Nie odpowiedziala.

– Wiesz, dlaczego nie poszlam wczoraj na twoj mecz? Skinal glowa, nie patrzac jej w oczy. Zapiekly go policzki, poczerwienial.

– Bo w przypadku Jessiki istnieje pewna szansa, ze wiecej cie nie skrzywdzi. Szansa, ze ta wiedzma sporzadniala. Natomiast w przypadku koszykowki szansy nie ma. Nie wrocisz do gry.

– Uporam sie z tym – rzekl, zdajac sobie sprawe, ze sie powtarza.

Milczala.

Zapatrzony w przestrzen, jak przez mgle uslyszal dzwonek telefonu. Ale zadne z nich nie podnioslo sluchawki.

– Twoim zdaniem powinienem dac sobie z tym spokoj? – spytal.

– Tak. Emily ma racje. To ona go zdradzila. Ty byles tylko narzedziem. Jesli to zatrulo jakos ich zwiazek, to za jej sprawa. To ona zdecydowala. Nic nie jestes winien Gregowi Downingowi.

– Nawet jesli to prawda, pozostaje wiez – odparl.

– Bzdury! Samcze bzdury! Dzielenie wlosa na czworo. Tylko potwierdzasz moje zdanie. Jesli w ogole istniala miedzy wami jakas wiez, juz jej nie ma. Od dziesieciu lat nie uprawiasz koszykowki. O tej wiezi pomyslales tylko dlatego, ze wrociles do gry.

Zabebniono w drzwi. Zabebniono z taka sila, ze omal nie wypadla futryna. Myron poderwal sie w fotelu i usiadl prosto.

– Kto jest przy telefonach? – spytal.

Esperanza usmiechnela sie.

– O nie!

– Wejdz – powiedziala.

Drzwi sie otworzyly. Chociaz Myron widzial ja juz tyle razy, na jej widok opadly mu szczeka i nogi. Do gabinetu wkroczyla Wielka Cyndi, olbrzymka – metr dziewiecdziesiat piec wzrostu, sto czterdziesci kilo wagi – w bialym podkoszulku z oddartymi rekawkami. Bicepsow i barow mogl jej pozazdroscic Hulk Hogan. Makijaz miala jeszcze bardziej jaskrawy niz na ringu, oczy w oprawie fioletowych cieni o ton ciemniejszych od fryzury z fioletowych szpikulcow, a uszminkowane usta tworzyly krwawa plame. Wygladala jak stwor z musicalu Rocky Horror Picture Show. Tak przerazajacej istoty Myron jeszcze nie widzial.

– Czesc, Cyndi – wydusil.

Warknela, uniosla srodkowy palec, odwrocila sie, przestapila prog i zamknela drzwi.

– Co jest…

– Masz polaczenie na linii pierwszej – wyjasnila Esperanza.

– To Cyndi odbiera telefony?

– Pewnie.

– Przeciez ona nie mowi!

– Oko w oko. Przez telefon jest bardzo rozmowna.

– Chryste Panie!

– Nie jecz, odbierz telefon.

Dzwonila Lisa z nowojorskiej centrali Bella. Sadzi sie powszechnie, ze tylko policji udostepnia sie wykazy polaczen telefonicznych. Nieprawda. Niemal kazdy detektyw w tym kraju ma wtyczke w lokalnej firmie telefonicznej. To tylko kwestia pieniedzy. Cena wykazu polaczen telefonicznych z danego miesiaca waha sie od tysiaca do pieciu tysiecy dolarow. Myron i Win poznali Lise za czasow pracy w FBI. Nie brala od nich pieniedzy, ale zawsze jej sie rewanzowali w taki czy inny sposob.

– Zdobylam to, co chcial Win – powiedziala.

– Mow.

– O godzinie dziewiatej osiemnascie wieczorem dzwoniono z automatu telefonicznego w barze w poblizu Broadwayu i Dyckman Street.

– Z okolic Dwusetnej?

– Chyba. Chcesz numer telefonu?

Carla zadzwonila do Grega z baru przy Dwusetnej? Dziwne, coraz dziwniejsze.

– Jesli masz.

Podala mu numer.

– Moze sie przyda.

– Na pewno, Liso. Dzieki. – Myron podal kartke Esperanzy. – Spojrz tylko, co mam. Najprawdziwszy swiezy trop – powiedzial.

ROZDZIAL 11

Jadlodajnia Parkview zaslugiwala na swoja nazwe. Rzeczywiscie widac bylo z niej park imienia porucznika Williama Tighe’ego po drugiej stronie ulicy, mniejszy od sredniego podworka, z tak wysokimi krzakami, ze zaslanialy ogrod za nimi. Wiszace na otaczajacym go siatkowym ogrodzeniu tabliczki ostrzegaly duzymi tlustymi wolami: NIE KARMIC SZCZUROW. Nie byl to zart. Pod spodem mniejszymi literami powtarzano to samo po hiszpansku: No des comida a las ratas. Tabliczki umiescila tam grupa o nazwie Strefa Jakosci Zycia. Myron pokrecil glowa. Tylko w Nowym Jorku trafiali sie ludzie, ulegajacy nieodpartej pokusie tuczenia szkodnikow. Jeszcze raz zerknal na ostrzezenie, a potem na bar. Szczury. Swietnie zaostrzaly apetyt.

Przeszedl przez ulice. Z wysokosci dwoch pieter nad barem Parkview pies z glowa wcisnieta w kratownice schodow przeciwpozarowych obszczekiwal przechodniow. Zielona markiza nad wejsciem byla rozdarta w kilku miejscach, napis na niej tak splowialy, ze nieczytelny, a podtrzymujacy ja slupek tak ugiety, ze Myron musial schylic glowe. Plakat w oknie reklamowal pite z miesem i warzywami. Z czarnej tablicy obok plakatu wynikalo, ze dzisiejszymi daniami dnia sa miedzy innymi baklazan z parmezanem, kurczak po krolewsku i bulion wolowy. Na drzwiach przyklejono niczym znaczki kontroli technicznej pojazdu pozwolenia nowojorskiego zarzadu budynkow.

Tuz za progiem powital go znajomy, choc nieokreslony zapach manhattanskiej garkuchni. Powietrze przesycal tluszcz. Gdy wciagales je gleboko, miales wrazenie, ze zatyka ci arterie. Kelnerka z rozjasnionymi wlosami barwy slomy zaproponowala mu stolik. Spytal o kierownika.

– To Hector – wyjasnila, wskazujac olowkiem za siebie, na mezczyzne przy kontuarze. – Wlasciciel.

Myron podziekowal i usiadl na barowym stolku przy saturatorze. Mial ochote zakrecic sie na nim, ale bal sie, ze wezma to za dziecinade. Siedzacy dwa stolki w prawo od niego nieogolony, chyba bezdomny mezczyzna w czarnych staroswieckich kamaszach i wystrzepionym plaszczu z usmiechem skinal mu glowa. Myron odpowiedzial mu tym samym. Mezczyzna powrocil do swojej kawy. Uniosl ramiona i zgarbil sie nad nia, jakby bal sie, ze ktos mu wyrwie kubek.

Myron wzial karte dan w popekanej okladce, otworzyl ja, ale nie przeczytal. Liczne sfatygowane fiszki wsuniete w winylowe ochronne przegrodki anonsowaly rozmaite specjaly. Wprawdzie slowo „sfatygowane” pasowalo jak ulal do baru Parkview, lecz nie w pelni oddawalo ogolne wrazenie. Bylo tu calkiem przyjemnie i czysto. Kontuar lsnil. Podobnie przybory kuchenne, srebrny mikser do koktajli, saturator. Wiekszosc klientow czytala gazety lub gawedzila z innymi niczym przy posilku w domu. Znali z imienia kelnerke i mogles postawic ostatniego dolara, ze kiedy siadali do stolika, nie przedstawiala sie ona jako ich „kelnerka”.

Wlasciciel krzatal sie przy ruszcie. Dochodzila czternasta. Choc nie byl to szczyt obiadowy, klientow nie brakowalo. Nie spuszczajac z oczu potraw, Hector wydal kilka polecen po hiszpansku, po czym wytarl rece w scierke i z grzecznym usmiechem zwrocil sie do Myrona z pytaniem, czym moze sluzyc. Myron zapytal, czy moglby skorzystac z automatu.

– Nie, prosze pana, przykro mi. – Hector mowil z wyraznym hiszpanskim akcentem, nad ktorego pozbyciem sie ewidentnie pracowal. – Automat jest na rogu ulicy. W lewo.

Myron spojrzal na numer telefonu podany przez Lise i odczytal go na glos. Hector zrobil kilka rzeczy naraz: przewrocil hamburgery, zlozyl omlet, sprawdzil frytki. Oczy mial dookola glowy – patrzyl na kase, klientow przy stolikach i barze oraz na kuchnie po lewej.

Вы читаете Bez Sladu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату