ten klopot z Franconim ukazal nowe zagrozenie.
W kazdym razie lepiej bedzie sprawdzic stan innych pacjentow, uznal. Nie mial zadnych watpliwosci, ze obawy Taylora Cabota nie byly bezpodstawne. Gdyby ktorys z pacjentow w przyszlosci mial zostac poddany autopsji, a media dowiedzialyby sie o wynikach, moglo to wywolac wielce niepozadane zamieszanie. GenSys zapewne zrezygnowaloby z calego projektu.
Raymond przyspieszyl kroku. Jeden z operowanych mieszkal w New Jersey, drugi w Dallas. Pomyslal, ze najlepiej zrobi, jesli zatelefonuje do prowadzacych tych pacjentow lekarzy.
ROZDZIAL 9
5 marca 1997 roku
godzina 17.45
Cogo, Gwinea Rownikowa
– Halo! – rozlegl sie glos Candace. – Czy jest tu ktos?
Reka Kevina drgnela na dzwiek nieoczekiwanego wolania. Technicy laboratoryjni dawno zakonczyli dzien pracy i w laboratorium panowala cisza. Jedynie delikatny szum pracujacych lodowek sygnalizowal, ze pomieszczenie zyje. Kevin zostal w pracowni i wlasnie zajmowal sie krzyzowaniem Southerna, identyfikacja okreslonej sekwencji DNA, oddzieleniem fragmentow i przeniesieniem ich na zel, w ktorym zostana przetransferowane do pozywki testowej, gdzie bedzie mozna je oznaczyc. Wolanie Candace zaskoczylo Kevina i nie trafil pipeta do naczynia. Plyn rozlal sie na powierzchni pozywki. Test zostal zniszczony. Teraz musial zaczynac wszystko od nowa.
– Tutaj! – zawolal. Odlozyl pipete i wstal. Ponad butelkami z odczynnikami, ustawionymi na polce nad stolem laboratoryjnym, dojrzal stojaca w drzwiach dziewczyne.
– Czy przyszlam nie w pore? – zapytala, gdy zblizyl sie do niej.
– Nie, wlasnie konczylem – odparl z nadzieja, ze nie przejrzy jego klamstwa.
Mial mieszane uczucia. Z jednej strony irytowalo go, ze stracil bezskutecznie wiele czasu na przeprowadzenie doswiadczenia, z drugiej cieszyl sie, widzac swego goscia. W czasie tamtego lunchu osmielil sie na tyle, ze zaprosil Melanie i Candace do domu na herbate. Obie skwapliwie przyjely zaproszenie. Melanie przyznala przy tym, ze zawsze palila ja ciekawosc, jak tez dom wyglada wewnatrz.
Popoludnie bylo bardzo przyjemne. Bez watpienia przyczynily sie do tego nieprzecietne osobowosci obu pan. Rozmowa toczyla sie bez przerwy. Dodatkowo atmosfere poprawialo wino, ktore przedlozyli ostatecznie nad herbate. Jako czlonek miejscowej elity, Kevin regularnie zaopatrywany byl we francuskie wino, chociaz sam z niego raczej nie korzystal. W efekcie dysponowal doskonale zaopatrzona piwnica.
Glownym tematem konwersacji okazaly sie Stany Zjednoczone, a dokladniej minione przyjemnosci w ojczyznie tymczasowych emigrantow. Kazde z nich wychwalalo rodzinne strony i gotowe bylo nawet toczyc spory o swe racje. Melanie wyjawila, ze uwielbia Nowy Jork, jak twierdzila, miasto bedace klasa samo dla siebie. Candace twierdzila, ze poziom zycia w Pittsburghu moze uchodzic za jeden z najwyzszych. Kevin zachwalal niezwykle stymulujaca atmosfere Bostonu. Natomiast wszyscy jak jeden maz skrzetnie unikali rozmowy na temat wybuchu Kevina podczas lunchu.
W pewnym momencie dziewczyny nie wytrzymaly i zapytaly go, co mial na mysli, mowiac, iz obawia sie, czy nie przekroczyl granic. Nie nalegaly jednak, gdy okazalo sie, ze zmarkotnial i zdecydowanie nie ma ochoty na wyjasnianie swych obaw. Intuicyjnie wyczuly potrzebe szybkiej zmiany tematu i nie wracaly do tego.
– Przyszlam, aby namowic cie na spotkanie z panem Horace'em Winchesterem – oznajmila Candace. – Opowiedzialam mu o tobie i zapragnal osobiscie podziekowac za wszystko.
– Nie jestem pewien, czy to dobry pomysl – odparl Kevin. Czul, ze jest lekko podenerwowany.
