spiac, probowalem przyciagnac reke do boku, ale cos mi nie pozwalalo.
Cos wpijalo sie w moj nadgarstek.
Zaczalem otwierac oczy, kiedy skoczyl na mnie. Przygniotl mnie calym ciezarem ciala, pozbawiajac tchu. Spazmatycznie lapalem powietrze, gdy usiadl mi na piersi. Kolanami przyciskal mi ramiona. Zanim zdolalem stawic opor, napastnik gwaltownie szarpnal mnie za druga reke. Tym razem nie uslyszalem szczekniecia, ale poczulem zimny metal, zaciskajacy sie na mojej skorze.
Obie rece mialem przykute kajdankami do lozka.
Znieruchomialem na moment, jak zwykle, gdy grozilo mi niebezpieczenstwo. Otworzylem usta, zeby wrzasnac, a przynajmniej cos powiedziec. Napastnik chwycil mnie za kark i scisnal. Bez namyslu oderwal kawal tasmy izolacyjnej i zakleil mi usta. Potem na wszelki wypadek jeszcze kilka razy owinal mi nia glowe i usta, jakby opatrywal rane czaszki.
Nie moglem juz mowic ani krzyczec. Oddychanie sprawialo mi ogromna trudnosc, poniewaz musialem wciagac powietrze przez zlamany nos. Bolalo jak diabli. Ramiona scierply mi od kajdanek i ciezaru jego ciala. Szarpalem sie, zupelnie bezsensownie. Usilowalem go z siebie zrzucic. Tez na prozno. Chcialem zapytac go, co zamierza zrobic teraz, kiedy bylem bezsilny.
I wtedy pomyslalem o spiacej w drugim pokoju Katy.
W sypialni bylo ciemno. Widzialem tylko sylwetke napastnika. Mial na twarzy czarna maske, ale nie moglem dostrzec, z czego byla zrobiona. Ledwie zdolalem oddychac. Rzezilem z bolu.
Kimkolwiek byl, skonczyl mnie kneblowac. Zawahal sie i zlazl ze mnie. Potem patrzylem z przerazeniem, jak kieruje sie do drzwi sypialni, otwiera je, wchodzi do pokoju, w ktorym spala Katy, i zamyka za soba drzwi.
Oczy wyszly mi na wierzch. Usilowalem wrzasnac, ale tasma tlumila wszelkie dzwieki. Podskakiwalem jak mustang. Kopalem i szarpalem rekami. Na prozno.
Potem znieruchomialem i zaczalem nasluchiwac. Przez chwile panowala cisza. Kompletna. A potem uslyszalem krzyk Katy.
O Chryste. Znowu zaczalem sie szamotac. Jej krzyk byl krotki, urwany, jakby ktos wylaczyl w polowie dzwiek. Dopiero teraz poczulem lek. Potworny, slepy strach. Z calej sily szarpnalem rekami. Poruszalem glowa do przodu i do tylu. Nic.
Katy znow krzyknela.
Tym razem ten dzwiek byl cichszy – jak jek rannego zwierzecia. Nie bylo mowy, zeby ktos go uslyszal, a gdyby nawet, to i tak by nie zareagowal. Nie w Nowym Jorku. Nie o tej porze. A nawet gdyby ktos to zrobil, gdyby zadzwonil na policje lub ruszyl nam na pomoc, byloby za pozno.
Na mysl o tym dostalem szalu.
Mialem wrazenie, ze trace zdrowe zmysly. Rzucalem sie jak w ataku padaczki. Nos bolal mnie jak diabli. Polknalem kilka wlokien z tasmy klejacej. Szarpalem sie.
Wszystko na prozno.
O Boze. W porzadku, opanuj sie. Uspokoj. Pomysl chwile.
Obrocilem glowe i spojrzalem na prawy przegub. Kajdanki nie sciskaly go tak mocno. Wyczuwalem lekki luz. No dobrze, moze jesli zrobie to powoli, uda mi sie wysunac reke. O to chodzi. Spokojnie. Sprobuj zlozyc dlon i przecisnac ja przez obrecz.
Sprobowalem. Cala sila woli staralem sie skurczyc dlon. Zlozylem ja, przyciskajac kciuk do nasady malego palca. Zaczalem ciagnac, najpierw powoli, potem coraz silniej. Nic. Skora zaczepila o metalowe ogniwa i zaczela pekac. Nie zwazalem na to. Ciagnalem dalej.
Bez skutku.
W drugim pokoju zrobilo sie cicho.
