– Czy moze mi pan powiedziec w przyblizeniu godzine smierci?
– Wiemy jedynie, ze zostal zamordowany miedzy polnoca a piata, szosta rano. To byloby wszystko. Przefaksuje panu wynik, gdy tylko skonczymy rozmawiac.
Knutas podziekowal za telefon i odlozyl sluchawke. Potem zadzwonil do Centralnego Biura Sledczego i poprosil o polaczenie z Martinem Kihlgardem. Ich wspolpraca nie odbywala sie bez zgrzytow, ale potrzebowali pomocy. Poniewaz Kihlgard byl nieslychanie popularny wsrod kolegow Knutasa, byloby szalenstwem prosic kogos innego. Musial odczekac wiele sygnalow, zanim Kihlgard podniosl sluchawke. Slychac bylo, ze wlasnie cos jadl.
– Tak, slucham – powiedzial niewyraznym glosem.
– Czesc, tu Anders Knutas, co slychac?
– Knutti! – zawolal Kihlgard z entuzjazmem. – Wlasnie sie zastanawialem, kiedy zadzwonisz. Poczekaj, niech przelkne.
W sluchawce slychac bylo szybkie przezuwanie, a nastepnie odglosy przelykania jakiegos napoju. Wszystko zakonczylo sie lekkim beknieciem. Knutas sie skrzywil. Niepohamowany apetyt Kihlgarda dzialal mu na nerwy, podobnie jak to, ze jego kolega ze Sztokholmu upieral sie, zeby go nazywac Knuttim, mimo iz wiele razy go prosil, aby przestal.
– Tak jakos leci. Bardzo sie ciesze, ze zadzwoniles, bo wlasnie zaczynalem uwazac, ze sie tu za malo dzieje.
– To dobrze sie sklada – stwierdzil sucho Knutas. – Bedziemy potrzebowac pomocy.
Strescil w paru slowach przypadek, podczas gdy Kihlgard sluchal, potakujac od czasu do czasu.
Knutas widzial go oczami wyobrazni, jak siedzial w malutkim pokoiku w Centralnym Biurze Sledczym w Sztokholmie, bujajac sie swoim wielkim cialem na krzesle, z dlugimi nogami zarzuconymi na drugie krzeslo. Kihlgard mial metr dziewiecdziesiat wzrostu i wazyl z pewnoscia dobrze ponad sto kilo.
– A niech to licho, co sie u was wyrabia, czysty dziki zachod.
– Tak, mozna sie zastanawiac, dokad zmierza nasze spoleczenstwo.
– Zaraz zbiore tu kilka osob i prawdopodobnie przylecimy do was pierwszym samolotem jutro rano.
– Doskonale – powiedzial Knutas. – Do zobaczenia.
Przechodzil tamtedy wiele razy. Najpierw poczul niepohamowana ochote, zeby wejsc do srodka, ale postanowil poczekac. Za kazdym razem, gdy tam jechal, mial na sobie lekki kamuflaz. Tak dla pewnosci. Zawsze mogl spotkac kogos, kogo znal. Postanowil robic wszystko po kolei, bez pospiechu. Bedzie zblizal sie pomalu, lecz nieodwolalnie, by przystapic do ataku, kiedy nadejdzie odpowiednia chwila. Chcial najpierw poznac swoja ofiare. Potem bedzie juz za pozno.
Stal przed szyba wystawowa i przygladal sie mezczyznie po drugiej stronie. Probowal zebrac sie na odwage, zeby wejsc do srodka. Nie zeby sie go bal – bal sie swojej reakcji. Bal sie, ze nie wytrzyma i rzuci sie na niego. Wzial kilka glebokich wdechow. Samokontrola byla zazwyczaj jego mocna strona, ale teraz nie czul sie pewny.
Zauwazyl, ze zaczal ciezko oddychac i zrozumial, ze nie da rady. Przeszedl sie po okolicy, by uspokoic nerwy. Gdy wrocil, mezczyzna wlasnie wychodzil, trzymajac w reku duza czarna torbe. Skierowal sie w strone metra.
Poszedl za nim. Mezczyzna wysiadl na trzecim przystanku i schodami ruchomymi wyjechal na gore. Przekroczyl ulice i zniknal w jednej z najwiekszych i najbardziej ekskluzywnych silowni w miescie. Poszedl za nim i zaplacil za wstep – cholernie drogo, sto piecdziesiat koron.
O tej porze silownia byla niemal pusta. Slychac bylo stukanie jakiegos przyrzadu i muzyke plynaca z glosnikow. Dziewczyna w obcislych getrach i dopasowanej bluzce maszerowala w miejscu na steperze, czytajac ksiazke. Po chwili z przebieralni wyszedl ten, ktorego szukal. Zaczal biec po biezni, wygladalo to patetycznie.
Poniewaz nie mial ze soba ubran do cwiczen, nie mogl sie wlaczyc, czego zalowal. Byloby wspaniale moc biec blisko niego, sprowokowac go w jakis sposob.