– Wrecz przeciwnie – zapewnila go Candace. – Po tym co powiedziales podczas lunchu, mysle, ze powinienes zobaczyc jasna strone swych dokonan. Przykro mi, ze tak bardzo wziales sobie do serca moje slowa i zepsules sobie humor.
Byla to pierwsza uwaga tego wieczoru przypominajaca niefortunne zachowanie Kevina w kantynie. Serce gospodarza zaczelo bic szybciej.
– To nie byla twoja wina. Niepokoj odczuwalem juz wczesniej, zanim sie spotkalismy.
– W takim razie odwiedz pana Winchestera. Jego rekonwalescencja przebiega fantastycznie. Czuje sie tak swietnie, ze wlasciwie pielegniarka specjalizujaca sie w intensywnej terapii, jak ja, w ogole nie jest tu potrzebna.
– Nie wiedzialbym, co powiedziec – mamrotal zaklopotany Kevin.
– Och, przeciez to niewazne, co powiesz. Twoj pacjent jest taki wdzieczny. Jeszcze kilka dni temu sadzil, ze umrze, tak zle sie czul. A teraz mowi, ze chyba ktos podarowal mu drugie zycie. No dalej! To niczym nie grozi, moze tylko pomoc ci poczuc sie lepiej.
Gdy Kevin w panice szukal jakiegos usprawiedliwienia, by odmowic, z pomoca przyszla mu Melanie.
– Ach, para moich ukochanych, lubiacych wino przyjaciol – powiedziala, wchodzac do pokoju. Dojrzala ich przez otwarte drzwi. Melanie byla wlasnie w drodze do swojego laboratorium na koncu korytarza. Miala na sobie niebieski fartuch. Na gornej kieszeni widniala naszywka: OSRODEK ZWIERZAT.
– Macie kaca? – zapytala Melanie. – Mnie ciagle jeszcze szumi w glowie. Boze, obalilismy dwie butelki wina. Niewiarygodne.
Ani Candace, ani Kevin nie odpowiedzieli. Melanie popatrzyla na niego, na nia, potem znowu na niego. Wyczula, ze cos jest nie tak.
– Co jest? Zmarl ktos? – zapytala.
Candace usmiechnela sie. Lubila u Melanie ten zupelny brak szacunku dla swietosci.
– Prawie. Znalezlismy sie z Kevinem w krytycznym punkcie. Probuje namowic go, aby poszedl do szpitala i spotkal sie z panem Winchesterem. Wstal juz z lozka i czuje, ze odmlodnial. Mowilam mu o was i chcialby was oboje poznac.
– Slyszalam, ze ma siec hoteli – powiedziala Melanie, puszczajac oko. – Moze udaloby sie nam zalatwic rabat na pare drinkow u niego.
– Majac na uwadze jego wdziecznosc i stan majatkowy, uda ci sie zalatwic znacznie wiecej – odparla Candace. – Klopot w tym, ze Kevin nie chce isc.
– Co ty na to, chlopie? – zapytala Melanie.
– Pomyslalam sobie, ze dobrze by bylo, gdyby zobaczyl jasna strone calego przedsiewziecia – dodala Candace.
Candace zauwazyla mrugniecie Melanie. Ta zas w mgnieniu oka pojela intencje Candace.
– Tak. Moglibysmy uzyskac cos od prawdziwego, zywego pacjenta. To byloby uczciwe wynagrodzenie za ciezka prace i niezle doladowanie.
– Podejrzewam, ze poczulbym sie jeszcze gorzej – odezwal sie Kevin. Po powrocie do laboratorium usilowal skoncentrowac sie na doswiadczeniach, aby odpedzic zagladajacy mu w oczy strach. Pracowal, az ciekawosc zmusila go do wywolania na swoim komputerze mapy Isla Francesca. Obraz na monitorze spowodowal jednak efekt rownie zly jak dym nad wyspa.
Melanie polozyla dlonie na biodrach.
– Dlaczego? Nie rozumiem tego.
– To trudno wyjasnic – odparl wymijajaco.
– Sprobuj – zachecila go.
– Jego widok bedzie mi przypominal o sprawach, o ktorych staram sie nie myslec. Na przyklad co stalo sie z drugim z pacjentow.
– Masz na mysli jego duplikat? Bonobo?
Kevin skinal. Policzki plonely mu rumiencem prawie tak samo jak wtedy w kantynie.
– Traktujesz prawa tych zwierzat prawie tak samo powaznie jak ja – wtracila Candace.
– Obawiam sie, ze to wykracza poza prawa zwierzat – zauwazyl Kevin.
Nastala krepujaca cisza. Melanie spojrzala na Candace. Ta wzruszyla ramionami, sugerujac, ze jest w