byl przestepca.
– Wolalbym teraz o tym nie mowic – przyznal.
– Ooo? A to dlaczego, jesli mozna zapytac?
Jack zaczal goraczkowo poszukiwac usprawiedliwienia, wreszcie z ciezkim sercem sklamal.
– Staram sie w ten sposob uchronic pewne osoby przed grozacym im niebezpieczenstwem.
– Alez po to sie tu spotkalismy. Aby chronic ludzi przed niebezpieczenstwem.
– Rozumiem, mamy jednak do czynienia raczej z wyjatkowa sytuacja. Dzieje sie sporo rzeczy i zapewne sporo sie jeszcze wydarzy. Obawiam sie, ze mozemy znalezc sie na krawedzi prawdziwej epidemii.
– Czego? – zapytal Lou.
– Grypy. Takiej odmiany grypy, ktora zabija.
– Czy wiele bylo juz takich przypadkow?
– Jak dotad jeszcze nie tak wiele. Niemniej jednak mam uzasadnione obawy.
– Epidemie mnie przerazaja, to prawda, ale znajduja sie poza moimi kompetencjami – powiedzial Lou. – Co innego zamachy. Jak pan sadzi, kiedy bedziemy mogli porozmawiac o tych morderstwach, o ktorych wspomnialem, skoro nie jest pan gotowy w tej chwili?
– Prosze dac mi dzien. Grozba epidemii jest realna. Niech mi pan zaufa.
– Hmmm… – zamyslil sie Lou. Spojrzal na Wilsona.
– W ciagu dnia moze sie wiele wydarzyc – zauwazyl sierzant.
– Tego sie wlasnie boje – przytaknal Lou. Spojrzal na Jacka. – Niepokoi nas to, ze zamordowani nalezeli do dwoch roznych gangow. Nie chcemy tu zadnej wojny gangow. W jej wyniku zginie wielu niewinnych ludzi.
– Potrzebuje dwudziestu czterech godzin – powtorzyl Jack. – Do jutra, mam nadzieje, zdolam udowodnic to, co probuje udowodnic. Jesli mi sie nie uda, to przyznam, ze sie pomylilem, i powiem wszystko, co wiem. Uprzedzam, ze wbrew pozorom nie ma tego wiele.
– Niech pan poslucha, doktorze. Juz teraz moglbym pana aresztowac i oskarzyc o utrudnianie sledztwa. Swiadomie uniemozliwia pan prowadzenie dochodzenia w kilku sprawach o morderstwo. Mam zreszta wrazenie, ze doskonale orientuje sie pan w tym, co robi, prawda?
– Sadze, ze tak.
– Moglbym wiec pana oskarzyc, ale nie zamierzam tego zrobic. Zamiast tego sklonny jestem zaufac panu. Z szacunku dla doktor Montgomery, ktora uwaza pana za przyzwoitego faceta, uzbroje sie w cierpliwosc i odstawie moje sprawy na bok. Ale najpozniej jutro wieczorem otrzymam od pana wiadomosc. Rozumiemy sie?
– Doskonale rozumiem – przytaknal Jack. Popatrzyl na porucznika, potem na sierzanta i znowu na porucznika. – Czy to wszystko?
– Na razie.
Jack wstal i skierowal sie do drzwi. Zanim doszedl, odezwal sie jeszcze sierzant Wilson.
– Mam nadzieje, ze zdaje pan sobie sprawe, jak niebezpieczne bywaja uklady z gangami. Uwazaja, ze niewiele maja do stracenia, wiec konsekwentnie nie czuja respektu dla zycia ani swojego, ani cudzego.
– Bede o tym pamietal.
Jack pospiesznie opuscil budynek. Gdy wyszedl w noc, poczul olbrzymia ulge, jakby odroczono mu wykonanie wyroku.
Czekajac na taksowke, rozmyslal, co powinien zrobic. Bal sie wracac do domu. W tej chwili nie chcial spotkac ani Black Kings, ani Warrena. Pomyslal o wizycie u Teresy, obawial sie jednak, ze narazi ja na jeszcze wieksze niebezpieczenstwo.
Wybral jakis tani hotel. W ten sposob i on, i jego przyjaciele beda bezpieczni.
Rozdzial 31
Sroda, godzina 6.15, 27 marca 1996 roku
Pierwszym objawem, ktory Jack zauwazyl, byla nagla wysypka na przedramionach. Szybko rozprzestrzenila sie na klatke piersiowa i brzuch. Wskazujacym palcem nacisnal miejsce na skorze, gdzie pojawila sie jedna z krostek. Chcial sprawdzic, czy pod wplywem ucisku skora miejscowo zblednie. Nie tylko nie zbladla, ale wrecz przeciwnie, ucisniete miejsce pociemnialo.
Niemal rownoczesnie z pojawieniem sie wysypki skora zaczela swedzic. Poczatkowo probowal zignorowac nieprzyjemne uczucie, ale swedzenie stawalo sie nie do zniesienia i musial sie podrapac. Podrazniona skora zaczela krwawic. Kazda z zadrapanych krost zamieniala sie w otwarta rane.
