wzrostu, sto dziesiec kilo wagi. Mial reputacje twardego, agresywnego i grajacego nieczysto przeciwnika. W sposob pasujacy do tej charakterystyki poruszal ustami, jakby zul cygaro. Natomiast Cromwell byl mlody, mieczakowaty, wymanikiurowany i gladki jak oliwa.
McGuane spojrzal na Ducha, ktory usmiechnal sie, i McGuane'a przeszedl zimny dreszcz. Znow zaczal sie zastanawiac, czy dobrze zrobil, wciagajac w to Asselte. W koncu uznal, ze wszystko w porzadku – Duch mial w tym wlasny interes.
Ponadto Duch byl dobry.
Wciaz nie odrywajac oczu od tego mrozacego krew w zylach usmiechu, McGuane powiedzial:
– Prosze przyslac tu samego pana Forda. Prosze upewnic sie, ze panu Cromwellowi jest wygodnie w poczekalni.
– Tak, panie McGuane.
McGuane zastanawial sie, jak to rozegrac. Nie lubil nieuzasadnionej przemocy, ale tez wcale sie nie wzdragal przed jej stosowaniem. Byla po prostu srodkiem prowadzacym do celu. Duch mial racje, mowiac o ateistach w okopach. Rzecz w tym, ze czlowiek jest tylko zwierzeciem, prymitywnym organizmem, niewiele rozniacym sie od swoich protoplastow. Umierasz i cie nie ma. To czysta megalomania uwazac, ze my, ludzie, w jakis sposob oszukamy smierc i, w przeciwienstwie do innych stworzen, zdolamy ja przetrwac. Oczywiscie za zycia jestesmy szczegolnym i dominujacym gatunkiem, poniewaz jestesmy najsilniejsi i bezwzgledni. Rzadzimy tym swiatem. Jednak wierzyc, ze jestesmy niezwykli w oczach Boga, ze zdolamy wkrasc sie w Jego laski, calujac Go w tylek, coz… Moze to zabrzmi jak komunistyczne dyrdymaly, ale od zarania dziejow wlasnie tego rodzaju propagande stosuja bogaci, zeby utrzymac w ryzach biedakow.
Duch ruszyl w kierunku drzwi.
Trzeba wykorzystywac kazda okazje, zeby zdobyc przewage. McGuane czesto lamal zasady uwazane przez innych za nienaruszalne. Na przyklad, ze nie nalezy zabijac agenta FBI, prokuratora czy policjanta. McGuane zabijal przedstawicieli wszystkich tych trzech zawodow. Inna zasada zabraniala atakowac wplywowych ludzi, ktorzy mogli narobic klopotow lub zwrocic na ciebie uwage.
McGuane tym tez sie nie przejmowal.
Kiedy Joshua Ford otworzyl drzwi, Duch trzymal w reku zelazna palke. Miala dlugosc kija do baseballu i mocna sprezyne, ktora wzmacniala sile uderzenia. Przy mocniejszym ciosie w glowe czaszka pekala jak skorupka jajka.
Joshua Ford wszedl swobodnym krokiem bogatego czlowieka. Usmiechnal sie.
– Panie McGuane.
Philip odpowiedzial z usmiechem:
– Panie Ford.
Wyczuwajac czyjas obecnosc, Ford odwrocil sie do Ducha, odruchowo wyciagajac reke. Duch patrzyl gdzie indziej. Uderzyl metalowa palka, celujac w lydke. Ford krzyknal i upadl na podloge jak marionetka, ktorej przecieto sznurki. Duch uderzyl go ponownie, tym razem w prawe ramie. Ford stracil czucie w prawej rece. Duch rabnal palka w zebra. Rozlegl sie glosny trzask. Ford zwinal sie w klebek.
Stojac na drugim koncu pokoju, McGuane zapytal:
– Gdzie on jest?
Joshua Ford przelknal sline i wychrypial:
– Kto?
Popelnil blad. Duch trzepnal go w kostke. Ford zawyl. McGuane spojrzal na monitor. Cromwell wygodnie rozsiadl sie w poczekalni. Nic nie uslyszy. Nikt nic nie uslyszy.
