– Ofiara byl mlody, zdrowy mezczyzna. Ponadto jedna z pielegniarek opiekujacych sie nim przebywa obecnie na oddziale intensywnej opieki medycznej z ostra niewydolnoscia oddechowa. Nie minela jeszcze doba od zetkniecia sie z wirusem.
– Cos podobnego! Lepiej wiec natychmiast zabiore sie do oznaczania. Zostane dluzej. Czy poza ta pielegniarka sa jakies inne przypadki?
– Wiem jeszcze o trzech – przyznal Jack.
– W takim razie zadzwonie rano – obiecala Nicole i odlozyla sluchawke.
Jack poczul sie nieswojo, ze tak nagle przerwala rozmowe, z drugiej jednak strony cieszyl sie, ze najwidoczniej powaznie potraktowala sprawe.
Odkladajac sluchawke, zauwazyl, ze drzy mu reka. Wzial kilka glebokich wdechow i zastanowil sie, co ma dalej robic. Pomyslal przede wszystkim o powrocie do domu i poczul obawy. Nie wiedzial przeciez, jak Warren zareagowal na wiesc o smierci Slama. Zastanawial sie takze, czy kolejny zamachowiec zostanie wyslany z mordercza misja.
Niespodziewany dzwonek telefonu wyrwal go z zamyslenia. Zanim podniosl sluchawke, probowal zgadnac, kto to dzwoni. Bylo juz pozno, owladnelo nim dziwne przeczucie, ze byc moze dzwoni ten sam czlowiek, ktory po poludniu usilowal zabic go w sklepie.
W koncu podniosl sluchawke i z ulga rozpoznal glos Teresy.
– Obiecales, ze zadzwonisz – przypomniala z wyrzutem. – Mam nadzieje, ze nie odpowiesz, ze zapomniales.
– Nie, mialem kilka pilnych spraw do zalatwienia i dopiero co skonczylem.
– Jasne, rozumiem. Ale od godziny jestem gotowa do wyjscia. Moze wiec prosto z pracy przyjdziesz do restauracji?
– O rany – wymknelo sie Jackowi. W natloku faktow kompletnie zapomnial o umowionej kolacji.
– Tylko nie probuj sie wykrecac.
– Mialem straszny dzien.
– To tak jak ja. Obiecales, a poza tym ustalilismy, ze musisz jesc. Odpowiedz szczerze, jadles dzisiaj lunch?
– Nie.
– No widzisz. Nie wolno ci zrezygnowac takze z kolacji. Zbieraj sie. Jezeli bedziesz musial wrocic do pracy, to zrozumiem to. Ja tez mam jeszcze sporo roboty.
Teresa miala wiele zdrowego rozsadku. Nawet jesli nie odczuwal glodu, to i tak powinien cos zjesc, a odrobina relaksu takze mu sie przyda. Jezeli dodac do tego spodziewany upor Teresy, to wiadomo, ze nie przyjmie odmowy, a on nie mial sily na spory.
– Jestes tam jeszcze? – zapytala zniecierpliwiona. – Jack, prosze! Caly dzien czekalam na to spotkanie. Bedziemy mogli porownac doniesienia z linii frontu i przeglosowac, czyj dzien byl gorszy.
Jack czul zmeczenie. Nagle swiadomosc, ze spedzi czas z Teresa i zje kolacje, okazala sie cudowna odmiana. Bal sie oczywiscie, ze przebywanie w jego towarzystwie moze narazic dziewczyne na niebezpieczenstwo, gdyby znowu podjeto probe zamachu, ale prawde powiedziawszy, nie sadzil, by wydarzylo sie cos podobnego. Jesli jednak cos zauwaza, zgubi napastnika w drodze do restauracji.
– Jak nazywa sie restauracja? – zapytal w koncu.
– Dziekuje. Wiedzialam, ze sie zdecydujesz. 'Positano'. Przy Madison, przecznice od mojego biura. Spodoba ci sie. Jest mala i bardzo przytulna. Bardzo nienowojorska.
– W takim razie spotkamy sie tam za pol godziny – zdecydowal.
– Doskonale. Naprawde nie moge sie doczekac. Ostatnie dni byly koszmarne.
– Z tym moge sie zgodzic – przyznal Jack.
Zamknal pokoj i zjechal na parter. Nie mial pojecia, jak sprawdzic, czy ktos go sledzi, postanowil wiec przynajmniej zerknac przez drzwi wejsciowe na zewnatrz i zobaczyc, czy nikt szczegolnie podejrzany nie kreci sie w poblizu. Przechodzac do wyjscia, zauwazyl, ze sierzant Murphy rozmawia w swoim pokoju z kims, kogo Jack nie znal.
Machneli sobie na pozegnanie. Jacka zastanowilo, dlaczego sierzant ciagle jest na posterunku. Normalnie konczyl prace o siedemnastej.