Wraz z krwawiacymi ranami pojawila sie goraczka. Najpierw rosla powoli, ale gdy przekroczyla 38°C, nastapil gwaltowny, skokowy wzrost. Czolo Jacka wkrotce pokrylo sie potem.
Spojrzal w lustro i przerazil sie widokiem wlasnej, rozpalonej twarzy, pokrytej otwartymi, krwawiacymi ranami. Kilka minut pozniej poczul trudnosci w oddychaniu. Nawet gdy sie staral gleboko zaczerpnac tchu, ledwo lapal powietrze.
W glowie huczalo i dudnilo, jakby zamiast serca mial potezny beben. Nie mial pojecia, czym sie zarazil, ale bez watpienia choroba wygladala na niezwykle grozna. Intuicyjnie zgadywal, ze na postawienie diagnozy i rozpoczecie wlasciwego leczenia pozostalo mu malo czasu.
Byl jednak pewien problem. Do postawienia diagnozy potrzebowal probki, a nie mial pod reka odpowiedniej igly.
Moze daloby sie to zrobic za pomoca noza, pomyslal. Narobi balaganu, ale moze sie uda. Gdzie moglby znalezc noz?
Jack szeroko otworzyl oczy. Przez chwile przeszukiwal stolik nocny, ale szybko przestal. Byl kompletnie zdezorientowany. Skads dobiegalo glebokie kolatanie. Nie potrafil zlokalizowac miejsca, skad dochodzily dziwne dzwieki. Uniosl reke, aby przyjrzec sie wysypce, ale zniknela. Dopiero teraz uswiadomil sobie, gdzie jest. Przebudzil sie z koszmarnego snu.
Temperature w hotelowym pokoju ocenil na jakies 32°. Zrzucil z siebie koc. Lezal zlany potem. Usiadl na brzegu lozka. Dziwne odglosy dochodzily z grzejnika, ktory poza tym parskal i syczal. Zupelnie jakby ktos walil mlotem w rury.
Wstal i podszedl do okna. Chcial je otworzyc, ale nawet nie drgnelo. Czyzby bylo zabite gwozdziami? Poddal sie i podszedl do kaloryfera. Byl tak rozgrzany, ze nie sposob bylo dotknac zaworu. Jack przyniosl recznik z lazienki, jednak okazalo sie, ze zawor zostal zablokowany w pozycji 'otwarte'.
Udalo mu sie otworzyc male okienko w lazience. Do srodka wpadl orzezwiajacy podmuch. Jack nie ruszal sie z miejsca przez kilka minut. Zimne plytki sprawialy przyjemnosc stopom. Oparl sie o umywalke i zadrzal na wspomnienie sennego koszmaru. Nabral tak przerazajaco realnych ksztaltow. Jeszcze raz sprawdzil ramiona i brzuch, zeby upewnic sie, ze naprawde tylko snil. Na szczescie wysypki nie bylo. Pozostal tylko bol glowy, ale to zapewne z przegrzania, pomyslal. Zastanowil sie, dlaczego w tej temperaturze nie obudzil sie wczesniej.
Spojrzal w lustro i zauwazyl przekrwione oczy. Musial sie tez ogolic. Mial nadzieje, ze w hallu hotelu jest jakis sklep, gdyz nie mial przy sobie zadnych przyborow toaletowych.
Wrocil do pokoju. Kaloryfer przestal halasowac, a temperatura za sprawa chlodnego nawiewu z lazienki spadla do znosnego poziomu.
Chcac zejsc na dol, musial sie ubrac. Wkladajac ubranie, odtwarzal w pamieci zdarzenia z minionego wieczoru. Obraz wycelowanej w niego lufy rewolweru stanal mu przed oczyma z porazajaca dokladnoscia. Wstrzasnal nim dreszcz. Jeszcze ulamek sekundy, a bylby zalatwiony.
Trzykrotnie w ciagu dwudziestu czterech godzin zajrzal smierci w oczy. Za kazdym kolejnym razem mocniej uzmyslawial sobie, jak bardzo chce zyc. Po raz pierwszy zaczal sie zastanawiac, czy jego lekkomyslne, wariackie niemal zachowanie po stracie zony i corek nie bylo zla przysluga dla pamieci o nich.
W obskurnym hotelowym sklepiku kupil jednorazowa maszynke do golenia i mala tubke pasty do zebow z dolaczona do niej szczoteczka. Gdy czekal na winde, na podlodze obok zamknietej budki za gazetami zauwazyl zapakowana i przewiazana tasma swieza prase. Na pierwszej stronie 'Daily News' przeczytal sensacyjny tytul: 'Lekarz z miejskiej kostnicy bliski gwaltownej smierci w restauracji. O strzelaninie w «Positano» czytajcie na stronie 3'.