Laurie uchylila je niezdecydowanym ruchem.
– Nie chcialabym ci przeszkadzac – powiedziala. Od razu wyczula nastroj Jacka. W oczach mial dzika zawzietosc.
– Czego chcesz?
– Jedynie powiedziec, ze rozmawialam z detektywem Lou Soldano, tak jak prosiles. – Weszla do pokoju i delikatnie polozyla karteczke z zanotowanym numerem na krawedzi biurka Jacka. – Czeka na twoj telefon.
– Dziekuje, Laurie. Nie wydaje mi sie, abym w tej chwili mial nastroj do rozmowy.
– Mysle, ze on moglby ci pomoc. Wlasciwie to…
– Laurie! – przerwal jej ostro. Po sekundzie, juz lagodniejszym tonem dodal: – Prosze, Laurie, zostaw mnie samego.
– Jasne – odparla spokojnie. Wyszla z pokoju, zamknela za soba drzwi i przez chwile patrzyla na nie. Jej obawy gwaltownie sie nasilily. Nigdy dotad nie widziala Jacka w takim stanie. W niczym nie przypominal nonszalanckiego, zuchwalego faceta.
Pospieszyla do swojego pokoju i natychmiast zadzwonila do Lou.
– Pare minut temu zjawil sie doktor Stapleton – oznajmila.
– Swietnie. Powiedz, zeby zadzwonil do mnie. Bede u siebie co najmniej przez godzine.
– Obawiam sie, ze nie zamierza tego robic. Teraz wyglada znacznie gorzej niz rano. Cos sie wydarzylo. Jestem pewna.
– Dlaczego nie zadzwoni?
– Nie wiem. Nie chcial nawet ze mna rozmawiac. W kostnicy leza zwloki jeszcze jednego chlopaka z gangu. Strzelanina miala miejsce w poblizu Manhattan General.
– Myslisz, ze byl w jakis sposob w to wmieszany?
– Nie wiem, co myslec. Po prostu sie martwie. Boje sie, ze moze sie zdarzyc cos strasznego.
– Dobra, uspokoj sie. Zostaw to mnie. Cos wykombinuje.
– Obiecujesz?
– Czy kiedys cie zawiodlem? – zapytal Lou.
Jack przetarl oczy, zamrugal i otworzyl je. Rzucil wzrokiem na biurko zawalone teczkami personalnymi ofiar, ktore czekaly na sekcje zwlok. Zdawal sobie sprawe, ze nie znajdzie dosc sily, aby skoncentrowac sie na papierkowej robocie.
Wodzac wzrokiem po teczkach, zauwazyl dwie obco wygladajace koperty. Jedna byla duza i szara, druga wygladala na urzedowa. Najpierw siegnal po wieksza. Zawierala kopie karty szpitalnej i notatke od Barta Arnolda, ktory wyjasnial, ze zdecydowal sie dolaczyc do juz przeslanych kart ofiar infekcji takze kopie karty Kevina Carpentera.
Jack byl mu wdzieczny. Taka inicjatywa byla godna pochwaly i swiadczyla jak najlepiej o calym zespole dochodzeniowym. Otworzyl karte i przejrzal informacje. Kevin Carpenter zostal przyjety do szpitala w poniedzialek rano z powodu urazu prawego kolana.
Jackowi przyszlo do glowy, ze objawy choroby pojawily sie u Kevina natychmiast po operacji. Odlozyl jego karte na bok i siegnal po inne. W przypadku Susanne Hard bylo podobnie, ona takze zachorowala zaraz po cesarskim cieciu. Spojrzal w karte Paciniego i odkryl to samo.
Zastanowil sie, czy mozliwy jest zwiazek miedzy zabiegami chirurgicznymi a zarazeniem sie rzadkimi chorobami. Nie wydawalo sie to prawdopodobne, tym bardziej ze ani Nodelman, ani Lagenthorpe nie zostali poddani zadnym zabiegom. Mimo to postanowil zapamietac chirurgiczny trop.
Wrocil do karty Kevina. Dowiedzial sie, ze objawy grypy pojawily sie nagle o godzinie osiemnastej i stopniowo, ale nieublaganie nasilaly sie az do dwudziestej pierwszej z minutami. Wtedy stan chorego gwaltownie sie pogorszyl, na tyle zaniepokoil lekarza, ze Carpentera przewieziono na oddzial intensywnej terapii. Tam rozwinal sie zespol ostrego wyczerpania oddechowego, ktory bezposrednio doprowadzil do zgonu pacjenta.
Jack zamknal karte i odlozyl ja na miejsce, gdzie lezaly pozostale. Po otwarciu mniejszej – zaadresowanej po prostu 'Dr Stapleton' – znalazl w niej wydruk komputerowy i mala karteczke od Kathy McBane. Kathy jeszcze raz dziekowala mu za zainteresowanie. Dodala, ze ma nadzieje, iz dolaczony wydruk okaze sie pomocny.