Wytezylem sluch. Zadnego dzwieku. Nic. Sprobowalem skurczyc sie, a potem gwaltownie wyprostowac, liczac sam nie wiem na co, ze moze lozko podniesie sie razem ze mna. Chocby o kilka centymetrow, a wtedy moze uda mi sie je zlamac. Rzucalem sie przez chwile. Lozko istotnie podnosilo sie odrobine. Jednak nic mi to nie dawalo.
Wciaz bylem do niego przykuty.
Ponownie uslyszalem krzyk Katy. Zawolala z przerazeniem i rozpacza:
– John…!
Krzyk znowu sie urwal.
John, pomyslalem. Zawolala „John”. Asselta?
Duch…
Och prosze, tylko nie to. Uslyszalem jakies stlumione dzwieki. Glosy. Moze jek. Jakby zaslonieto komus usta poduszka. Serce walilo mi jak mlotem. Czulem potworny strach. Rzucalem glowa na boki, szukajac czegos, nie wiem czego.
Telefon.
Czy zdolam…? Nogi wciaz mialem wolne. Moze zdolam je uniesc, chwycic stopami aparat i upuscic go przy mojej dloni. Moze wtedy uda mi sie zadzwonic pod 911 lub 0. Napialem miesnie brzucha, podnioslem nogi i obrocilem je na bok. Jednak dalem sie poniesc panice. Ciezar ciala przewazyl i stracilem rownowage. Cofnalem nogi, usilujac ja odzyskac, i zawadzilem stopa o telefon.
Sluchawka z trzaskiem upadla na podloge. Niech to szlag.
I co teraz? Zupelnie oszalalem, przestalem nad soba panowac. Pomyslalem o zwierzetach schwytanych w stalowe sidla i odgryzajacych sobie konczyny, zeby uciec. Szamotalem sie, az niemal zupelnie opadlem z sil i bylem bliski utraty zmyslow, gdy nagle przypomnialem sobie cos, czego nauczyl mnie Squares.
Pozycja oracza.
Tak ja nazywano. W jezyku hindi:
Odepchnalem sie nogami. Adrenalina zaczela dzialac. Lozko odsunelo sie od sciany. Odepchnalem je jeszcze bardziej, zyskujac troche miejsca. Dobrze, w porzadku. A teraz najtrudniejsze. Jesli kajdanki trzymaja zbyt mocno, jesli moje rece nie obroca sie w nich, to albo nie zdolam tego zrobic, albo wywichne sobie oba stawy barkowe. Niewazne.
W drugim pokoju panowala glucha, przerazajaca cisza.
Pozwolilem moim nogom opasc. W rezultacie wykonalem przewrot w tyl. Ciezar ciala pociagnal mnie w dol i – na szczescie – przeguby obrocily sie w kajdankach. Stopy uderzyly o podloge. Reszta ciala przemiescila sie za nimi, przy czym podrapalem sobie uda i brzuch o niskie wezglowie lozka.
Po wykonaniu tego manewru stalem na podlodze za lozkiem.
Wciaz bylem do niego przykuty i mialem zakneblowane usta, ale stalem. Poczulem nowy przyplyw adrenaliny.
Dobrze, co dalej?
Nie bylo czasu. Ugialem nogi w kolanach. Oparlem sie ramieniem o wezglowie i popchnalem lozko w kierunku drzwi, jakbym byl napastnikiem atakujacym szpaler obroncow. Poruszalem nogami jak tlokami. Nie zawahalem sie. Nie rozmyslalem.
Lozko z trzaskiem rabnelo w drzwi.
Zderzenie pozbawilo mnie tchu. Poczulem przeszywajacy bol ramienia, barkow i krzyza. Cos trzasnelo i zabolalo mnie jak wszyscy diabli. Zignorowalem to, cofnalem sie i powtorzylem manewr. I jeszcze raz. Tasma zaklejajaca mi usta sprawiala, ze tylko ja slyszalem moj krzyk. Za trzecim razem z calej sily pociagnalem za kajdanki dokladnie w tym momencie, kiedy lozko uderzylo o sciane.
I rozlecialo sie. Bylem wolny.
Odsunalem resztki lozka od drzwi. Sprobowalem odwinac kneblujaca mnie tasme, ale trwalo to zbyt dlugo. Chwycilem galke klamki i przekrecilem ja. Otworzylem drzwi na osciez i skoczylem w ciemnosc.
Katy lezala na podlodze.
Miala zamkniete oczy i byla zupelnie bezwladna. Mezczyzna siedzial na niej i sciskal rekami jej szyje.
Dusil ja.
Rzucilem sie na niego bez wahania. Mialem wrazenie, ze trwa to bardzo dlugo, jakbym poruszal sie w