Nigdy nie przyszloby mu to do glowy, gdy przesluchiwal zone Egona Wallina tego poranka.
Wszyscy siedzacy dookola stolu sluchali z uwaga.
– Ma romans z sasiadem, Rolfem Sandenem, ktory rowniez mieszka w domku szeregowym kawalek dalej. Jest od wielu lat wdowcem, ma dorosle dzieci, ktore juz z nim nie mieszkaja. Wczesniej pracowal na budowie, potem przeszedl na wczesniejsza emeryture. Najwyrazniej ten romans trwa juz wiele lat, wedlug sasiadow. Wszyscy mowili z grubsza to samo, z wyjatkiem jednej starej kobiety, ktora wydawala sie zarowno slepa, jak i glucha, wiec nie jest to az takie dziwne, ze niczego nie zauwazyla. Jesli Egon Wallin nie wiedzial o ich romansie, byl w takim razie ostatni w okolicy.
–
Knutas obrzucil ja zdziwionym spojrzeniem. Tego wyrazenia nigdy wczesniej nie slyszal.
– Udalo ci sie skontaktowac z tym Rolfem Sandenem? – spytal Wittberga.
– Tak, gdy do niego zadzwonilem, wlasnie wracal z kontynentu, ale wkrotce znow ma gdzies jechac. Umowilem sie z nim na przesluchanie jutro. W kazdym razie byl bardzo rozmowny i z checia przyznal sie do swojego romansu z Monika Wallin. Majac na wzgledzie obecne okolicznosci, uwazam, ze zachowywal sie dosc dziwnie, wydawal sie niemal radosny. Dopiero co brutalnie zamordowano jego sasiada i do tego meza kochanki, nie wydawalo mi sie wiec calkiem normalne, ze byl w tak dobrym humorze. Moglby przynajmniej troche poudawac, ze jest mu przykro.
– Widzi w tym na pewno swoja szanse – powiedziala Karin. – Ma teraz wolna droge, zeby jawnie zyc w zwiazku z Monika Wallin, po tych wszystkich latach ukradkowych spotkan. Byc moze jest w niej bardzo zakochany i nie moze sie doczekac, zeby zaprowadzic ja przed oltarz.
– Moze on to zrobil – wtracil Norrby.
– Tak, kto wie? – powiedzial Wittberg. – Jesli nie byla to ona.
– Albo oboje – wymruczal Sohlman upiornym glosem, podnoszac jednoczesnie rece do gory jak wampir gotowy do ataku.
Knutas poderwal sie z miejsca. Czasem bezpodstawne spekulacje prowadzone dookola stolu dzialaly mu strasznie na nerwy.
– Spotkanie zakonczone – powiedzial i wyszedl z sali.
Johan i Pia zajechali na chwile do redakcji Wiadomosci Regionalnych miedzy wywiadami, zeby zabrac baterie do kamery i sprawdzic ostatnie wiadomosci. Gdy Johan mial wlasnie wlaczyc komputer, dostal esemesa: „Tak, chce – jak najszybciej”.
Usiadl na krzesle i gapil sie na wiadomosc z glupkowatym usmiechem.
– Co sie dzieje? – spytala Pia, zauwazywszy, ze zatrzymal sie w polowie ruchu. Bez slowa podal jej telefon.
Pia przeczytala, ale wygladala tylko na zdziwiona.
– Co to ma oznaczac?
– Ze Emma chce.
Zwrocil sie w strone Pii.
– Ze chce! – zawolal szczesliwy. – Rozumiesz? Jest gotowa – w koncu!
Podniosl z krzesla zdziwiona Pie, objal ja i zaczal z nia tanczyc. Pia sie smiala.
– Ale co chce, co?
Az w koncu dotarlo do niej, o co w tym wszystkim chodzilo.
– No co ty? Powaznie? Chce, zebyscie zamieszkali razem, zebyscie tak na dobre stali sie para?
– Tak! – krzyczal Johan. – TAAK!
W drzwiach pojawilo sie kilka osob z radia, ktore zaczely sie zastanawiac, co sie dzialo. Okrzyki radosci Johana slychac bylo w polowie pomieszczen redakcji.
Pia wziela jeszcze raz telefon komorkowy do reki.
– I napisala jeszcze: „jak najszybciej”. Jak to jak najszybciej? Co to znaczy?
– Nie mam pojecia, ale moge sie z nia ozenic nawet jutro, jesli tego chce. Cholera, jak wspaniale!
