– Szybko – powiedziala kobieta, skrzeczac jak stara wiedzma. – Wchodzcie do srodka. Nie chce, zeby was ktos zobaczyl.
Squares pchnal drzwi. Otworzyly sie na osciez. Kobieta od razu je zamknela. Wewnatrz panowal polmrok. Jedynym zrodlem swiatla byla slaba zarowka w odleglym kacie po prawej. Nakryty wloczkowa kapa fotel i lawa stanowily niemal cale umeblowanie. Zaduch byl taki, ze balem sie oddychac. Zastanawialem sie, kiedy po raz ostatni otwierano tu okno, a pokoj zdawal sie szeptac do mnie: „Nigdy”.
Squares zwrocil sie do kobiety, ktora stanela w rogu pokoju. W mroku widzielismy tylko jej sylwetke.
– Nazywaja mnie Squares – powiedzial.
– Wiem, kim jestescie.
– Spotkalismy sie?
– To niewazne.
– Gdzie on jest? – spytal Squares.
– Jest tu tylko jeszcze jeden pokoj – odparla, powoli wyciagajac reke. – On moze teraz spac.
Nasze oczy pomalu przyzwyczaily sie do polmroku. Ruszylem w strone kobiety, ktora sie nie cofnela. Podszedlem blizej. Kiedy podniosla glowe, o malo nie krzyknalem. Wymamrotalem przeprosiny i chcialem sie cofnac.
– Nie – powiedziala. – Chce, zebyscie zobaczyli.
Przeszla przez pokoj, stanela przed lampa i odwrocila sie twarza do nas. Z duma stwierdzam, ze ani Squares, ani ja nie wzdrygnelismy sie ze zgrozy, a nie bylo to latwe. Ten, kto ja oszpecil, zadal sobie wiele trudu. Zapewne byla ladna; teraz wygladala, jakby przeszla kilka bynajmniej nieupiekszajacych operacji plastycznych. Ksztaltny kiedys nos zostal rozgnieciony niczym zuk ciezkim butem. Niegdys gladka skora byla pocieta i poszarpana. Kaciki ust rozdarto tak, ze bylo wiadomo, gdzie sie konczyly. Cala twarz przecinaly purpurowe blizny, jakby dobral sie do niej trzylatek z pudelkiem kredek. Lewe oko miala nieruchome i zezujace. Drugim patrzyla na nas.
– Pracowalas na ulicy – stwierdzil Squares. Skinela glowa.
– Jak masz na imie?
Poruszanie wargami przychodzilo jej z trudem.
– Tanya.
– Kto ci to zrobil?
– A jak myslicie?
Nie trudzilismy sie odpowiedzia.
– Jest za tymi drzwiami – powiedziala. – Opiekuje sie nim. Nie robie mu krzywdy. Rozumiecie? Nigdy nie podnioslam na niego reki.
Obaj kiwnelismy glowami. Nie wiedzialem, co o tym myslec. Sadze, ze Squares tez byl zdezorientowany. Podeszlismy do drzwi. Cisza. Moze rzeczywiscie spal. Nic mnie to nie obchodzilo. Bedzie musial sie zbudzic. Squares chwycil za klamke i obejrzal sie na mnie. Dalem mu znak, ze sobie poradze. Otworzyl drzwi.
W pokoju palily sie swiatla tak jasne, ze musialem zmruzyc oczy. Uslyszalem ciche popiskiwanie i zobaczylem urzadzenie stojace obok lozka. Nie ono jednak przykulo moj wzrok, a sciany.
Najpierw zauwazalo sie sciany. Byly wylozone korkiem – zauwazylem charakterystyczny brazowy kolor – i wytapetowane zdjeciami. Setkami zdjec. Niektore byly powiekszone do rozmiarow plakatu, inne klasyczne dziesiec na pietnascie, wiekszosc w posrednich formatach – a wszystkie zostaly starannie przytwierdzone pineskami do korkowych scian. I wszystkie ukazywaly Tanye.
Zdjecia zostaly zrobione, zanim ja oszpecono. Mialem racje. Tanya byla kiedys piekna. Fotografie, przewaznie portrety, przykuwaly wzrok. Spojrzalem na sufit, ktory tez byl pokryty zdjeciami, niczym freskiem.
– Pomozcie mi. Prosze.
