kiedy chcial.
Wstal i poprawil krawat. W nastepnej chwili Pistillo wpadl do jego gabinetu wraz z Claudia Fisher i dwoma innymi agentami. Pistillo wycelowal bron w McGuane'a, ktory rozlozyl rece. Wyznawal zasade, zeby nie bac sie, nigdy nie okazywac strachu.
– Jaka mila niespodzianka.
– Gdzie oni sa? – krzyknal Pistillo.
– Kto?
– Joshua Ford i agent specjalny Raymond Cromwell.
McGuane nawet nie mrugnal okiem. No tak, to wszystko wyjasnialo.
– Chce pan powiedziec, ze pan Cromwell jest agentem FBI?
– Chce – warknal Pistillo. – Gdzie on jest?
– W takim razie zamierzam zlozyc skarge.
– Co?
– Agent Cromwell podawal sie za adwokata – ciagnal McGuane opanowanym tonem. – Uwierzylem w to. Zaufalem mu, zakladajac, ze chronia mnie przepisy regulujace stosunki miedzy klientem a adwokatem. Teraz slysze, ze on jest agentem federalnymi. Chce miec pewnosc, ze nic z tego, co mu powie dzialem, nie zostanie uzyte przeciwko mnie.
Pistillo poczerwienial.
– Gdzie on jest, McGuane?
– Nie mam pojecia. Wyszedl razem z panem Fordem.
– W jakiej sprawie ich wezwales? McGuane usmiechnal sie.
– Wiesz, ze nie musze ci tego wyjasniac, Pistillo.
Pistillo mial ogromna ochote nacisnac spust. Wycelowal w srodek czola McGuane'a. Ten zachowal niezmacony spokoj. Pistillo opuscil bron.
– Przeszukac budynek! – warknal. – Zebrac i opisac wszystkie dowody. Aresztowac go. McGuane pozwolil sie skuc. Nie zamierzal mowic im o kasecie w kamerze. Niech sami ja znajda. W ten sposob cios bedzie dotkliwszy. Mial jednak swiadomosc, ze nie jest dobrze. Nie brakowalo mu tupetu i – jak wspomniano wczesniej – nie byl to pierwszy agent federalny, ktorego zabil, ale mimo woli zastanawial sie, czy czegos nie przeoczyl. Czy nie odslonil sie w jakis sposob, czy po tylu latach nie popelnil jakiegos kardynalnego bledu, ktory mial kosztowac go zycie?
55
Duch wyszedl, zostawiajac nas samych. Siedzialem na krzesle i patrzylem na petle na szyi Katy. Wywierala zamierzony efekt. Bede wspolpracowal. Nie zaryzykuje, gdyz w przeciwnym razie Katy umrze.
Katy spojrzala na mnie i powiedziala:
– On nas zabije…
To nie bylo pytanie, to bylo stwierdzenie. Zapewnilem ja, ze wszystko bedzie dobrze, ze znajde jakies wyjscie, ale z pewnoscia nie usmierzylem jej niepokoju. Rozejrzalem sie po pomieszczeniu, w ktorym sie znajdowalismy.
Mysl, Will, i to szybko.
Wiedzialem, co sie stanie. Duch zmusi mnie, zebym namowil Kena na spotkanie. A kiedy moj brat sie stawi, wszyscy zginiemy. Zastanawialem sie, jak go ostrzec. Jesli Ken wyczuje pulapke i zaskoczy przeciwnikow, to moze uda sie nam wyjsc calo. Musialem wziac po uwage wszystkie mozliwosci, znalezc wyjscie z tej sytuacji, nawet gdybym musial poswiecic sie, zeby uratowac Katty. Musza popelnic jakis blad, dac nam szanse dzialania. Powinienem przygotowac sie na taka ewentualnosc.
– Wiem, gdzie jestesmy – szepnela Katy.
– Odwrocilem sie do niej.
– Gdzie?
