Znow zbila mnie z tropu.
– Powiedzial panu, jak zwerbowal Sheile?
– Kiwnalem glowa.
– Przypisuje sobie cala zasluge. Mowi o swoich pieknych ciuchach i gladkich gadkach. Tymczasem wiekszosc dziewczat, nawet dopiero wysiadajacych z autobusu, obawia sie pojsc z facetem. Dlatego Louisowi musiala towarzyszyc kobieta, ktorej obecnosc pomagala uspic podejrzenia. Dawala dziewczynom zludne poczucie bezpieczenstwa.
Czekala. Miala suche oczy. Poczulem, jak gdzies gleboko budzi sie we mnie drzenie i rozchodzi po calym ciele. Tanya podeszla do drzwi i je otworzyla. Wyszedlem i nigdy tam nie wrocilem.
43
Automatyczna sekretarka zarejestrowala dwie wiadomosci. Pierwsza nagrala matka Sheili, Edna Rogers. Jej glos brzmial sucho i bezosobowo. Powiadomila mnie, ze pogrzeb odbedzie sie za dwa dni w kaplicy w Mason, w stanie Idaho. Podala czas, adres i wskazowki, jak dojechac z Boise. Zapisalem te wiadomosc.
Druga zostawila Yvonne Sterno, proszac, zebym natychmiast sie z nia skontaktowal. Ton glosu zdradzal z trudem powstrzymywane podniecenie. Zaniepokoilo mnie to. Zastanawialem sie, czy moze odkryla prawdziwa tozsamosc Owena Enfielda – a jesli tak, czy to dobrze, czy zle?
Odebrala po pierwszym sygnale.
– Co jest? – zapytalem.
– To duza sprawa, Will.
– Slucham.
– Powinnismy byli zorientowac sie wczesniej.
– W czym?
– Poskladac fragmenty lamiglowki. Facet pod falszywym nazwiskiem. Silne zainteresowanie FBI. Wszystko w sekrecie.
– Mala spolecznosc, spokojna okolica. Nadazasz?
– Niezupelnie.
– Kluczem bylo Cripco – ciagnela. – To fasadowa firma. Sprawdzilam w kilku zrodlach. Rzecz w tym, ze wcale ich tak dobrze nie ukrywaja. Przykrywka nie jest idealna. Wychodza z zalozenia, ze jesli ktos zauwazy faceta, to trudno. Nie zamierzaja zadawac sobie wiele trudu.
– Yvonne? – powiedzialem.
– Co?
– Nie mam pojecia, o czym mowisz.
– Cripco, ta firma, ktora wynajela dom i samochod, ma powiazania z biurem szeryfa federalnego.
– Zaczekaj chwile. Chcesz powiedziec, ze Owen Enfield jest tajnym agentem?
– Nie, nie sadze. Kogo by usilowal przyskrzynic w Stonepointe – staruszka oszukujacego przy grze w remika?
– W takim razie kim jest?
– To biuro szeryfa federalnego, a nie FBI, prowadzi program ochrony swiadkow. Znow zbila mnie z tropu.
– Zatem twierdzisz, ze Owen Enfield…
– Tak, mysle, ze rzad go ukrywal. Wyposazyli go w nowa tozsamosc. Problem polega na tym, ze – jak juz mowilam przykrywka nie jest idealna. Wielu ludzi nie zdaje sobie z tego sprawy. Do diabla, czasem nawet postepuja jak idioci. Wiem z pewnego zrodla o jednym czarnoskorym handlarzu narkotykow z Baltimore, ktorego umiescili na bialym jak lilia przedmiesciu Chicago. Kompletnie skrewili. Rozumiesz, co mam na mysli?
– Tak sadze.
– Zatem przypuszczam, ze ten Owen Enfield nie byl aniolkiem. Tak samo jak wiekszosc facetow objetych programem ochrony swiadkow. Chronili go, a on z jakiegos powodu zamordowal tych dwoch facetow i uciekl. FBI nie chce, zeby to dostalo sie do mediow. Pomysl, jakie to byloby klopotliwe: rzad idzie na ugode z przestepca, a on morduje i znika. Takie rzeczy nie powinny przedostac sie do opinii publicznej.
