– Podoba mi sie sekwencja z Hipokratesem. Ale co do materialu z Oliverem Wendellem Holmesem i tym drugim, Josephem Listerem, to nie wiem. Doskonale zdaje sobie sprawe, jak wazne jest mycie rak w szpitalu, nawet nowoczesnym, ale w tym nie ma ikry.
– A co z tym lekarzem, ktory odwiedzil nas ostatniego wieczoru? – zapytala Alice. – Moze poza sugestia dotyczaca mycia rak bedzie mial nowe pomysly, a my cos z nich wykroimy.
Oslupiala Colleen spojrzala uwaznie na Terese.
– Przyszlas tu wczoraj z Jackiem? – zapytala.
– A tak, wpadlismy, przechodzac obok – odpowiedziala Teresa od niechcenia. Siegnela po jeden z rysunkow, aby lepiej mu sie przyjrzec.
– Nie mowilas mi – w glosie Colleen brzmial wyrzut.
– Nie pytalas – odparla Teresa. – Ale to zaden sekret, jezeli tak ci sie wlasnie zdaje. Moj zwiazek z Jackiem nie ma w sobie niczego romantycznego.
– I rozmawialiscie o kampanii reklamowej? – drazyla dociekliwie Colleen. – Nie sadze, abys chciala mu o tym mowic, szczegolnie ze moglby sie poczuc w pewien sposob odpowiedzialny za pomysl.
– Zmienilam zdanie – przyznala sie Teresa. – Pomyslalam, ze mu sie spodoba, skoro ma duzo wspolnego z jakoscia opieki zdrowotnej.
– Jestes pelna niespodzianek – skomentowala Colleen.
– To chyba niezly pomysl prosic o opinie Jacka lub Cheta. Uwagi zawodowcow moga sie okazac pomocne.
– Z radoscia zadzwonie z propozycja – zaoferowala sie bez wahania Colleen.
Rozdzial 18
Piatek, godzina 14.45, 22 marca 1996 roku
Jack wisial na telefonie ponad godzine, wydzwaniajac do krewnych trzech ofiar. Zanim zadzwonil do siostry i wspollokatorki Joy Hester, porozmawial z Laurie. Nie chcial, aby pomyslala, ze za plecami zajmuje sie jej sprawa, ale Laurie zapewnila go, ze nie ma nic przeciwko temu.
Niestety z tych rozmow nie dowiedzial sie niczego, co by wyjasnialo zagadke. Na wszystkie swoje pytania uzyskal negatywne odpowiedzi. Nie, zadna z chorych osob nie miala kontaktu z dzikimi zwierzetami, a w szczegolnosci z krolikami. Jedynie Lagenthorpe zetknal sie z kotem domowym swojej przyjaciolki, ktorego niedawno otrzymala w prezencie. Kot mial sie jednak calkiem dobrze. Odkladajac sluchawke po ostatniej rozmowie, niedbale wyciagnal sie na krzesle i bezmyslnie zapatrzyl na biala sciane. Adrenalina, ktorej poziom podniosl mu sie, kiedy rozpoznal goraczke Gor Skalistych teraz powodowala narastajaca frustracje. Mial wrazenie, ze nie posunal sie naprzod ani o krok.
Telefon wyrwal go z odretwienia. Rozmowca przedstawil sie jako doktor Gary Eckhart, mikrobiolog z laboratorium miejskiego.
– Czy rozmawiam z doktorem Stapletonem? – zapytal.
– Tak, to ja.
– Mam pozytywny wynik badania na riketsje. Panski pacjent zmarl na goraczke Gor Skalistych. Czy zglosi pan to sam do Rady Zdrowia, czy mam to zrobic osobiscie?
– Prosze to zrobic – odpowiedzial Jack. – Nie wiem nawet, kogo mialbym powiadomic.
– Prosze uwazac rzecz za zalatwiona – odparl doktor Eckhart i odwiesil sluchawke.
Swoja Jack odlozyl powoli, z namyslem. To, ze jego wstepna diagnoza potwierdzila sie, bylo dla niego rownie wielkim szokiem jak potwierdzenie dwoch poprzednich. Rozwoj wypadkow przybieral nieprawdopodobny kierunek. W ciagu trzech dni stwierdzili wystapienie trzech stosunkowo rzadkich chorob zakaznych.
To jest mozliwe tylko w Nowym Jorku, pomyslal. Oczami wyobrazni zobaczyl samoloty z calego swiata ladujace na lotnisku Kennedy'ego.
Jego zaskoczenie zaczelo powoli przeradzac sie w niedowierzanie. Nawet przy tych wszystkich samolotach i ludziach przylatujacych z egzotycznych stron swiata, przywozacych ze soba wszelkiego rodzaju pasozyty, bakterie, wirusy, wydaje sie, ze jednoczesne pojawienie sie dzumy, tularemii i goraczki Gor Skalistych, to cos wiecej niz zwykly zbieg okolicznosci. Analityczny umysl Jacka zaczal szacowac prawdopodobienstwo podobnego splotu zdarzen.
– Moim zdaniem zerowe – powiedzial na glos.
Nagle poderwal sie z krzesla i wybiegl z biura jak oparzony. Niedowierzanie zaczelo przemieniac sie w zlosc. Byl pewny, ze dzieje sie cos tajemniczego, i przez chwile traktowal to osobiscie. Gleboko wierzac, ze trzeba cos zrobic, zjechal na dol i zjawil sie u pani Sanford. Domagal sie rozmowy z szefem.
– Obawiam sie, ze to niemozliwe. Pan Bingham udal sie do ratusza na spotkanie z burmistrzem i szefem policji -oswiadczyla sekretarka Binghama.
– Psiakrew! – zaklal Jack. – On sie tam wprowadzil czy co?
– Jest sporo kontrowersji wokol tego przypadku ze smiertelnym postrzeleniem – odpowiedziala, ostroznie wazac slowa.
– Kiedy wroci? – Nieobecnosc Binghama tylko poglebila jego frustracje.
– Po prostu nie wiem – przyznala pani Sanford. – Ale z pewnoscia poinformuje go, ze chcial pan z nim rozmawiac.
– A doktor Washington?
– Jest na tym samym spotkaniu.
– To swietnie.
– Czy moge panu w czyms pomoc?
Jack przez chwile myslal.
– Poprosze o kawalek papieru. Powinienem zostawic wiadomosc.
Sekretarka wreczyla mu kartke papieru maszynowego, na ktorej Jack drukowanymi literami napisal: LAGENTHORPE MIAL GORACZKE GOR SKALISTYCH. Za informacja umiescil pol tuzina znakow zapytania i wykrzyknikow. Ponizej dopisal: MIEJSKA RADA ZDROWIA ZOSTALA POINFORMOWANA PRZEZ MIEJSKIE LABORATORIUM.
Wreczyl notatke pani Sanford, ktora przyrzekla, ze osobiscie dopilnuje, aby pan Bingham otrzymal ja, gdy tylko sie zjawi. Zapytala jeszcze, gdzie Jack bedzie, gdyby szef chcial sie z nim spotkac.
– Zalezy kiedy wroci – odparl Jack. – Zamierzam na chwile wyjsc z biura. Ale moze sie tak zdarzyc, ze zanim uslyszy mnie, uslyszy o mnie.
Pani Sanford spojrzala na niego pytajaco, nie rozumiejac, co ma na mysli, lecz nie zamierzal wdawac sie w szczegoly.
Wrocil do siebie po kurtke. Zszedl na dol i odczepil rower. Pomimo napomnienia Binghama ruszyl do Manhattan General. Przez dwa dni podejrzewal, ze dzieje sie tam cos dziwnego, teraz mial juz pewnosc.
Po szybkiej jezdzie zaparkowal rower przy tym samym znaku co zwykle i wszedl do szpitala. Rozpoczely sie godziny odwiedzin, wiec hall zatloczony byl ludzmi, szczegolnie wokol punktu informacyjnego.
Przeciskajac sie przez tlum, Jack wszedl na schody i ruszyl na pierwsze pietro. Skierowal sie prosto do laboratorium. Poczekal na recepcjonistke. Tym razem, chociaz od razu mial ochote wejsc do srodka, postanowil najpierw spotkac sie z szefem.
Martin Cheveau kazal na siebie czekac az pol godziny. Przez ten czas Jack postanowil uspokoic mysli. W ciagu ostatnich czterech, moze pieciu lat zauwazyl u siebie niepokojace zmiany. Nawet w najlepszych okolicznosciach nie potrafil zachowac taktu, a gdy byl zly, a teraz byl, stawal sie arogancki.
Zjawil sie technik i przekazal Jackowi, ze doktor Martin Cheveau moze go przyjac.
– Dziekuje, ze przyjmuje mnie pan bez zwloki – przywital sie Jack z kierownikiem laboratorium. Pomimo najlepszych checi nie zdolal uniknac sarkazmu.
– Jestem zapracowanym czlowiekiem – odpowiedzial Martin, nie raczac nawet wstac.
– To akurat doskonale potrafie sobie wyobrazic – odpowiedzial Jack. – Z seria zakaznych chorob, ktore wylegaja sie w panskim szpitalu dzien po dniu, podejrzewam, ze musi pan nawet zostawac po godzinach.