klopocie.
– No dobra, dosc tego! – powiedziala nagle Melanie. Wyciagnela rece, polozyla dlonie na ramionach Kevina i naciskajac nieznacznie, posadzila go na taborecie przy stole laboratoryjnym.
– Az do dzisiejszego popoludnia myslalam, ze jestesmy kolegami. – Pochylila sie i zblizyla swa twarz o ostrym, zdecydowanym wyrazie do twarzy Kevina. – Teraz jednak mam inne wrazenie. Troszeczke cie poznalam, co, musze przyznac, schlebia mi, i nigdy wiecej nie bede myslala o tobie jako o zimnym, stroniacym od ludzi, przeintelektualizowanym snobie. Teraz, mysle, jestesmy przyjaciolmi. Mam racje?
Kevin skinal glowa. Byl zmuszony patrzec prosto w ciemne oczy Melanie.
– Przyjaciele rozmawiaja ze soba – ciagnela Melanie. – Porozumiewaja sie. Nie ukrywaja swych uczuc i nie wprawiaja sie nawzajem w zaklopotanie. Rozumiesz, o czym mowie?
– Tak mysle. – Nigdy nie sadzil, ze jego postawa moze wprowadzic kogokolwiek w zaklopotanie.
– Myslisz? Jak mam to powiedziec, zebys byl pewny?
Kevin przelknal z trudem sline.
– Sadze, ze jestem pewny.
Melanie wywrocila z irytacja oczami.
– Wkurza mnie, jak sie tak wijesz. Ale dobra. Przyjmuje to. Nie moge jednak przyjac do wiadomosci twojego wybuchu w czasie lunchu. A kiedy probowalam zapytac, w czym rzecz, baknales wymijajaco o 'przekraczaniu granic' i zaciales sie, niezdolny do konkretnych wyjasnien. Nie mozesz pozwolic, aby to cie gnebilo, cokolwiek to jest. Bedzie cie tylko bolalo i zniszczy kazda przyjazn.
Candace skinela glowa na znak aprobaty dla slow Melanie.
Kevin spogladal to na jedna, to na druga kobiete. Staly twardo przy sobie. Chociaz nie chcial ujawniac swych obaw, nie widzial wielkich szans na ich ukrycie wobec wpatrujacych sie w niego z odleglosci kilku centymetrow oczu Melanie. Nie wiedzac, jak zaczac, powiedzial:
– Widzialem dym unoszacy sie nad Isla Francesca.
– Co to jest Isla Francesca? – zapytala Candace.
– To wyspa, na ktora przenoszone sa transgeniczne bonobo po osiagnieciu trzeciego roku zycia – wyjasnila Melanie. – O co chodzi z tym dymem?
Kevin wstal i skinal na dziewczyny, zeby poszly za nim. Podszedl do swojego biurka. Popatrzyl przez okno i wskazujacym palcem wskazal w strone wyspy.
– Trzykrotnie widzialem dym. Zawsze w tym samym miejscu, po lewej stronie tych skal wapiennych. To tylko watla smuzka wznoszaca sie w niebo, niemniej zjawisko powtarza sie.
Candace zmruzyla oczy. Byla krotkowidzem, ale uznawala, ze nie do twarzy jej w okularach i nie nosila ich.
– Czy to ta dalsza wyspa? – Zdawalo jej sie, ze widzi brazowiejace pasma, ktore mogly byc skalami. W popoludniowym sloncu lancuch pozostalych wysp wygladal jak pas pojedynczych kep ciemnozielonego mchu.
– Tak, to wlasnie ta – potwierdzil Kevin.
– Tez problem! – skwitowala Melanie. – Kilka malych ognisk. Po tych wszystkich burzach z piorunami, jakie tu mamy bez przerwy, nic dziwnego.
– Tak tez uwaza Bertram Edwards. Ale to nie moze byc od piorunow – stwierdzil Kevin.
– Kim jest Bertram Edwards? – zapytala Candace.
– Dlaczego nie? – zapytala Melanie, ignorujac pytanie. – Moze skaly zawieraja rude jakiegos metalu?
– Nie slyszalem jeszcze, zeby piorun uderzyl dwa razy dokladnie w to samo miejsce – stwierdzil Kevin. – Ogien nie wzial sie od wyladowan atmosferycznych. Poza tym dym wzbijal sie struzka w niebo i nie przesuwal sie jak przy pozarze.
– Moze mieszkaja tam jacys tubylcy – zgadywala Candace.
– Zanim GenSys zdecydowalo sie na te wyspe, dokladnie sprawdzono, ze nie ma takiego zagrozenia – poinformowal Kevin.
– No to moze jacys miejscowi rybacy odwiedzaja ten teren – Candace dalej starala sie znalezc rozwiazanie.
– Wszyscy tubylcy doskonale wiedza, ze to zakazane. Zgodnie z nowym zarzadzeniem wladz byloby to przestepstwo przeciwko panstwu. Nie ma tam nic, dla czego warto by ryzykowac zycie.
– No to kto w takim razie rozpala ogniska? – zapytala zrezygnowana Candace.
– Dobry Boze, Kevin! – wykrzyknela nagle Melanie. – Zaczynam rozumiec, o czym myslisz. Ale pozwol mi powiedziec, ze to niedorzeczne.
– Co znowu jest niedorzeczne? – Candace byla coraz bardziej zagubiona. – Czy ktos mi wreszcie wyjasni, o co w tym wszystkim chodzi?
– Pozwol, ze jeszcze cos wam pokaze – zaproponowal Kevin. Odwrocil sie do komputera i po kilku uderzeniach w klawisze na ekranie pojawila sie mapa wyspy. Objasnil obu paniom, jak dziala system, i dla demonstracji odszukal dawce dla Melanie. Maly, czerwony punkcik zaczal mrugac na polnoc od urwiska, bardzo niedaleko miejsca, w ktorym jego wlasny bonobo byl poprzedniego dnia.
– Masz swojego dawce? – zapytala zaskoczona Candace.
– Kevin i ja jestesmy krolikami doswiadczalnymi. Nasze genetyczne duplikaty byly pierwsze. Musielismy udowodnic, ze technologia sie sprawdza.
– Dobrze, teraz juz wiecie, jak dziala system lokalizacji bonobo. Pozwolcie, ze zademonstruje wam, co odkrylem godzine temu, i zastanowimy sie, czy sa powody do niepokoju. – Kevin znowu zajal sie klawiatura. – Polecilem komputerowi, aby zlokalizowal wszystkie siedemdziesiat trzy bonobo i wyswietlil je kolejno. Numery porzadkowe zwierzat beda sie pokazywaly w gornym prawym narozniku zaraz po zaswieceniu sie czerwonego punktu. Patrzcie – powiedzial i wcisnal start.
System pracowal gladko, jedynie krotkie chwile przerwy nastepowaly miedzy kolejnym wlaczanym punktem a pojawieniem sie odpowiedniego numeru.
– Zdawalo mi sie, ze macie tu ze sto tych zwierzat – zauwazyla Candace.
– Tak tez jest, ale ponad dwadziescia nie ma jeszcze trzech lat i przetrzymywane sa na zamknietym terenie w centrum weterynaryjnym.
– Okay – Melanie odezwala sie po kilku minutach uwaznego wpatrywania sie w ekran. – System pracuje dokladnie tak jak mowiles. Co w tym takiego niepokojacego?
– Po prostu obserwuj – zaproponowal Kevin.
Nagle pojawil sie numer trzydziesci siedem, lecz nie towarzyszylo mu czerwone swiatelko. Po chwili na ekranie pojawil sie napis: BRAK LOKALIZACJI ZWIERZECIA. WCISNIJ KLAWISZ DLA PONOWIENIA PROCEDURY.
Melanie spojrzala zaskoczona na Kevina.
– Gdzie jest numer trzydziesty siodmy?
Kevin westchnal.
– Jego resztki zostaly spopielone. Trzydziesty siodmy byl przeznaczony dla pana Winchestera. Ale nie to chcialem wam pokazac. – Wcisnal przycisk i program przeszukiwal dalej. Nagle znowu sie zatrzymal, tym razem przy numerze czterdziestym drugim.
– Czy to duplikat pana Franconiego? Ta wczesniejsza transplantacja watroby? – zapytala Melanie.
Kevin pokrecil przeczaco glowa. Wystukal cos na klawiaturze i komputer oznajmil, ze czterdziesty drugi przeznaczony jest dla Warrena Prescotta.
– No to gdzie jest czterdziesty drugi? – zapytala znowu Melanie.
– Nie wiem na pewno, ale wiem, czego sie obawiam. – Wlaczyl program, ktory kontynuowal poszukiwania, nastepne numery i swiatelka pojawialy sie na ekranie. Kiedy cala procedura dobiegla konca, okazalo sie, ze nie mozna zlokalizowac siedmiu bonobo, nie liczac duplikatu Franconiego, ktory zaraz po operacji zostal skremowany.
– Wlasnie to odkryles wczesniej? – spytala Melanie.
Kevin skinal glowa.
– Ale brakowalo nie siedmiu, a dwunastu. I chociaz wielu z nich nadal nie ma, wiekszosc z tamtej dwunastki jednak wrocila.
Melanie poczula sie zaklopotana.
– Nie rozumiem. Jak to mozliwe?