Jack przyjrzal mu sie uwaznie. Zapisano w nim wszystko, co zostalo wyslane z magazynu do pacjenta Brodericka Humphreya. Nie wspomniano o chorobie, a wymieniono jedynie jego wiek – czterdziesci osiem lat.
Lista byla rownie dluga jak w przypadku zmarlych i podawala artykuly – zdawalo sie – przypadkowe. Nie wymieniono ich alfabetycznie, nie polaczono w zadne grupy. Jack domyslil sie, ze lista wymieniala sprzety i inne przedmioty w kolejnosci zamawiania. Hipoteze podpieral fakt, ze wszystkie wykazy zaczynaly sie tak samo, prawdopodobnie dlatego, ze kazdy przyjety pacjent otrzymywal standardowe, identyczne wyposazenie.
Brak uporzadkowania tematycznego czynil listy trudnymi do porownania. Zadaniem Jacka bylo odnalezienie, czym lista kontrolna rozni sie od pozostalych. Pietnascie minut bezskutecznie przebiegal wzrokiem poszczegolne pozycje wykazu, a potem postanowil uzyc komputera.
Po pierwsze stworzyl osobne pliki dla kazdego z pacjentow. Nastepnie do kazdego z plikow wprowadzil dane z odpowiedniej listy. Nie mogl powiedziec o sobie, ze jest najlepszy na swiecie w pisaniu na maszynie, wiec praca zabrala mu mnostwo czasu.
Uplynelo kilka godzin. Kiedy byl w polowie pracy, ponownie zapukala Laurie. Chciala powiedziec 'dobranoc' i zapytac, czy nie moglaby w czyms pomoc. Pochloniety praca Jack zapewnil ja, ze ma sie dobrze i da sobie rade.
Kiedy wszystkie dane zostaly wpisane, Jack zadal pytanie, czy listy osob zmarlych roznia sie czyms od kontrolnego wykazu. Odpowiedz byla zniechecajaca – kolejna dluga lista! Przegladajac ja, zrozumial, w czym rzecz. W odroznieniu od przypadku kontrolnego, wszyscy pozostali pacjenci znalezli sie na oddziale intensywnej opieki medycznej. A poza tym piec zainfekowanych osob zmarlo, a pacjent, ktorego dane sluzyly za przypadek kontrolny, zyl.
Przez kilka minut Jack zalowal straconego czasu i bezproduktywnego wysilku, gdy nagle do glowy przyszedl mu kolejny pomysl. Skoro wpisal pozycje z wykazu w tej samej kolejnosci, w jakiej znajdowaly sie na listach, mogl zadac pytanie, jakie wyposazenie trafilo do pacjentow tuz przed skierowaniem ich na oddzial intensywnej terapii.
Gdy nacisnal odpowiedni przycisk, na ekranie niemal natychmiast pojawila sie odpowiedz: 'nawilzacz'. Zamyslil sie. Wyraznie we wszystkich przypadkach infekcji zastosowano nawilzacze powietrza, natomiast w przypadku kontrolnym tego nie zrobiono. Ale czy bylo to wazne? Z dziecinstwa pamietal, ze matka przynosila do jego pokoju nawilzacz zawsze, gdy mial kaszel. Przypominal sobie male urzadzenie, wlasciwie kociolek z wrzaca woda, z ktorego unosila sie para wodna. Nie potrafil jednak wyobrazic sobie, co takie urzadzenie mogloby miec wspolnego z rozsiewaniem bakterii. W stu stopniach Celsjusza bakterie zostaja przeciez zabite.
No tak, przypomnial sobie, obecnie produkuje sie nawilzacze niskotemperaturowe, ultradzwiekowe, a to moze byc zupelnie inna historia.
Jack zlapal za sluchawke telefonu i zadzwonil do Manhattan General. Poprosil o polaczenie z dzialem zaopatrzenia. Pani Zarelli skonczyla juz prace, wiec poprosil o rozmowe z kierownikiem zmiany. Nazywala sie Darlene Springborn. Jack przedstawil sie i wyjasnil, kim jest, a nastepnie zapytal, czy zaopatrzenie wydaje takze nawilzacze.
– Oczywiscie, ze wydajemy, szczegolnie w czasie miesiecy zimowych – odpowiedziala Darlene.
– Jakiego rodzaju nawilzaczy uzywacie w szpitalu? Parowych czy zimnych?
– Prawie wylacznie zimnych.
– Co sie dzieje z urzadzeniem, kiedy wraca z pokoju pacjenta?
– Przygotowujemy je do nastepnego uzycia.
– Czy jest czyszczone?
– Oczywiscie. Wlaczamy na krotko, zeby sprawdzic jego sprawnosc, a nastepnie dokladnie szorujemy. Dlaczego?
– Czy czyste nawilzacze przechowywane sa zawsze w tym samym miejscu?
– Tak. Trzymamy je w malym magazynie, w ktorym jest biezaca woda. Czy cos sie stalo? Jakis problem z nawilzaczami?
– Nie jestem pewien, ale gdy sie upewnie, dam znac pani lub pani Zarelli.
– Bedziemy wdzieczni.