Duch ponownie uderzyl prawnika, trafiajac w to samo miejsce. Dal sie slyszec dzwiek przypominajacy odglos pekajacej pod kolami butelki. Ford wyciagnal reke, blagajac o litosc. Przez te wszystkie lata McGuane nauczyl sie, ze najlepiej pobic delikwenta przed rozpoczeciem przesluchania. Wiekszosc ludzi w obliczu tortur usiluje sie wykrecic. Szczegolnie ci, ktorzy sa przyzwyczajeni do gadania. Probuja szukac wymowek, polprawd, wiarygodnych klamstw. Zakladaja, ze skoro oni sa rozsadni, to ich przeciwnik rowniez. Mysla, ze uda im sie wywinac.
Trzeba pozbawic ich tych zludzen.
Bol i strach wywolane niespodziewanym atakiem dzialaja druzgocaco na psychike. Zdolnosc do logicznego rozumowania – albo inteligencja, jesli tak wolicie nazwac te ceche wyksztalcona w toku ewolucji – znika. Pozostaje neandertalczyk, prymitywna istota, ktora chce tylko uniknac cierpien.
Duch spojrzal na McGuane'a. Ten kiwnal glowa. Duch cofnal sie, ustepujac mu miejsca.
– Zatrzymal sie w Las Vegas – wyjasnil McGuane. – To byl powazny blad. Odwiedzil tam lekarza. Sprawdzilismy, jakie rozmowy przeprowadzono z okolicznych automatow telefonicznych godzine przed i po tej wizycie. Znalezlismy tylko jedna interesujaca rozmowe. Z panem, panie Ford.
– Zadzwonil do pana. Zeby sie upewnic, kazalem mojemu czlowiekowi obserwowac panskie biuro. Wczoraj zlozyli panu wizyte federalni. Tak wiec widzi pan, wszystko sie zgadza.
– Ken musial miec jakiegos prawnika. Na pewno poszukal kogos twardego, niezaleznego i niepowiazanego ze mna. Pana.
– Przeciez… – zaczal Joshua Ford.
McGuane powstrzymal go, unoszac reke. Ford usluchal i zamilkl. McGuane cofnal sie, spojrzal na Ducha i powiedzial:
– John.
Duch podszedl i bez wahania uderzyl Forda tuz powyzej lokcia, o malo nie lamiac mu reki. Reszta krwi odplynela z twarzy prawnika.
– Jesli bedzie pan zaprzeczal lub udawal, ze nie wie, o czym mowie – wyjasnil McGuane – moj przyjaciel przestanie sie z panem piescic i wezmie sie naprawde do roboty. Rozumie pan? Ford zastanawial sie chwile. Kiedy spojrzal mu w twarz, McGuane ze zdziwieniem zobaczyl stanowczy wyraz jego oczu. Ford popatrzyl na Ducha, a potem na McGuane' a.
– Idz do diabla! – prychnal.
Duch zerknal na McGuane'a. Podniosl brew, usmiechnal sie i powiedzial:
– Odwazny.
– John…
Duch nie zwrocil na to uwagi. Uderzyl Forda palka w twarz. Rozlegl sie gluchy trzask i glowa prawnika odskoczyla na bok. Krew trysnela na dywan. Ford upadl i nie ruszal sie. Duch przyszykowal sie do nastepnego ciosu – w kolano.
– Jeszcze jest przytomny? – zapytal McGuane. Duch powstrzymal cios. Pochylil sie.
– Przytomny – potwierdzil – ale ma nieregularny oddech. – Wyprostowal sie. – Jeszcze jeden cios i pan Ford stanie sie przeszloscia.
McGuane zastanowil sie.
– Panie Ford?
Prawnik spojrzal na niego.
– Gdzie on jest?
Ford tylko pokrecil glowa.
McGuane podszedl do monitora. Obrocil go tak, zeby Joshua Ford widzial ekran. Cromwell siedzial z noga zalozona na noge, pijac kawe. McGuane wskazal palcem na mlodego prawnika. Duch ruchem glowy pokazal na ekran.
– Nosil ladne buty. Od Allen – Edmondsa?
Ford sprobowal wstac. Podparl sie rekami, lecz te ugiely sie pod nim i upadl.
– Ile on ma lat? – zapytal McGuane. Ford nie odpowiedzial. Duch uniosl palke.
– Pyta cie…
– Dwadziescia dziewiec.
– Zonaty?
Ford skinal glowa.
– Dzieci?
– Dwoch chlopcow.
McGuane przez chwile patrzyl w ekran.
– Masz racje, John. To ladne buty. – Zwrocil sie do Forda. – Powiedz mi, gdzie jest Ken, inaczej on