zwisajace jak nietoperze z sufitu tunelu, jakby naprawde trzeba bylo kogos naklaniac do wolniejszej jazdy, szklana budke kasjera, sadze barwiaca kafelki na kolor namoczonej w urynie kosci sloniowej. Wszyscy niecierpliwie wypatrywalismy dziennego swiatla, aby w koncu wyjechac obok tych udajacych metalowe barierek, unoszacych sie na powitanie, na powierzchnie, w inna rzeczywistosc, jakbysmy przeniesli sie w czasie. Jechalismy do cyrku Braci Barnum i Bailey albo do Radio City Musid Hall na jakis spektakl, ktory oszalamial przez pierwsze dziesiec minut, a potem nudzil, lub stalismy w kolejce po znizkowe bilety do TKT, ogladalismy ksiazki w wielkiej ksiegarni Barnes amp; Noble (mysle, ze wtedy byla tylko jedna), odwiedzalismy Museum of Natural History albo szlismy na jakis festyn uliczny. Ulubiona impreza mojej mamy byl wrzesniowy wielki kiermasz ksiazek na Piatej Alei.
Ojciec narzekal na ruch, klopoty z parkowaniem i wszechobecny brud, ale moja mama uwielbiala Nowy Jork. Lubila teatry, galerie sztuki, caly zgielk i zamet miasta. Zdolala przystosowac sie do podmiejskiego swiata ogrodkow i tenisowek, lecz jej marzenia, dlugo tlumione tesknoty, kryly sie tuz pod powierzchnia. Wiem, ze nas kochala, ale czasem, siedzac za jej plecami w tym kombi i obserwujac, jak spoglada przez okna samochodu, zastanawialem sie, czy nie bylaby szczesliwsza bez nas.
– Miales dobry pomysl – powiedzial Squares.
– Co?
– Kiedy przypomniales sobie, ze Sonay uczeszczala na kursy jogi w Yoga Squared.
– Jak to zalatwiles?
– Zadzwonilem do Sonay i wyjasnilem, jaki mamy problem. Powiedziala mi, ze QuickGo jest wlasnoscia dwoch braci, Iana i Noaha Mullera. Przedzwonila do nich, powiedziala, czego chce i…
Squares wzruszyl ramionami. Pokrecilem glowa.
– Jestes zdumiewajacy.
– Tak. Jestem.
Biura QuickGo miescily sie w magazynie blisko Route 3, w samym sercu polnocnych bagien New Jersey. Ludzie czesto drwia z New Jersey, glownie dlatego, ze nasze najbardziej uczeszczane drogi wioda przez najpaskudniejsze rejony tak zwanego Garden State. Jestem jednym z tych, ktorzy zarliwie bronia rodzinnego stanu. Wiekszosc New Jersey jest zdumiewajaco piekna, ale krytycy widza tylko dwie rzeczy. Po pierwsze, nasze miasta sa mocno zaniedbane. Trenton, Newark, Atlantic City – ktore chcesz. Nie zasluguja na podziw i sie nim nie ciesza. Wezmy na przyklad Newark. Mam przyjaciol, ktorzy wychowali sie w Quincy w stanie Massachusetts. Utrzymywali, ze sa z Bostonu. Inni moi znajomi z Bryn Mawr twierdza, ze sa z Filadelfii. Ja wychowalem sie niecale pietnascie kilometrow od centrum Newark. Nigdy o tym nie mowilem i nie slyszalem, zeby ktos inny sie do tego przyznawal. Po drugie, nad mokradlami polnocnego Jersey unosi sie odor. Czasem slaby, ale zawsze wyczuwalny. Nie jest to przyjemne. To nie jest naturalny zapach. Raczej won dymu, chemikaliow i cieknacego szamba. Ta won powitala nas, kiedy wysiedlismy z samochodu przed magazynem QuickGo.
– Pierdnales? – zapytal Squares. Obrzucilem go karcacym spojrzeniem.
– Hej, chcialem tylko, zebys sie wyluzowal.
Ruszylismy do magazynu. Bracia Muller byli warci prawie sto milionow dolarow kazdy, a mimo to zajmowali jeden wspolny boks na srodku podobnego do hangaru pomieszczenia. Ich biurka, wygladajace na kupione z wyprzedazy, staly zsuniete ze soba. Krzesla pochodzily z preergonomicznego okresu politurowanych drewnianych mebli. Nie bylo tu zadnych komputerow, faksow czy kserokopiarek, tylko te biurka, wysokie metalowe szafki na akta oraz dwa telefony. Wszystkie cztery sciany byly przeszklone. Bracia lubili patrzec na skrzynie z towarami i podnosniki widlowe. Nie przejmowali sie tym, kto zaglada do srodka.
Byli bardzo do siebie podobni i tak samo ubrani. Nosili spodnie w kolorze, ktory moj ojciec nazywal „weglowym”, oraz biale koszule i podkoszulki. Koszule mieli rozpiete na tyle, aby siwe wlosy na ich piersiach sterczaly jak stalowe druty. Wstali i poslali szerokie usmiechy Squaresowi.
