z pianogumy, i skrzyzowala nogi w pozycji kwiatu lotosu. Ja usiadlem naprzeciw niej w bardziej konwencjonalny sposob. Przez chwile nic nie mowila. Zamknela oczy i widzialem, ze probowala sie rozluznic. Czekalem.
– Nie bylo tej rozmowy – zaznaczyla na wstepie.
– W porzadku.
– Jestem w ciazy.
– Hej, to wspaniale!
Zamierzalem wstac, zeby pogratulowac i ja usciskac.
– Squares zle to przyjal. Zastyglem.
– Jak to?
– Chce sie z tego wywinac.
– Jak?
– Nie wiedziales, prawda?
– Prawda.
– On mowi ci o wszystkim, Will. Wie o tym od tygodnia.
– Zrozumialem, o co jej chodzi.
– Pewnie nie chcial mi nic mowic ze wzgledu na moja matke. Spojrzala na mnie surowo i powiedziala:
– Nie krec.
– Taak, przepraszam.
Umknela wzrokiem w bok. Ta fasada spokoju. Teraz widac bylo na niej pekniecia.
– Myslalam, ze bedzie uszczesliwiony.
– A nie byl?
– Sadze, ze chce, zebym… – Na chwile zabraklo jej slow. – Zebym usunela. To zbilo mnie z nog.
– Tak powiedzial?
– Nic nie powiedzial. Wiecej pracuje po nocach. Wzial dodatkowe zajecia.
– Unika cie.
– Tak.
Drzwi pokoju otworzyly sie bez pukania. Squares wetknal swoja nieogolona gebe do pokoju. Poslal Wandzie przelotny usmiech. Odwrocila sie. Squares uniosl kciuk w znajomym gescie.
– Zaczynamy rock and rolla.
Nie zamienilismy slowa, dopoki nie znalezlismy sie w furgonetce.
– Powiedziala ci – mruknal Squares.
Nie bylo to pytanie, wiec nie potwierdzilem ani nie zaprzeczylem. Wetknal kluczyk w stacyjke.
– Nie bedziemy o tym rozmawiac – zdecydowal. Nie bylo wiec o czym rozmawiac.
Furgonetka Covenant House wjezdza prosto w trzewia molocha. Niektore dzieciaki same przychodza do naszych drzwi. Inne przywozimy samochodem. Nasza praca wymaga kontaktu z miekkim podbrzuszem spoleczenstwa: spotykania sie ze zbieglymi z domow dziecmi i ulicznikami, czesto okreslanymi mianem „wyrzutkow”. Dzieciak z ulicy troche przypomina – wybaczcie mi to porownanie – chwast. Im dluzej przebywa na ulicy, tym trudniej go z niej wyrwac.
Tracimy wiele tych dzieci. Wiecej, niz ratujemy. Zapomnijcie o tym porownaniu z chwastami. Jest glupie, poniewaz sugeruje, ze pozbywamy sie czegos zlego, a zachowujemy to, co dobre. W rzeczywistosci jest dokladnie odwrotnie. Moze sprobujmy innego porownania: ulica jest jak rak. Wczesne wykrycie i podjecie leczenia sa kluczem do sukcesu.
Niewiele lepsza analogia, ale rozumiecie, co mam na mysli.
– Federalni przesadzili – oznajmil Squares.
– Z czym?
– Z kartoteka Sheili.
– Mow dalej.
– Wszystkie te aresztowania mialy miejsce dawno temu.
– Chcesz o tym posluchac?
– Tak.
Wjezdzalismy w coraz ciemniejsze zaulki. Dziwki wciaz zmieniaja tereny lowieckie. Czesto mozna je
Squares wskazal na nie ruchem glowy.
– Sheila mogla byc jedna z nich.
– Pracowala na ulicy?
– Uciekla z domu, z malej miejscowosci na Srodkowym Zachodzie. Wysiadla z autobusu i wpadla.
Zetknalem sie z tym zbyt wiele razy, zeby mialo mnie zaszokowac. Tylko ze tym razem nie chodzilo o nieznajoma spotkana na ulicy, ale o najbardziej zdumiewajaca kobiete, jaka znalem.
– Dawno temu – powiedzial Squares, jakby czytal w moich myslach. – Po raz pierwszy zostala zatrzymana, gdy miala szesnascie lat.
– Prostytucja? Kiwnal glowa.
– Potem jeszcze trzykrotnie w ciagu nastepnych osiemnastu miesiecy. Wedlug akt pracowala dla alfonsa, niejakiego Louisa Castmana. Podczas ostatniego zatrzymania miala przy sobie dwie uncje i noz. Probowali wrobic ja w handel narkotykami i napad z bronia w reku, ale odstapili od oskarzenia.
Wyjrzalem przez okno. Niebo szarzalo, jasnialo. Na tych ulicach widzi sie zbyt wiele zla. Ciezko pracujemy, zeby choc czesciowo je zwalczyc. Wiem, ze odnosimy sukcesy, ze ratujemy ludziom zycie. Mam jednak swiadomosc, ze to, co sie dzieje w tej mrocznej kloace nocy, juz nigdy ich nie opusci. Pozostawia slad. Mozna o tym zapomniec i zyc dalej, ale tego pietna nie da sie zupelnie zatrzec.
– Czego sie obawiasz? – zmienilem temat, ale Squares w lot pojal, o co pytam.
– Nie bedziemy o tym mowic.
– Kochasz ja, a ona ciebie.
– Jest czarna.
Odwrocilem sie do niego. Wiedzialem, ze nie mial na mysli tego, o co mozna by go podejrzewac. Juz nie byl rasista. Tyle ze jest tak, jak wspomnialem. Pietna nie da sie zatrzec. Znalem ich oboje i wyczuwalem panujace miedzy nimi napiecie. Nie bylo tak silne, jak ich milosc, ale istnialo.
– Kochasz ja – powtorzylem. Jechal dalej w milczeniu.
– Moze z poczatku wlasnie to cie pociagalo – ciagnalem. – Jednak ona nie jest juz twoim odkupieniem. Kochasz ja.
– Will?
– Taak?
– Wystarczy.
Nagle furgonetka zjechala na prawo. Swiatla reflektorow przemknely po dzieciach nocy. Nie pierzchnely jak sploszone szczury. Wprost przeciwnie, staly, gapiac sie w milczeniu, bez zmruzenia oka. Squares rozejrzal sie, dostrzegl swoja ofiare i zatrzymal woz.
Wysiedlismy w milczeniu. Dzieci patrzyly na nas martwymi oczami. Przypomniala mi sie wypowiedz Fontine'a z
Wsrod dzieci ulicy byli chlopcy, transwestyci i transseksualisci; byly tez dziewczynki. Z pewnoscia zostane oskarzony o seksizm, gdy to powiem, ale nie spotkalem ani jednej klientki. Nie twierdze, ze kobiety nie korzystaja z platnej milosci. Na pewno tak. Tylko ze najwidoczniej nie szukaja jej na ulicach. Klienci z ulicy, zwani „frajerami”, to zawsze mezczyzni. Szukaja piersiastej lub chudej, mlodej, starej, niesmialej, niewiarygodnie zmyslowej, doroslych mezczyzn, malych chlopcow, zwierzat, wszystkiego. Niektorym nawet towarzysza kobiety, przyjaciolki lub zony. Jednak klientami dzielnic rozpusty sa mezczyzni.
Pomimo calej gadaniny o zmyslowych przezyciach, mezczyzni przewaznie przybywaja tutaj w wiadomym celu, po ten rodzaj seksu, jaki bez trudu mozna uprawiac w zaparkowanym samochodzie. Ma to gleboki sens, jesli sie nad tym zastanowic. Przede wszystkim wygoda. Nie trzeba szukac pokoju i za niego placic. Zmniejsza sie takze ryzyko zachorowania na jedna z chorob przenoszonych droga plciowa, aczkolwiek nie da sie go calkiem