Sprawdzila w regulaminie i okazalo sie, ze nie ma przepisu, ktory by tego zabranial.
– Zglosila sie?
– Tak.
– I co?
– No coz, starzy czlonkowie zarzadu o malo nie dostali zawalu, ale regulamin to regulamin. Pozwolili jej sedziowac.
– Jednak byly problemy.
– Na przyklad jakie?
– Na przyklad takie, ze byla najgorszym sedzia na swiecie. – Tato znowu rozjasnil sie usmiechem, ktory juz tak rzadko widywalem, tak nierozerwalnie zwiazanym z przeszloscia, ze chcialo mi sie plakac. – Prawie nie znala przepisow i, jak wiesz, miala kiepski wzrok. Pamietam, jak na pierwszym meczu podniosla kciuk do gory i wrzasnela: „Baza!”. Ilekroc wydawala werdykt, wykonywala caly szereg tanecznych ruchow. Jak z baletu Boba Fosse'a. Obaj zachichotalismy i niemal widzialem, jak ja obserwuje, machnieciem reki zbywajac jej teatralne gesty, na pol zmieszany, a na pol urzeczony.
– Czy trenerzy nie dostawali szalu?
– Jasne, ale wiesz, co zrobil zarzad klubu? Przeczaco pokrecilem glowa.
– Przydzielili jej do pomocy Harveya Newhouse'a. Pamietasz go?
– Jego syn chodzil do mojej klasy. Gral zawodowo w pilke, prawda?
– W Ramsach, tak. Grozny napastnik. Harvey wazyl chyba sto piecdziesiat kilogramow. On siedzial na lawce, a twoja mama sedziowala w polu i ilekroc ktorys z trenerow wpadal w szal, Harvey tylko mierzyl go wzrokiem i facet grzecznie siadal na lawce.
Znowu rozesmialismy sie, a potem siedzielismy w przyjaznym milczeniu, obaj zastanawiajac sie, jak zycie moglo zlamac osobe takiego ducha, nawet zanim zachorowala. W koncu ojciec odwrocil sie i spojrzal na mnie. Szeroko otworzyl oczy na widok mojej twarzy.
– Co ci sie stalo, do diabla?
– Wszystko w porzadku – powiedzialem.
– Wdales sie w bojke?
– Naprawde nic mi nie jest. Musze o czyms z toba porozmawiac. Zamilkl. Nie wiedzialem, od czego zaczac, ale ojciec pomogl mi.
– Pokaz – polecil. Spojrzalem pytajaco.
– Twoja siostra dzwonila dzis rano. Powiedziala mi o zdjeciu.
Wciaz mialem je przy sobie. Wzial je w dlon, jakby bylo zwierzatkiem, ktorego nie chcial zgniesc. Popatrzyl na nie i powiedzial: „Moj Boze”. Zaszklily mu sie oczy.
– Nie wiedziales? – zapytalem.
– Nie. – Znow spojrzal na zdjecie. – Twoja matka nigdy nic mi nie powiedziala. Zobaczylem, ze lekko spochmurnial. Jego zona, jego towarzyszka zycia, ukryla cos przed nim. Zabolalo go to.
– Jest jeszcze cos. Odwrocil sie do mnie.
– Ken mieszkal w Nowym Meksyku.
Powiedzialem mu, czego sie dowiedzialem. Ojciec wysluchal tego spokojnie i w milczeniu, jakby odzyskal duchowa rownowage.
Siedzielismy w ciszy. Zalozmy, rozmyslalem, ze bylo mniej wiecej tak: jedenascie lat temu Ken zostal wrobiony. Uciekl i zamieszkal za granica – ukrywal sie, jak donosily media. Minely lata. Teraz wraca do domu.
Dlaczego?
Czy po to, jak twierdzila matka, zeby dowiesc swojej niewinnosci? To pewnie mialo sens, tylko dlaczego dopiero teraz, po tylu latach? Nie wiedzialem, ale – jakiekolwiek mial powody
– Ken rzeczywiscie przyjechal i wpadl w tarapaty. Ktos dowiedzial sie o jego powrocie. Kto?
Odpowiedz wydawala sie oczywista: ten, kto zamordowal Julie. Ta osoba, kobieta czy mezczyzna, musiala uciszyc Kena. I co wtedy? Nie mialem pojecia. Wciaz brakowalo wielu elementow ukladanki.
– Tato?
– Tak?
– Czy podejrzewales kiedys, ze Ken zyje? Zastanowil sie.
– Latwiej bylo myslec, ze umarl.
– To nie jest odpowiedz.
– Znowu odwrocil wzrok.
– Ken tak bardzo cie kochal, Will.
Pozwolilem tym slowom zawisnac w powietrzu.
– Jednak nie byl bez skazy.
– Wiem o tym.
Milczal chwile, po czym dodal:
– Zanim Julie zostala zamordowana, Ken mial juz klopoty.
– Co masz na mysli?
– Przyjechal do domu, zeby sie ukryc.
– Przed czym?
– Nie wiem.
Przypomnialem sobie, ze nie bylo go w domu przez co najmniej dwa lata, a po powrocie byl spiety, nawet wtedy, kiedy pytal mnie o Julie. Nie mialem pojecia, co to wszystko oznaczalo.
– Czy pamietasz Phila McGuane'a? – zapytal ojciec.
Kiwnalem glowa. Stary przyjaciel Kena z liceum, „urodzony przywodca”, ktory obecnie mial opinie czlowieka „z powiazaniami”.
– Slyszalem, ze wprowadzil sie do dawnego domu Bonano.
– Tak.
Kiedy bylem dzieckiem, rodzina Bonano, slynnych mafiosow, zamieszkiwala w najwiekszej rezydencji w Livingston, tej z wysoka zelazna brama i podjazdem strzezonym przez dwa kamienne lwy. Plotka glosila – jak pewnie sie domyslacie, na przedmiesciach plotkowanie jest ulubionym zajeciem – ze na terenie posiadlosci sa pogrzebane ciala, a ogrodzenie jest podlaczone do pradu i jesli jakis dzieciak zakradnie sie tam przez las na tylach domu, wpakuja mu kule w leb. Powatpiewalem w prawdziwosc tych opowiesci, ale policja w koncu aresztowala starego Bonano, kiedy mial dziewiecdziesiat jeden lat.
– I co z nim? – zapytalem.
– Ken mial powiazania z McGuane'em.
– W jaki sposob?
– Nic wiecej nie wiem. Pomyslalem o Duchu.
– Czy John Asselta tez byl w to zamieszany? Ojciec zesztywnial. W jego oczach ujrzalem strach.
– Dlaczego pytasz?
– Wszyscy trzej przyjaznili sie w liceum – odparlem. Widzialem go niedawno.
– Asselte?
– Tak.
– On wrocil? – zapytal cicho. Skinalem glowa. Ojciec zamknal oczy.
– O co chodzi?
– Jest niebezpieczny – powiedzial ojciec.
– Wiem o tym. Wskazal na moja twarz.
– On ci to zrobil?
Dobre pytanie, pomyslalem.
– Przynajmniej czesciowo.
– Czesciowo?
– To dluga historia, tato.
Znow zaniknal oczy. Potem otworzyl je, oparl rece o uda i wstal.
– Chodzmy do domu – rzekl.
Chcialem zadac mu kilka pytan, ale wiedzialem, ze nie jest to odpowiednia chwila. Poszedlem za ojcem. Z