Cichy glos dochodzil z lozka. Podeszlismy do niego ze Squaresem. Tanya stanela za nami i odkaszlnela. Odwrocilismy sie. W jaskrawym swietle jej szramy wydawaly sie niemal zywe, jakby po jej twarzy pelzalo mnostwo dzdzownic. Nos miala nie tylko splaszczony, ale i znieksztalcony. Stare zdjecia zdawaly sie jarzyc, tworzac perwersyjny kontrast z rzeczywistoscia.
Mezczyzna na lozku jeknal.
Czekalismy. Tanya zdrowym okiem spojrzala najpierw na mnie, a potem na Squaresa. To oko zdawalo sie nas zachecac, zebysmy wryli sobie w pamiec jej dawniejszy wizerunek, a takze zakonotowali, co on jej zrobil.
– Otwieraczem do konserw – wyjasnila. – Zardzewialym. Zajelo mu to prawie godzine. Nie tylko twarz mi pokaleczyl.
Nie dodajac juz ani jednego slowa, Tanya wyszla z pokoju, zamykajac za soba drzwi. Przez chwile stalismy w milczeniu, po czym Squares zapytal:
– Louis Castman?
– Gliny?
– Castman?
– Tak, i zrobilem to. Chryste, cokolwiek chcecie uslyszec, przyznam sie do wszystkiego. Tylko zabierzcie mnie stad. Na milosc boska!
– Nie jestesmy z policji – wyjasnil Squares.
Castman lezal na wznak na specjalnym lozku z poreczami i kolkami. Do piersi mial podlaczona jakas rurke. Aparat wciaz piszczal i cos w nim wznosilo sie i opadalo, rozciagane jak miech akordeonu. Castman byl bialym mezczyzna, swiezo ogolonym i wymytym. Mial czyste wlosy. W kacie zauwazylem zlew, a pod nim basen. Poza tym w pokoju bylo pusto. Ani szafki, toaletki, ani telewizora, radia czy zegara. Zadnych ksiazek, gazet czy tygodnikow. Okna byly zasloniete. Czulem, ze na ten widok robi mi sie niedobrze.
– Co panu jest? – zapytalem.
Castman skierowal na mnie wzrok – i tylko wzrok.
– Jestem sparalizowany – wyjasnil. – Pieprzone porazenie wszystkich czterech konczyn. Ponizej szyi… – urwal i zamknal oczy. – Nic.
Nie wiedzialem, od czego zaczac. Najwidoczniej Squares tez nie wiedzial.
– Prosze – odezwal sie Castman. – Musicie mnie stad zabrac, zanim…
– Zanim co?
– Zostalem postrzelony jakies trzy, moze cztery lata temu.
– Nie pamietam. Nie wiem, jaki dzis jest dzien, miesiac czy rok.
– Nie mam pojecia, kto jest prezydentem. – Z trudem przelknal sline. – Ona jest walnieta, czlowieku. Probuje wzywac pomocy, ale to nic nie daje. Wylozyla sciany korkiem. Po calych dniach leze i patrze na te sciany.
Nie bylem w stanie wydobyc z siebie glosu. Squares jednak pozostal nieporuszony.
– Nie przyszlismy tu sluchac historii twego zycia powiedzial. – Chcemy zapytac cie o jedna z twoich dziewczyn.
– Przyszliscie do niewlasciwego faceta – odparl. – Juz od dawna nie pracuje na ulicach.
– To dobrze. Ona tez.
– Kto?
– Sheila Rogers.
– Aha. – Castman usmiechnal sie, slyszac to nazwisko. Co chcecie wiedziec?
– Wszystko.
– A jesli nie zechce powiedziec?
– Squares dotknal mojego ramienia.
– Wychodzimy – rzekl.
– Co? – W glosie Castmana slychac bylo strach.
– Nie chce pan wspolpracowac, panie Castman, to nie. Nie bedziemy pana dluzej niepokoic.
– Zaczekajcie! – wrzasnal. – Dobra, sluchajcie, wiecie, ilu mialem gosci, od kiedy tu leze?
– Nic mnie to nie obchodzi – rzekl Squares.
– Szesciu. Szesc osob i nikogo… no nie wiem… co najmniej od roku. A ta szostka to same moje dawne dziewczyny.
– Przyszly drwic ze mnie. Patrzec, jak robie pod siebie. Chcecie uslyszec cos przerazajacego? Cieszylem sie z tych odwiedzin.
– Wszystko, byle przerwac monotonie, rozumiecie?