Kobieta przy zlewie odkrecila kran. Umyla szklanke. Kolejne zdjecia, niektore z ta kobieta, inne z Pistillo oraz innych dzieci, ale przewaznie tych samych dwoch chlopcow, byly przyczepione magnesami do lodowki. Te byly nowsze i mniej oficjalne: robione na plazy, na podworku, w tym podobnych miejscach.
– Mario? – rzekl Pistillo.
Kobieta zakrecila wode i odwrocila sie do niego.
– Mario, to jest Will Klein. Will, Maria.
Kobieta – zakladalem, ze to zona Pistillo – wytarla rece w scierke do naczyn. Mocno uscisnela mi dlon.
– Milo mi pana poznac – powiedziala nieco zbyt formalnie.
Wymamrotalem cos, sklonilem sie i na znak Pistillo usiadlem na plastikowym krzesle.
– Napije sie pan czegos, panie Klein? – zapytala Maria.
– Nie, dziekuje.
Pistillo podniosl szklanke z mrozona herbata.
– Bombowa. Powinienes sprobowac.
Maria wciaz czekala. W koncu poprosilem o mrozona herbate, zebysmy mogli przejsc do rzeczy. Nie spieszac sie, nalala pelna szklanke. Podziekowalem jej i sprobowalem sie usmiechnac. Ona tez usilowala to zrobic, lecz jej usmiech byl jeszcze bardziej nikly niz moj.
– Zaczekam w pokoju, Joe – powiedziala.
– Dzieki, Mario.
Wyszla przez wahadlowe drzwi.
– To moja siostra – powiedzial. Wskazal na zdjecia. To jej chlopcy. Vic junior ma teraz osiemnascie lat. Jack szesnascie.
– Uhm. – Splotlem dlonie i polozylem je na stole. Podsluchiwaliscie moje rozmowy.
– Tak…
– Zatem wiesz juz, ze nie mam pojecia, gdzie jest moj brat. Upil lyk mrozonej herbaty.
– To wiem. – Nadal patrzyl na lodowke i wskazal mi ja ruchem glowy. – Zauwazyles, ze na tych zdjeciach kogos brakuje?
– Naprawde nie mam ochoty na takie zabawy, Pistillo.
– Ja tez nie. Jednak dobrze sie przyjrzyj. Kogo tam nie ma?
– Nawet nie popatrzylem, bo juz wiedzialem.
– Ojca.
Pstryknal palcami i wycelowal we mnie palec, jakby prowadzil teleturniej.
– Trafiles za pierwszym razem – rzekl. – Niezle.
– Co to ma byc, do diabla?
– Moja siostra dwanascie lat temu stracila meza. Chlopcy… sam mozesz sobie policzyc. Mieli szesc lat i cztery. Maria wychowala ich sama. Pomagalem, jak moglem, ale wuj to nie ojciec, rozumiesz, o czym mowie?
Nie odpowiedzialem.
– Nazywal sie Victor Dober. Czy to nazwisko cos ci mowi?
– Nie.
– Vic zostal zamordowany. To byla egzekucja, dwa strzaly w glowe. – Wypil mrozona herbate i dodal: – Twoj brat tam byl.
Serce podeszlo mi do gardla. Pistillo wstal, nie czekajac na moja reakcje.
– Wiem, ze moj pecherz tego pozaluje, Will, ale wypije jeszcze jedna szklanke. Ty tez chcesz?
Usilowalem otrzasnac sie z szoku.
– Co oznacza, ze moj brat tam byl?
Pistillo sie nie spieszyl. Otworzyl lodowke, wyjal tacke z lodem, oproznil ja nad zlewem. Kostki zadzwonily o fajans. Kilka z nich wsypal do szklanki.
– Zanim zaczniemy, musisz mi cos obiecac.
– Co?
– Chodzi o Katy Miller.
– Co z nia?
– To jeszcze dziecko.