W glowie Johana z olbrzymia predkoscia przesuwaly sie obrazy. On i Emma w kosciele z krewnymi i przyjaciolmi, duze przyjecie weselne z Emma w romantycznej bialej sukience, widzial, jak razem kroja tort weselny, widzial Emme oczekujaca ich drugiego dziecka, w ogrodniczkach, w chustce na glowie i z duzym brzuchem, piekaca w kuchni babke, podczas gdy Elin bawi sie na podlodze, wywiadowki w szkole, on, Emma i dzieci na wakacjach, widzial, jak kupuja domek letniskowy i siedza na progu ganku w podeszlym wieku, podczas gdy ich wnuki halasuja na trawniku. Johan ruszyl w strone kolegow z radia i objal kazdego po kolei, a nastepnie zadzwonil do Emmy.
Byla zasapana, w tle slyszal gaworzenie Elin.
– Czy to prawda? Chcesz!? – zawolal, nie mogac ukryc swojej radosci.
Emma zasmiala sie.
– Tak, chce – naprawde.
– Alez to jest jakies zwariowane! Mam na mysli, to jest wspaniale, kochanie! Wezme swoje rzeczy i wprowadze sie zaraz dzisiaj, moze byc?
– Tak, pewnie – powiedziala Emma ze smiechem. – Staniemy sie od razu konkubentami.
– Przyjade dzis wieczorem, jak tylko uporamy sie z praca.
– Zadzwon, jak bedziesz jechal.
– Buziaki!
– Buziaki! Czesc!
– Czesc…
Pomalu odlozyl sluchawke, nie wierzac wlasnym uszom. Czy naprawde powiedziala „tak”, po tych ciaglych zmianach decyzji? Nie mial odwagi w to wierzyc i gapil sie na Pie, ktora miala w oczach lzy.
– Czy ona mowi to na powaznie?
– Tak, oczywiscie – odpowiedziala Pia i usmiechnela sie. – Ona mowi to na powaznie, Johan.
Zazwyczaj Erik Mattson konczyl prace w domu aukcyjnym Bukowskis okolo piatej po poludniu i w drodze do domu zatrzymywal sie na drinka w restauracji Grodan przy ulicy Grev Turegatan. Gdy wszedl do srodka, wlasnie otwierano bar, ale nie trwalo dlugo i lokal zapelnil sie dobrze sytuowanymi mieszkancami luksusowej dzielnicy Ostermalm, ktorzy przyszli wypic kieliszek wina po pracy. Ludzie tacy jak on. Przynajmniej z wygladu.
Spotykal sie tam ze swoimi przyjaciolmi, gdy tylko nadarzyla sie okazja. Tego wieczoru zastal w restauracji Pera Reuterskolda, Otto Diesena i Kallego Cellinga, ktorzy stali przy barze, popijajac piwo. Znali sie od wielu lat, odkad chodzili razem do liceum w Ostra Real.
Teraz stuknela im czterdziestka, co po niektorych widac bylo bardziej, po innych mniej. Jednak wiekszosc jego znajomych zadowalala sie jednym piwem lub dwoma i potem jechala do domu do swoich rodzin, podczas gdy Erik kilka wieczorow w tygodniu zagladal do swojego mieszkania tylko po to, zeby wziac szybki prysznic i po mniej wiecej godzinie byc z powrotem w miescie, w okolicach placu Stureplan.
On tez mial wprawdzie dzieci, ale byl rozwiedziony i dzieci dorastaly u matki. Powodem bylo naduzywanie przez Erika alkoholu i miekkich narkotykow. Do pewnego stopnia udawalo mu sie kontrolowac swoje nalogi, lecz jednak nie do konca. Gdy zajmowal sie dziecmi, wiele razy zdarzylo mu sie upasc, stracil wiec prawo do wspolnej opieki nad nimi. Po rozwodzie czul sie bardzo zle i zapadl na gleboka depresje. Dzieci byly wowczas tak male, ze najprawdopodobniej nie zauwazyly, w jakim zyl chaosie ani nie rozumialy zlosliwosci wymienianych przez rodzicow.
Z czasem stosunki Erika z byla zona polepszyly sie. Byl w stanie kontrolowac swoje uzaleznienie na tyle, ze nie cierpialy na tym dzieci i mogl z nimi przebywac co drugi weekend. Te dni byly