglbys go zagoic sila woli.
– Jestes pewien?
– Musisz uzyc calej swojej mocy, zeby wyploszyc zakazenie. Sam powinienes sie wyleczyc.
– Nie jestem jakims pierdolonym szamanem. Nie wierze w takie rzeczy.
– Dlatego jestes chory.
– A ty nie mozesz tego dla mnie zrobic? – spytal sarkastycznie. – Nie mam sily, zeby sie tak wytezac. Kosci mam jak galareta.
– Musisz sam.
– Tak tez myslalem, ale i tak ci dziekuje – powiedzial. – Wiesz, kiedys widzialem w telewizji faceta, ktory rozbijal szklo sila wlasnej woli. Robilo to naprawde duze wrazenie. Ale to wszystko sztuczki.
– Rozbijanie szkla sila woli nie jest takie trudne – powiedzial Errki. – Ja tez tak potrafie. To proste, bo szklo