– Wiem o tym.
– Sytuacja jest niebezpieczna. Nie trzeba byc geniuszem, zeby to zrozumiec. Nie chce, by cos jej sie stalo.
– Ja tez nie.
– Obiecaj mi, Will, ze juz nie bedziesz jej w to mieszal. Spojrzalem na niego i zrozumialem, ze nie ma sensu protestowac.
– W porzadku – powiedzialem. – Jest wylaczona.
Przyjrzal mi sie, jakby chcial sie upewnic, czy mowie prawde. Niepotrzebnie. Katy juz zaplacila wysoka cene. Nie wiem, czy zdolalbym zniesc, gdyby przyszlo jej zaplacic jeszcze wyzsza.
– Powiedz mi o moim bracie.
Skonczyl przygotowywac napoj i znow usiadl na krzesle. Spojrzal na blat stolu, a potem przeniosl wzrok na mnie.
– Zapewne czytales w gazetach o fali aresztowan – zaczal – o tym, jak oczyszczono targ rybny w Fulton. Widziales w telewizji starych drani chodzacych po spacerniaku i pomyslales sobie, ze ich czasy minely. Nie ma mafii. Gliniarze wygrali.
Nagle zaschlo mi w gardle. Upilem lyk herbaty. Byla za slodka.
– Co wiesz o darwinizmie? – zapytal.
Myslalem, ze to retoryczne pytanie, ale wyraznie czekal na odpowiedz.
– Przetrwanie najsilniejszych i tak dalej.
– Wcale nie najsilniejszych – sprostowal. – To wspolczesna interpretacja, w dodatku bledna. Podstawowym prawem darwinizmu nie jest przetrwanie najsilniejszych, ale najlepiej przystosowanych. Widzisz roznice?
Kiwnalem glowa.
– Co sprytniejsi sie przystosowali. Wyniesli sie z Manhattanu. Na przyklad zaczeli sprzedawac narkotyki na przedmiesciach, gdzie jest mniejsza konkurencja. Umacniali wplywy w malych miastach Jersey. Na przyklad w Camden. Trzech ostatnich tamtejszych burmistrzow skazano za rozmaite przestepstwa. W Atlantic City nie przejdziesz przez ulice bez lapowki. W Newark gadka o ozywieniu regionu oznacza fundusze, a wiec obrywki i lapowki.
Zaczal mnie irytowac.
– Czy ta gadanina do czegos prowadzi, Pistillo?
– Tak, dupku, jak najbardziej. – Poczerwienial. Z trudem zachowal spokoj. – Moj szwagier, ojciec tych chlopcow, probowal oczyscic ulice z tego lajna. Pracowal jako tajniak.
– Ktos to odkryl. On i jego partner zostali zabici.
– Uwazasz, ze moj brat byl w to zamieszany?
– Tak. Wlasnie tak uwazam.
– Masz na to dowody?
– Cos lepszego. Zeznanie twojego brata.
Odchylilem sie na krzesle, jakby probowal mnie uderzyc.
Potrzasnalem glowa. Spokojnie. Ten gosc powiedzialby wszystko, byle osiagnac swoj cel. Czy zeszlej nocy nie chcial mnie wrobic?
– Jednak nie wyprzedzajmy faktow, Will. Nie chce, zebys wyciagnal mylne wnioski. To nie twoj brat zabil.
– Przeciez dopiero co powiedziales… Podniosl reke.
– Wysluchaj mnie do konca, dobrze?
Pistillo wstal. Potrzebowal czasu, widzialem to. Przybral zadziwiajaco obojetna mine, ale mnie nie zwiodl. Wiedzialem, ze jest wsciekly. Zastanawialem sie, jak czesto, patrzac na swoja siostre, pozwalal, by zapanowal nad nim gniew.
– Twoj brat pracowal dla Philipa McGuane'a. Zakladam, ze wiesz, kto to jest.