– Pan zapewne jest tym guru Sonay – rzekl jeden. – Joga Squares.
Squares odpowiedzial dostojnym skinieniem glowy. Obaj podbiegli do niego i uscisneli jego dlon. Prawie spodziewalem sie, ze uklekna.
– Mamy tasmy z calej tamtej nocy – powiedzial wyzszy z nich, najwyrazniej oczekujac aprobaty. Squares obdarzyl go kolejnym laskawym uklonem. Poprowadzili nas po cementowej podlodze. Slyszalem popiskiwanie jadacych wozkow. Wielkie drzwi byly otwarte i ladowano skrzynie na ciezarowki. Bracia pozdrawiali kazdego napotkanego robotnika, a ci odwzajemniali sie tym samym.
Weszlismy do pomieszczenia bez okien, natomiast ze stojacym na stole ekspresem do kawy. Telewizor z antena pokojowa i magnetowid staly na jednym z tych metalowych wozkow, ktore po raz ostatni widzialem w czasach, kiedy wtaczano je na zajecia w szkole podstawowej. Wyzszy z braci wlaczyl telewizor. Na ekranie pojawila sie zamiec czarno – bialych platkow. Wsunal kasete do magnetowidu.
– Mowil pan, ze ten facet byl w sklepie okolo trzeciej, tak?
– Tak nam powiedziano – odparl Squares.
– Nastawilem na druga czterdziesci piec. Tasma przesuwa sie bardzo szybko, poniewaz kamera robi jedno zdjecie co trzy sekundy. Och, a szybki podglad nie dziala. Nie mamy tu tez pilota, wiec musicie po prostu nacisnac guzik „play”, kiedy bedziecie gotowi. Sadzimy, ze chcecie zostac sami, wiec wyjdziemy. Nie spieszcie sie.
– Moze bedziemy chcieli zatrzymac kasete – powiedzial Squares.
– Zaden problem. Mozemy wykonac kopie.
– Dziekuje.
Jeden z braci znowu uscisnal dlon Squaresa. Drugi – wcale nie zmyslam – uklonil sie. Potem zostawili nas samych. Podszedlem do magnetowidu i nacisnalem odtwarzanie. Czarno – biale platki znikly. Telewizor przestal szumiec. Sprobowalem potencjometru telewizora, ale nagranie bylo bez dzwieku.
I czarno – biale. Na dole byl widoczny zegar. Kamera pokazywala kase, widziana z gory. Stala przy niej mloda kobieta z dlugimi jasnymi wlosami. Patrzac, jak porusza sie gwaltownymi zrywami, poczulem, ze kreci mi sie w glowie.
– Jak poznamy tego Owena Enfielda? – zapytal Squares.
– Chyba powinnismy szukac krotko ostrzyzonego czterdziestolatka…
Wpatrujac sie w ekran, uswiadomilem sobie, ze to zadanie moze okazac sie latwiejsze, niz sadzilem. Wszyscy klienci byli staruszkami w strojach do golfa. Zastanawialem sie, czy w
Stonepointe mieszkaja sami emeryci. Zanotowalem sobie w myslach, zeby zapytac o to Yvonne Sterno.
Zobaczylismy go o 3:08.15. A przynajmniej jego plecy. Mial na sobie szorty i polo z krotkimi rekawami. Nie widzielismy jego twarzy, ale byl krotko ostrzyzony. Minal kase i poszedl przejsciem miedzy polkami. Czekalismy. O 3:09.24 potencjalny Owen Enfield wyszedl zza polek i skierowal sie do dlugowlosej blondyny przy kasie. Niosl cos, co wygladalo na polgalonowy karton z mlekiem oraz bochenek chleba. Trzymalem palec na przycisku pauzy, tak ze moglem zatrzymac tasme i lepiej mu sie przyjrzec.
Nie musialem.
Charakterystyczna brodka mogla zmylic. Tak samo jak zbyt krotko sciete siwe wlosy. Gdybym przypadkowo przegladal te tasme albo mijal go na ruchliwej ulicy, moze bym go nie dostrzegl. Teraz jednak nic nie rozpraszalo mojej uwagi. Bylem skupiony. Juz wiedzialem. Mimo to nacisnalem przycisk pauzy.
3:09.51.
Nie bylo cienia watpliwosci. Stalem jak skamienialy. Nie wiedzialem, czy cieszyc sie, czy plakac. Spojrzalem na Squaresa. Nie patrzyl na ekran, tylko na mnie. Skinalem glowa, potwierdzajac jego podejrzenia.
Owenem Enfieldem byl moj brat Ken.
40
Zabrzeczal interkom.
– Panie McGuane? – zapytal recepcjonista, bedacy jednym z jego ochroniarzy.
– Tak?
– Sa tu Joshua Ford i Raymond Cromwell.
Joshua Ford byl starszym partnerem spolki Stanford, Cummins i Ford, firmy zatrudniajacej ponad trzystu prawnikow. Tak wiec Raymond Cromwell to jeden z jego robiacych notatki i pracujacych w nadgodzinach podwladnych. Philip obserwowal ich obu na monitorze. Ford byl postawnym mezczyzna – metr osiemdziesiat