Mimo iz postanowil, ze bedzie dzialal bez pospiechu, zeby jak najbardziej przedluzyc cierpienie, naszla go wielka ochota zrobienia czegos teraz, tylko po to, by go wystraszyc. Poszedl do toalety, by sprawdzic, czy kamuflaz dobrze sie trzyma.
Gdy wyszedl, zobaczyl, ze mezczyzna zmienil miejsce. Lezal teraz na plecach na lawie i podnosil sztangi. Przygladal sie z pewnego oddalenia, jak naklada coraz wieksze obciazenia. Na koniec lezal na lawie i glosno sapal z wysilku. Czterdziesci kilo po kazdej stronie sztangi.
Ostroznie rozejrzal sie na wszystkie strony, zanim zblizyl sie do niego. Mezczyzna nie widzial go, bo lezal na plecach. Nikogo nie bylo w poblizu, dziewczyna na steperze znajdowala sie w innym pomieszczeniu i byla zwrocona do nich tylem, a jedyny chlopak, ktory cwiczyl w tej samej sali co oni, wlasnie wyszedl. Teraz byl odpowiedni moment.
Powstrzymal sie w ostatniej sekundzie. Cos sprawilo, ze nagle zatrzymal sie i zrobil kilka krokow do tylu. Tylko nie byc zbyt pochopnym. To moglo zniszczyc wszystko. Musi sie opanowac, a nie wymyslac kawaly, ktore mogly zniweczyc caly jego plan. A jesli zlapalaby go policja, zanim dokona dziela? Bylaby to katastrofa.
Pokonal kilkoma krokami stopnie, ktore dzielily go od kawiarni znajdujacej sie w silowni. Opadl na krzeslo i probowal skoncentrowac sie na tym, zeby oddychac spokojnie.
Po chwili podniosl sie, zeby napic sie wody, ale naszly go nagle mdlosci. Musial pospiesznie udac sie do toalety, ktora byla w sali podnoszenia ciezarow.
Silne konwulsje wstrzasaly jego cialem, wymiotowal do sedesu. Ku swojej zlosci poczul, ze zaczely mu plynac lzy. Dlugo siedzial na podlodze i probowal dojsc do siebie. Czy nie bedzie w stanie przeprowadzic tego, co zamierzal?
Nagle ktos zapukal do drzwi. Zesztywnial, serce zaczelo walic mu jak szalone.
Szybko stanal na nogi, ochlapal twarz i kilka razy spuscil wode. Gdy otworzyl drzwi, o malo nie dostal zawalu. Stal przed nim on. Z zatroskana mina pytal, czy wszystko w porzadku.
Przez kilka dlugich jak wiecznosc sekund wpatrywal sie prosto w szarozielone oczy, ktore wyrazaly niepokoj i wspolczucie. Wymruczal, ze nic mu nie jest, przecisnal sie obok niego i wyszedl.
Gdy Knutas poinformowal pozostale osoby z grupy sledczej o przyjezdzie Martina Kihlgarda, odpowiedzialy mu oklaski zebranych.
Ten wesoly, halasliwy komisarz z Centralnego Biura Sledczego byl nie tylko doskonalym policjantem, ale rowniez klownem, ktory rozluznial atmosfere wielu gnusnych porannych spotkan, kiedy to sytuacja, w jakiej znajdowalo sie sledztwo, wydawala sie beznadziejna. Jedna z osob, ktora szczegolnie go lubila, byla Karin Jacobsson. Usmiechala sie teraz cala buzia, Knutas od dawna nie widzial jej tak radosnej. Czasem zastanawial sie nawet, czy nie byli w sobie zakochani. Z drugiej strony na sama mysl o nich jako o parze chcialo mu sie smiac. Karin wazyla pewnie z polowe tego co Kihlgard i siegala mu zaledwie do piersi. Poza tym bylo miedzy nimi pietnascie lat roznicy, nie zeby bylo to samo w sobie jakas przeszkoda, ale Kihlgard wydawal sie starszy, tak jakby nalezal do innego pokolenia. Knutas uwazal, ze bardzo przypominal on starego aktora Thora Modeena wystepujacego w kiepskich komediach z radosnych lat czterdziestych. Byli do siebie bardzo podobni. Ale nie mozna bylo dac sie zwiesc rubasznemu wygladowi Kihlgarda. Byl on doskonalym policjantem, dzielnym, nieznajacym strachu, o analitycznym umysle.
Gdy radosc wywolana nowina o przyjezdzie Kihlgarda opadla, zaczeli omawiac zdobyte tego dnia wiadomosci. Thomas Wittberg, ktory zbieral informacje w terenie, mial sporo ciekawych rzeczy do opowiedzenia z ulicy Snackgardsvagen, przy ktorej mieszkali Wallinowie.
– Po pierwsze, okazalo sie, ze Monika Wallin ma kochanka – zaczal Wittberg.
– Ach tak? – zdziwil sie Knutas.