Gdy stanal w drzwiach wyjsciowych, rozejrzal sie po najblizszej okolicy. Natychmiast tez zdal sobie sprawe z bezcelowosci swoich wysilkow. Tuz obok, w budynku starego szpitala Bellevue miescil sie przytulek dla bezdomnych, wiec krecilo sie mnostwo ludzi znakomicie nadajacych sie na podejrzanych.
Przez kilka chwil przygladal sie ruchowi na Pierwszej Avenue. Zgielk i ruch uliczny panowaly w najlepsze. Samochod za samochodem posuwaly sie wolno w korku ulicznym. Autobusy jechaly zapchane, wszystkie taksowki byly zajete.
Jack zastanawial sie, co zrobic. Stanie na ulicy i czekanie na taksowke nie usmiechalo mu sie. Bylby zbyt wystawiony na ewentualny atak. Skoro probowano go zastrzelic w sklepie, tym mniej bezpieczny byl na ruchliwej ulicy.
Przejezdzajaca furgonetka podsunela Jackowi pewien pomysl. Zawrocil od drzwi, minal kostnice i wszedl do biura. Dyzurujacy w biurze kostnicy Marvin Fletcher zrobil sobie wlasnie podwieczorek zlozony z kawy i paczkow.
– Marvin, czy mozesz wyswiadczyc mi przysluge? – zapytal Jack.
– Co takiego? – zapytal Marvin, popijajac kes paczka lykiem kawy.
– To sprawa osobista i nie chcialbym, abys komus o tym wspominal – poprosil Jack.
– Taak? – zapytal Marvin coraz bardziej zainteresowany, otwierajac szeroko oczy.
– Musze wskoczyc do New York Hospital. Moglbys podrzucic mnie jedna z furgonetek kostnicy?
– Nie powinienem… – zaczal Marvin.
– Wiesz, mam powazny powod – przerwal mu Jack. – Chcialbym uniknac spotkania z pewna dziewczyna, ktora, jak sadze, bedzie czekala przed budynkiem. Z pewnoscia facet tak przystojny jak ty rozumie podobne sprawy.
Marvin rozesmial sie.
– No jasne.
– To ci zabierze sekunde. Wskoczymy na Pierwsza Avenue i juz jestesmy w centrum. W mgnieniu oka bedziesz z powrotem, a ja za przysluge place dyche. – Jack polozyl na biurku banknot dziesieciodolarowy.
Marvin spojrzal na banknot, nastepnie na Jacka.
– Kiedy chcesz jechac?
– Zaraz.
Jack wsiadl do furgonetki przez drzwi dla pasazera, a nastepnie przeszedl na tyl samochodu. Zlapal sie jakiegos uchwytu i trzymal mocno, podczas gdy Marvin wycofal samochod na Trzydziesta Ulice. Gdy czekali na swiatlach na wjazd na Pierwsza Avenue, Jack upewnil sie, ze nie jest widoczny z ulicy.
Pomimo ruchu szybko znalezli sie przed New York Hospital. Marvin wyrzucil Jacka tuz przed zatloczonym wejsciem glownym. Jack natychmiast zniknal w srodku. Stanal pod sciana hallu i spogladajac w strone wejscia przez piec minut, patrzyl, czy nikt podejrzany nie wejdzie za nim. Gdy sie upewnil, przeszedl do izby przyjec.
Nie mial najmniejszych klopotow z poruszaniem sie po szpitalu, gdyz goscil w nim wielokrotnie. Z izby przyjec wyszedl na podjazd i poczekal na pierwsza taksowke, ktora przywiozla pacjenta. Nie musial dlugo czekac.
Poprosil kierowce o podwiezienie do Bloomingdale's [5] .
Sklep byl tak zatloczony, jak Jack sie spodziewal. Wszedl do srodka, przeszedl przez glowny hall i wyszedl na Lexington, gdzie zlapal kolejna taksowke. Tym razem kazal sie zatrzymac przecznice przed restauracja 'Positano'.
Aby zyskac stuprocentowa pewnosc, ze jest bezpieczny, na kolejne piec minut stanal w wejsciu sklepu obuwniczego. Ruch samochodowy i pieszy byl teraz umiarkowany. Tu, inaczej niz w poblizu kostnicy, piesi ubrani byli elegancko. Zadna z obserwowanych osob nie wygladala na czlonka zbrodniczego gangu.
Ufny w swe bezpieczenstwo, pochwalil sam siebie za ostroznosc i spokojnie wszedl do restauracji. Nie mogl wiedziec, ze w czarnym cadillacu, ktory zaparkowal przed chwila miedzy sklepem z obuwiem a restauracja, siedzi dwoch czekajacych na niego mezczyzn. Przechodzac obok samochodu, nie mogl zajrzec do wnetrza, gdyz czarne polyskujace szyby auta byly jak lustra.