Livingston High. Dwa lata pozniej zaczelismy umawiac sie na randki. Chodzilismy przez cala trzecia i czwarta klase liceum. Zwyciezylismy w wyborach na najsympatyczniejsza pare w klasie. Bylismy nierozlaczni.

Nasze rozstanie latwo bylo przewidziec. Podjelismy studia na roznych uczelniach, przekonani, ze nasze uczucie wytrzyma probe czasu i odleglosci. Pomylilismy sie, chociaz trwalo to dluzej niz zwykle. Po kilku miesiacach Julie zadzwonila do mnie i powiedziala, ze chce sie widywac z innymi ludzmi i ze juz zaczela chodzic ze starszym od siebie chlopakiem imieniem – nie zartuje – Buck.

Powinienem sie z tym pogodzic. Bylem mlody i taka byla naturalna kolej rzeczy. Pewnie tak by sie stalo. W koncu. Pomalu zaczalem godzic sie z nowa sytuacja. Czas i odleglosc robily swoje.

Jednak wtedy Julie zginela i wydawalo sie, ze moje serce nigdy nie wyrwie sie z jej smiertelnego uscisku.

Dopoki nie poznalem Sheili.

Nie pokazalem zdjecia ojcu.

Wrocilem do mieszkania okolo dziesiatej wieczorem. Wciaz bylo puste, duszne i obce. Zadnych wiadomosci na automatycznej sekretarce. Jesli tak mialo wygladac zycie bez Sheili, to wcale go nie chcialem.

Kartka papieru z numerem telefonu jej rodzicow w Idaho wciaz lezala na biurku. Ktora godzina moze byc w Idaho? Nie pamietalem, jaka jest roznica czasu. Godzina? Dwie? Prawdopodobnie tam byla dopiero osma, a najpozniej dziewiata wieczorem.

Nie za pozno, zeby zadzwonic.

Usiadlem na krzesle i patrzylem na telefon, jakby mogl mi poradzic, co powinienem zrobic. Nie poradzil. Wzialem do reki kartke papieru. Przypomnialem sobie, ze gdy powiedzialem Sheili, zeby zadzwonila do rodzicow, nagle zbladla. To bylo wczoraj. Zaledwie wczoraj. Rozwazalem sytuacje i pierwsze, co przyszlo mi do glowy, to ze zapytam matke. Ona bedzie wiedziala.

Znow pograzylem sie w smutku.

W koncu zrozumialem, ze musze zaczac dzialac. Jedyne co w tej chwili moglem zrobic, to zatelefonowac do rodzicow Sheili.

Po trzecim dzwonku odezwal sie kobiecy glos.

– Halo? Odchrzaknalem.

– Pani Rogers? Chwila ciszy.

– Tak.

– Nazywam sie Will Klein.

Czekalem, sprawdzajac, czy moje nazwisko cos jej mowi. Jesli tak bylo, nie dala tego po sobie poznac.

– Jestem przyjacielem pani corki.

– Ktorej corki?

– Sheili.

– Rozumiem. O ile mi wiadomo, ona jest w Nowym Jorku.

– Zgadza sie.

– Stamtad pan dzwoni?

– Tak.

– Co moge dla pana zrobic, panie Klein? Dobre pytanie. Sam tego nie wiedzialem.

– Czy domysla sie pani, gdzie ona moze byc?

– Nie.

– Nie widziala jej pani i z nia nie rozmawiala?

– Znuzonym glosem wyjasnila:

– Nie widzialam sie i nie rozmawialam z Sheila od lat.

Otworzylem usta, zamknalem je, probowalem znalezc jakis sposob. Na prozno.

– Czy pani wie, ze ona zaginela?

– Owszem, policja sie z nami skontaktowala.

Przelozylem sluchawke do drugiej reki i przycisnalem ja do ucha.

– Powiedziala im pani cos istotnego?

– Istotnego?

– Czy domysla sie pani, gdzie mogla sie podziac? Dokad uciekla? Czy ma jakichs przyjaciol lub krewnych, ktorzy mogliby jej pomoc?

– Panie Klein?

– Tak?

– Sheila juz od dawna nie jest czescia naszego zycia.

– Dlaczego?

To pytanie samo wyrwalo mi sie z ust. Spodziewalem sie stanowczej repliki, jasnego i wyraznego „to nie panski interes”. Jednak po drugiej stronie znow zapadla cisza. Probowalem ja przeczekac, ale rozmowczyni byla w tym lepsza ode mnie.

– Ona… po prostu… – zaczalem sie jakac -…jest taka cudowna osoba.

– Jest pan dla niej kims wiecej niz tylko znajomym, panie Klein?

– – Tak Policjanci wspominali, ze Sheila mieszka z jakims mezczyzna. Zakladam, ze mowili o panu?

– Jestesmy razem prawie rok.

– Mam wrazenie, ze martwi sie pan o nia.

– Martwie sie.

– Zatem kocha ja pan?

– Bardzo.

– Nie rozmawiala z panem o swojej przeszlosci. Nie bylem pewien, co na to odpowiedziec.

– Po prostu usiluje zrozumiec – wykrztusilem.

– To nielatwe – odparla. – Nawet ja tego nie rozumiem.

Moj sasiad wybral sobie akurat ten moment, zeby wlaczyc wieze stereo na caly regulator. Od basow zadrzaly sciany. Rozmawialem przez przenosny telefon, odszedlem wiec w drugi koniec pokoju.

– Chce jej pomoc.

– Pozwoli pan, ze o cos zapytam, panie Klein.

Ton jej glosu sprawil, ze mocniej scisnalem sluchawke.

– Agent, ktory tu przyszedl – ciagnela – powiedzial, ze nic o tym nie wiedza.

– O czym?

– O Carly – powiedziala pani Rogers. – O tym, gdzie jest. Zbila mnie z tropu.

– Kim jest Carly?

Znow dluga chwila ciszy.

– Moge cos panu poradzic, panie Klein?

– Kim jest Carly? – powtorzylem.

– Niech pan zyje wlasnym zyciem i zapomni o mojej corce. Rozlaczyla sie.

8

Wyjalem z lodowki butelke jasnego piwa i rozsunalem szklane drzwi. Wyszedlem na to, co agent nieruchomosci optymistycznie nazwal „tarasem”. Bylo mniej wiecej wielkosci kolyski dla niemowlecia. Mogla zmiescic sie tam jedna osoba, moze dwie, gdyby staly bardzo spokojnie. Oczywiscie nie bylo tam krzesel, a poniewaz mieszkanie znajdowalo sie na drugim pietrze, widok tez nie zachwycal. Mimo to mozna bylo wyjsc na powietrze, co lubilem robic.

W nocy Nowy Jork jest dobrze oswietlony i wyglada nierealnie w tej blekitno – czarnej poswiacie. Byc moze to miasto nigdy nie spi, lecz sadzac po mojej ulicy, czasem ucina sobie drzemke. Przy krawezniku tloczyly sie zaparkowane samochody, zderzak w zderzak, jakby zaciekle walczac o pozycje jeszcze dlugo po odejsciu swoich wlascicieli. Noc pulsowala i szumiala. Slyszalem dzwieki muzyki, szczek talerzy w pizzerii po drugiej stronie, a takze miarowy, chociaz teraz cichszy, szum dobiegajacy z West Side Highway. Manhattanska kolysanka.

Nie moglem zebrac mysli. Nie wiedzialem, co sie dzieje. Nie mialem pojecia, jak powinienem postapic.

Вы читаете Bez pozegnania
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату