Sprowadzalo sie w sumie do bardzo prostego rownania: pobicie plus grozba utraty zycia rowna sie ucieczka.
Niestety, krew w suterenie nie byla jego. To zas obalalo powyzsza teorie. Gdyby Grega pobito w suterenie, zawalalby ja swoja krwia, nie cudza. Myron pokrecil glowa. Musial wziac prysznic. Jeszcze troche takiego dedukowania, a po glowie zaczelyby mu chodzic zarzniete kurczaki.
Namydlil sie, stanal tylem do prysznica pod kaskada wody spadajacej mu na ramiona i piers, wytarl sie recznikiem i ubral. Jessica siedziala w pokoju przy komputerze. Nauczyl sie, zeby nie przeszkadzac jej, kiedy stuka w klawiature. Zostawil krotki liscik i wyszedl. Metrem linii 6 dojechal do srodmiescia i na piechote doszedl do garazu Kinneya na Czterdziestej Szostej Ulicy. Mario rzucil mu kluczyki, nie podnoszac glowy znad gazety. Przy Szescdziesiatej Drugiej Myron skrecil w FDR Drive i skierowal sie na polnoc do Harlem River Drive. Wprawdzie z powodu remontu prawego pasa ruch odbywal sie w spowolnionym tempie, ale do mostu George’a Washingtona dotarl w niezlym czasie. Autostrada numer 4 przejechal obok miejsca zwanego Paramus, w istocie wielkiego centrum handlowego, przy okazji udajacego ratusz, skrecil w prawo i minal fabryke Nabisco przy drodze 208. Mial nadzieje wciagnac w nozdrza jej bogaty aromat, lecz tym razem obyl sie smakiem.
Gdy podjechal pod dom Emily, wspomnienia trzepnely go w potylice niczym ostrzegawcze pacniecie ojca. Oczywiscie bywal tu podczas przerw w zajeciach, kiedy ze soba chodzili. Nowoczesny, duzy dom z cegly stal na koncu zadbanego zaulka. Podworze otaczal plot. Za domem znajdowal sie basen. Pamietal, jak kochali sie z Emily w altanie. W ubraniach zsunietych do kostek, pokryci cienka warstwa potu. O slodki ptaku mlodosci.
Zaparkowal, wyjal kluczyk ze stacyjki i jakis czas siedzial. Nie widzial swojej dawnej dziewczyny od dziesieciu lat. Wiele w ciagu nich sie wydarzylo, mimo to obawial sie, jak Emily zareaguje na jego widok. Nie mial odwagi zapowiedziec sie telefonicznie. Kiedy widzial ja ostatni raz, po otwarciu drzwi wrzasnela do niego „Ty draniu!” i zatrzasnela mu je przed nosem.
Wyjrzal przez szybe. Na uliczce panowal bezruch. Ale stalo tu zaledwie dziesiec domow. Zastanawial sie, jaka taktyke obrac, niczego jednak nie wymyslil. Sprawdzil godzine, lecz nie zapamietal. Westchnal. Jedno nie ulegalo watpliwosci: nie mogl tu przesiedziec calego dnia. W tak porzadnej dzielnicy, jesli cie zauwaza, wzywaja policje. Pora ruszac. Otworzyl drzwiczki i wysiadl. Osiedle, choc co najmniej pietnastoletnie, wciaz wygladalo jak nowe. Podworka byly dosc lysawe. Za malo drzew i krzewow. Trawa rzadka jak wlosy po przeszczepie.
Myron ruszyl ceglanym chodnikiem. Sprawdzil dlonie. Byly mokre. Zadzwonil. Przeciagla, z dawna znajoma melodyjka dzwonka wykrzesala wspomnienia o wczesniejszych wizytach w tym domu. Drzwi otworzyla Emily.
– No, no, no – powiedziala.
Z sarkazmem? Zaskoczona? Nie byl pewien. Zmienila sie. Schudla, nieco wysubtelniala. Twarz tez miala szczuplejsza, co uwydatnilo policzki. Wlosy krotsze, wymodelowane.
– Czyzby to ten wrobel, ktorego wypuscilam?
– Czesc, Emily – odparl (mistrz blyskotliwych wstepow do rozmowy).
– Przyszedles sie oswiadczyc? – spytala.
– Juz raz to zrobilem.
– Ale nieszczerze, Myron. A ja pragnelam wtedy szczerosci.
– A teraz?
– Juz wiem, ze jest przereklamowana. Usmiechnela sie.
– Dobrze wygladasz, Emily – rzekl.
Daj takiemu jak on sie rozkrecic, to sypie bon motami jak z rekawa.
– Ty tez – odparla. – Ale ci nie pomoge.
– Nie pomozesz w czym?
Zrobila mine.
– Wejdz – zaprosila.
Wszedl za nia. W domu pelno bylo swietlikow, witrazy i bialych scian. Przestronnie. Hol wejsciowy wylozony drogimi plytkami. Emily wprowadzila go do salonu z podloga z drewna brzozowego. Usiadl na bialej kanapie. Nic tu sie nie zmienilo od dziesieciu lat. Albo gospodarze mieli wyjatkowo grzecznych gosci, albo kupili nowe identyczne meble. Nie dostrzegl na nich jednej plamki. Nieporzadnie wygladal tylko stos gazet w kacie. Sadzac z okladek, brukowcow. Przez pierwsza strona „New York Post” biegl tlustymi wolami tytul SKANDAL. Tez mi wiadomosc!
Do pokoju wkroczyl na zesztywnialych nogach stary pies. Chyba chcial zamerdac ogonem, ale tylko nim zalosnie zakolysal. Polizal reke Myrona suchym jezykiem.
– Cos takiego?! – zdziwila sie Emily. – Benny cie pamieta.
– To jest Benny? – spytal skonsternowany. Skinela glowa.
Kiedy Myron i ona zaczeli sie spotykac, rodzice Emily kupili tego rozbrykanego psiaka dla Todda, jej mlodszego brata. Myron byl tu akurat wtedy, gdy przywiezli szczeniaka od hodowcy. Maly Benny, mrugajac oczami, potykal sie na brzozowej podlodze i sikal, lecz sie tym nie przejmowano. Szybko przyzwyczail sie do ludzi. Wital sie ze wszystkimi, skaczac na nich z typowo psia wiara, ze nikt mu nie zrobi krzywdy. Teraz juz nie skakal. Wygladal bardzo staro. Jakby byl o krok od smierci. Myronowi zrobilo sie smutno.
– Dobrze sie wczoraj prezentowales – powiedziala Emily. – Milo bylo znow zobaczyc cie na parkiecie.
– Dzieki.
Myron – skarbnica dowcipnych ripost.
– Spragniony? – spytala. – Moge zrobic ci lemoniady. Jak w sztuce Tennessee Williamsa. „Lemoniada dla dzentelmena’, chociaz watpie, czy Amanda Wingfield uzywala lemoniady w proszku.
Nim zdazyl odpowiedziec, znikla za rogiem. Benny czynil wysilki, aby dojrzec go oczami zmetnialymi od zacmy. Myron podrapal psa za uchem. Ogon Benny’ego przyspieszyl kolysanie. Myron usmiechnal sie smutno. Pies przysunal sie blizej, jakby pojal i docenil jego uczucia. Do pokoju powrocila Emily.
– Prosze.
Podala mu szklanke i usiadla.
– Dziekuje.
Myron lyknal lemoniady.
– Jaki masz nastepny punkt programu? – spytala.
– Nastepny punkt?
– Jeszcze jeden come back?
– Nie rozumiem.
Znowu sie do niego usmiechnela.
– Skoro najpierw zastepujesz Grega na boisku, kto cie wie, czy nie zechcesz zastapic go w sypialni.
Myron omal nie zakrztusil sie lemoniada, ale udalo mu sie stlumic odglos. Szok – klasyczna zagrywka Emily.
– Kiepski dowcip – powiedzial.
– Tak sie tylko drocze.
– Wlasnie widze.
Polozyla lokiec na oparciu kanapy i podparla glowe reka.
– Podobno spotykasz sie z Jessica Culver.
– Tak.
– Podobaja mi sie jej ksiazki.
– Powtorze jej to.
– Ale ty i ja znamy prawde.
– Jaka?
Pochylila sie do przodu i lyknela wolno ze szklanki.
– Seks z nia nie jest tak dobry jak ze mna. Klasyczna zagrywka na bis.
– Takas pewna? – spytal.
– Bardzo pewna – odparla. – To nie zarozumialosc. Twoja pani Culver jest, nie watpie, biegla w tych sprawach. Ale dla mnie seks byl zupelna nowoscia. Odkryciem. Rewelacja. Zadne z nas nie przezylo podobnej ekstazy z nikim. Bo nie moglo. Musialoby cofnac czas.
– Ja nie robie porownan.
Usmiechnela sie, przekrzywila glowa.
– Chrzanisz.
– A ty wcale ich nie pragniesz.