wyzej, wzdluz podlaczonego do kroplowki ramienia.
Gosc chwycil go za reke, starajac sie ja unieruchomic, a jednoczesnie puscil kroplowke tak szybko, ze plyn splywal nieprzerwanym strumieniem.
Okropny, nie do zniesienia bol rozlewal sie w piersi Jeoffry'ego jak rozpalona lawa. Wolna reka usilowal chwycic intruza za ramie.
– Nie dotykaj mnie, ty pedale!
Mimo bolu Jeoffry posluchal. Nagle ogarnal go strach, okropny strach, ze dzieje sie cos potwornego. Rozpaczliwie usilowal uwolnic swoje ramie ze smiertelnego uscisku.
– Co pan robi? – wydusil z siebie. Probowal krzyczec, ale tamten natychmiast zakryl mu szczelnie usta dlonia.
W tym samym momencie cialem Jeoffry'ego wstrzasnal pierwszy spazm: wygial sie na lozku w hak, galki oczne wywrocily mu sie do gory, zapadajac jednoczesnie w glab oczodolow. Po pierwszych drgawkach nastapily kolejne – cala ich seria, jak przy ataku padaczki. Pod miotanym konwulsjami cialem zakolysalo sie gwaltownie lozko. Intruz puscil ramie Jeoffry'ego i odciagnal lozko, zeby nie stukalo w sciane, a nastepnie wyjrzal na korytarz: byl pusty. Wymknal sie z pokoju i zniknal za drzwiami wiodacymi na klatke schodowa.
Tymczasem Jeoffry zwijal sie w konwulsjach. Jego serce najpierw zaczelo bic nieregularnie, potem przez kilka sekund drgalo jeszcze spazmatycznie i wreszcie zatrzymalo sie. W ciagu kilku minut mozg Jeoffry'ego przestal funkcjonowac. Przez pewien jeszcze czas jego cialem wstrzasaly slabnace juz konwulsje.
Thomas mial wrazenie, ze dopiero co zasnal, gdy zostal nagle rozbudzony szarpnieciem za ramie.
Przewrocil sie na wznak oszolomiony i otworzyl szeroko oczy: pochylala sie nad nim usmiechnieta twarz pielegniarki.
– Potrzebuja pana w sali operacyjnej, doktorze.
– Zaraz tam bede – odparl niewyraznie.
Poczekal chwile, az pielegniarka wyjdzie z pokoju i zsunal nogi z lozka. Przez kilka minut siedzial nieruchomo usilujac oprzytomniec. Czasem, myslal, spac zbyt krotko jest jeszcze gorzej niz w ogole nie spac. W koncu wstal, przeciagnal sie i powlokl do swojej szafki. Wydobyl z niej deksedryne i popil woda z kranu. Nastepnie przebral sie w swiezy, bialy stroj szpitalny, wkladajac do kieszeni na piersi zapasowa polowke pigulki.
Zanim dotarl do sali operacyjnej, dzieki deksedrynie calkowicie rozjasnilo mu sie w glowie. Najpierw mial zamiar od razu przygotowac sie do operacji, ale przede wszystkim postanowil dowiedziec sie, po co go wezwano.
Stazysci stali zaklopotani wokol znajdujacego sie w narkozie pacjenta, trzymajac wciaz rece w sterylnym polu. Scena byla raczej niepokojaca.
– O co… – zaczal Thomas ochryplym glosem; od chwili przebudzenia sie powiedzial zaledwie kilka slow do pielegniarki. Przelknal sline. – O co chodzi?
– Pan mial calkowita racje z tym krwiakiem osierdzia – rzekl z szacunkiem Peter. – Noz przebil osierdzie i skaleczyl serce. Nie ma krwawienia, ale zastanawiamy sie, czy nie powinnismy zalozyc szwow na rane.
Thomas poprosil pielegniarke o podanie mu wysokiego stolka, ktory ustawil tuz za Peterem. Ze stolka lepiej bylo widac wnetrze otwartej klatki piersiowej. Peter wskazal rane i odsunal sie na bok.
Thomas odetchnal z ulga – byla nieznaczna, nie naruszyla zadnego wiekszego naczynia krwionosnego.
– Radze pozostawic to w spokoju – oznajmil. – Niewielkie korzysci, jakie mozemy osiagnac z zalozenia szwow, moga okazac sie niewarte powiklan, ktore moga wystapic.
– W porzadku – oswiadczyl Peter.
– Prosze nie ruszac takze osierdzia – ostrzegl Thomas – w ten sposob mozemy uniknac tamponady po operacji. W przypadku krwawienia bedzie sluzyc jako miejsce saczenia.
W godzine pozniej Thomas znajdowal sie juz w biurze. Czul sie nie najlepiej po zazyciu deksedryny. Jego mysli wciaz krazyly wokol podejrzanej obecnosci Ballantine'a i Shermana tej nocy w szpitalu. Bylo oczywiste, ze chodzi tu o jakies intrygi, ktore budzily w nim coraz wiekszy niepokoj. Pomyslal, ze chyba nie bedzie dzis mogl zasnac, jesli nie przyjmie jakiejs pigulki.
Rzadko zdarzalo sie, zeby jedna tabletka deksedryny mogla wprowadzic go w stan takiego napiecia, najwidoczniej jednak tym razem byl bardzo wyczerpany. Wydobyl z biurka nastepna pigulke percodanu i polknal ja. Pomyslal, ze rano moze miec trudnosci z przebudzeniem sie, zadzwonil wiec do Doris. Dlugo czekal, zanim podniosla sluchawke. W wyobrazni odtwarzal sobie droge, jaka musiala przebyc od lozka do znajdujacego sie przy oknie telefonu. Powinna zainstalowac sobie aparat tuz przy lozku.
– Sluchaj – zwrocil sie do Doris, gdy w koncu uslyszal jej glos w sluchawce – musisz przyjsc do biura o szostej trzydziesci.
– To przeciez juz za dwie godziny – usilowala protestowac.
– Chryste Panie – zawolal rozezlony. – Nie musisz mi przypominac, ktora jest godzina. Sadzisz, ze nie wiem? Ja wykonuje dzis trzy bypassy i zaczynam o siodmej trzydziesci. Chce, zebys tutaj byla i obudzila mnie, gdybym zaspal.
Rzucil wsciekly sluchawke. – Przekleta, samolubna suka – powiedzial glosno, uderzajac dlonia w poduszke.
Rozdzial VII
Cassi ocknela sie ze snu w ciemnosci. Bylo kilka minut po piatej. Budzik mial dzwonic dopiero za dwie godziny.
Przez chwile lezala spokojnie nasluchujac. Poczatkowo sadzila, ze obudzil ja jakis halas, stopniowo jednak uprzytomnila sobie, iz impuls powodujacy przebudzenie pochodzil z jej wnetrza. Byl to niemal klasyczny syndrom przezywanej przez nia depresji.
Cassi przewrocila sie na drugi bok i naciagnawszy koldre na glowe probowala jeszcze zasnac, ale bezskutecznie. Sen nie wracal. Wstala z lozka, majac pelna swiadomosc czekajacego ja wyczerpujacego dnia, zwlaszcza ze Thomas przyjal – rowniez w jej imieniu – zaproszenie na wieczor do Ballantine'ow.
W domu panowal przejmujacy chlod, Cassi trzesla sie wprost z zimna, dopoki nie zarzucila na siebie szlafroka kapielowego. W lazience wlaczyla kwarcowy grzejnik i weszla pod prysznic.
Stojac pod strumieniem wody, przypomniala sobie przyczyne swojego przygnebienia: odkrycie percodanu i talwinu w biurku Thomasa. Patrycja z cala pewnoscia powiadomi syna, ze ona znowu myszkowala w jego gabinecie. Thomas domysli sie, ze szukala narkotykow.
Wycierajac sie recznikiem zastanawiala sie, co powinna zrobic. Powiedziec Thomasowi, ze znalazla u niego narkotyki i odbyc z nim rozmowe? Czy obecnosc takich srodkow w jego biurku jest wystarczajacym dowodem narkomanii? A moze da sie jakos inaczej wyjasnic te sprawe? Co do tego Cassi miala zasadnicze watpliwosci, zwlaszcza ze pamietala o jego zwezonych zrenicach. Chyba wiec jednak Thomas przyjmuje percodan i talwin. Nie wiedziala tylko w jakich ilosciach, nie miala wiec pojecia, jak wielkie grozi mu niebezpieczenstwo.
W tej sytuacji powinna poszukac czyjejs pomocy. Ale nie wiedziala, kto moglby jej pomoc. Z cala pewnoscia nie Patrycja; gdyby zas zwrocila sie do kogokolwiek z dyrekcji szpitala, moglaby zrujnowac kariere Thomasa. Cassi omal nie rozplakala sie z rozpaczy. Znajdowala sie w sytuacji, z ktorej nie widziala wyjscia. Cokolwiek by uczynila – wszystko moglo sie skonczyc zle. Stawka byla wysoka: w gre wchodzila przyszlosc jej malzenstwa z Thomasem.
Z najwyzszym trudem skonczyla sie ubierac i wyjechala do szpitala.
Ledwie zdazyla usiasc za biurkiem, uchylily sie drzwi jej pokoju i Joan wsunela glowe do srodka.
– Czujesz sie dzisiaj lepiej? – zapytala pogodnie.
– Nie – odparla Cassi zmeczonym, cichym glosem.
Joan nie miala watpliwosci: stan, w jakim znajdowala sie Cassi, byl gorszy niz poprzedniego popoludnia. Nieproszona weszla do pokoju i zamknela za soba drzwi. Cassi nie miala sily sie sprzeciwic.
– Znasz chyba stare przyslowie o chorym doktorze – rzekla Joan: – 'Ten kto nalega, aby sam sie leczyl, ma go za glupiego pacjenta'. Mozna to rownie dobrze zastosowac do sfery zycia uczuciowego. Nie wygladasz dobrze, moja droga. Przyszlam, zeby cie przeprosic za to, co wczoraj powiedzialam, ale teraz nabieram przekonania, ze mialam racje. Co sie z toba dzieje?