– W South Orange Water Reservation – powiedziala. Przychodzilismy tutaj pic piwo. Znajdujemy sie blisko Hobart Gap Road.
– Jak blisko? – zapytalem.
– Moze poltora kilometra.
– Znasz droge? Pytam, czy zdolasz nas stad wyprowadzic, jesli uciekniemy?
– Tak sadze – odparla, a potem skinela glowa i dodala: Taak, moge nas stad wyprowadzic. To juz cos. Niewiele, ale zawsze cos na poczatek. Spojrzalem przez uchylone drzwi. Kierowca opieral sie o samochod. Duch stal z zalozonymi do tylu rekami. Stawal na palcach i opadal na piety. Spogladal w gore, jakby obserwowal ptaki. Kierowca zapalil papierosa. Duch sie nie odwrocil.
Pospiesznie rozejrzalem sie wokol i znalazlem to, czego szukalem – spory kawalek szkla. Ponownie zerknalem przez szpare w drzwiach. Tamci nie patrzyli w moim kierunku. Po cichu podszedlem do Katy.
– Co chcesz zrobic? – szepnela.
– Zamierzam przeciac ci wiezy.
– Oszalales? Jesli cie zauwazy…
– Musimy sprobowac – odparlem.
– Przeciez… – urwala. – Nawet jesli przetniesz sznur, co potem?
– Nie wiem – przyznalem. – Jednak badz gotowa. Predzej czy pozniej nadarzy sie okazja do ucieczki. Bedziemy musieli z niej skorzystac.
Przycisnalem odlamek do sznura i zaczalem pilowac. Linka strzepila sie, ale bardzo powoli. Podwoilem tempo. Sznur zaczal pekac, wlokno po wloknie. Przecialem go do polowy, kiedy poczulem, ze platforma drzy. Znieruchomialem. Ktos wchodzil po drabinie. Katy cicho jeknela. Zdazylem usiasc z powrotem na krzesle na moment przed tym, zanim Duch wszedl do budki. Spojrzal na mnie.
– Jestes zasapany, Willie.
Wsunalem kawalek szkla pod udo, tak ze teraz prawie na nim siedzialem. Duch zmarszczyl brwi. Nie odezwalem sie. Serce bilo mi coraz szybciej. Duch popatrzyl na Katy. Probowala odpowiedziec mu wyzywajacym spojrzeniem. Dzielna dziewczyna, pomyslalem, i w tym momencie sie przerazilem.
Wystrzepiony sznur byl dobrze widoczny. Duch zmruzyl oczy.
– Hej, zabierzmy sie do tego – powiedzialem.
To wystarczylo, zeby przyciagnac jego uwage. Odwrocil sie do mnie. Katy poruszyla rekami, zaslaniajac nadciety sznur. Duch zawahal sie, a potem poszedl po laptopa. Na moment, krociutka chwile, odwrocil sie do mnie plecami.
Teraz, pomyslalem.
Doskocze i wbije ten kawalek szkla w kark Ducha, jak prymitywny sztylet. Szybko obliczylem szanse. Czy nie bylem zbyt daleko? Prawdopodobnie tak. A co z kierowca? Czy mial bron? Czy odwaze sie…
Duch obrocil sie na piecie. Stracilem okazje – jesli w ogole ja mialem.
Komputer byl juz wlaczony. Duch postukal w klawiature. Polaczyl sie z siecia. Znowu nacisnal kilka klawiszy i pojawilo sie okienko tekstowe. Usmiechnal sie do mnie i powiedzial:
– Czas porozmawiac z Kenem.
Scisnelo mnie w dolku. Duch nacisnal „enter”. Zobaczylem na ekranie to, co napisal.
JESTES TAM?
Czekalismy. Po chwili przyszla odpowiedz.
JESTEM.
Duch usmiechnal sie.
– Ach, Ken.
Znowu postukal w klawisze i nacisnal „enter”.
TU WILL. JESTEM U FORDA.