Milczalem.
– Will?
– Taak.
– Co przede mna ukrywasz? Zastanawialem sie, co powiedziec.
– Mow – nalegala. – Przysluga za przysluge, pamietasz? Wymiana informacji.
Nie wiem, czy wyznalbym jej, ze moj brat i Owen Enfield to jedna i ta sama osoba, dochodzac do wniosku, ze lepiej ujawnic ten fakt, niz ukrywac prawde. Ktos jednak zadecydowal za mnie. Uslyszalem trzask i telefon ogluchl.
W tym momencie uslyszalem glosne pukanie do drzwi.
– FBI. Otwierac!
Rozpoznalem ten glos, nalezal do Claudii Fisher. Chwycilem za klamke, przekrecilem ja i o malo nie zostalem przewrocony na podloge. Fisher wpadla do srodka z pistoletem w reku. Kazala mi podniesc rece do gory. Towarzyszyl jej partner, Darryl Wilcox. Oboje byli bladzi, zmeczeni i chyba lekko przestraszeni.
– Co jest, do diabla? – mruknalem.
– Rece do gory!
Spelnilem jej zadanie. Wyjela kajdanki, a potem najwyrazniej sie rozmyslila. Zapytala niespodziewanie lagodnym glosem:
– Nie bedzie pan stawial oporu? Potwierdzilem.
– Chodzmy.
44
Nie spieralem sie. Nie powiedzialem im, ze blefuja, nie zadalem prawa do jedrnego telefonu. Nawet nie zapytalem, dokad jedziemy. Wiedzialem, ze w tym momencie byloby to zbyteczne lub nawet szkodliwe.
Pistillo ostrzegal mnie, zebym trzymal sie od tej sprawy z daleka. Posunal sie nawet do tego, ze kazal mnie aresztowac za przestepstwo, ktorego nie popelnilem. Grozil, ze mnie wrobi, jesli bedzie trzeba. A ja mimo to sie nie wycofalem. Zastanawialem sie, gdzie znalazlem w sobie poklady odwagi, i doszedlem do wniosku, ze nie mialem juz nic do stracenia. Moze wlasnie na tym polega odwaga – kiedy czlowiek juz o nic nie dba. Sheila i moja matka nie zyly. Stracilem brata. Zapedz czlowieka, nawet tak slabego jak ja, w slepy zaulek, a wyzwolisz w nim zwierze. Podjechalismy do rzedu domkow w Fair Lawn, w New Jersey. Wszedzie wokol widzialem to samo: wystrzyzone trawniki, zbyt wypielegnowane rabaty, zardzewiale niegdys biale meble, wijace sie w trawie weze ogrodowe podlaczone do spowitych mgielka rosy opryskiwaczy. Podeszlismy do domku niczym nierozniacego sie od innych. Fisher przekrecila klamke. Drzwi nie byly zamkniete. Przeprowadzili mnie przez pokoj z rozowa kanapa i telewizorem. Na odbiorniku staly w chronologicznym porzadku zdjecia dwoch chlopcow. Na ostatniej fotografii obaj chlopcy, teraz juz nastoletni, byli w garniturach i calowali policzki kobiety, ktora zapewne byla ich matka.
Do kuchni prowadzily wahadlowe drzwi. Pistillo siedzial przy stole z plastikowym blatem i pil mrozona herbate. Kobieta z fotografii, zapewne matka chlopcow, stala przy zlewie. Fisher i Wilcox ulotnili sie. Stalem i milczalem.
– Podsluchiwaliscie moje rozmowy – powiedzialem. Pistillo pokrecil glowa.
– Podsluch nie pozwala wykryc, skad telefonowano. Uzywamy bardziej wyrafinowanych sposobow i zeby wszystko bylo jasne, mielismy zezwolenie sadowe.
– Czego ode mnie chcesz? – zapytalem.
– Tego samego od jedenastu lat – powiedzial. – Twojego brata.