– Tez nie. – Wlasciciel baru podniosl wzrok, cos sobie przypominajac. – Mowila, ze nie ma. Dlatego tak czesto korzystala z automatu na zapleczu.

– Moze mi pan opisac pania Guerro?

Hector nagle sie stropil. Spojrzal na zone i odchrzaknal.

– Hm, ciemne wlosy – zaczal. – Wzrost sto szescdziesiat kilka. Sredni.

– Cos jeszcze?

– Piwne oczy. – Urwal. – To wszystko.

– W jakim byla wieku? Hector zajrzal do dokumentow.

– Wedlug tego, miala czterdziesci piec lat. To by sie zgadzalo.

– Jak dlugo tu pracowala?

– Dwa miesiace.

Myron skinal glowa, energicznie potarl podbrodek.

– To pasuje do podejrzanej, podajacej sie za Carle.

– Carle?

– Notorycznej oszustki telefonicznej – ciagnal Myron. – Scigamy ja od jakiegos czasu. – Rozejrzal sie jak spiskowiec. – Slyszal pan, zeby uzywala imienia Carla? Czy ktos tak sie do niej zwracal?

Hector spojrzal na zone. Pokrecila glowa.

– Nie, nigdy.

– Ktos ja odwiedzal? Jacys znajomi?

Hector skonsultowal sie wzrokiem z zona. Ponownie pokrecila glowa.

– Nie, nie widzielismy nikogo. Nie byla towarzyska.

Myron zdecydowal sie pojsc krok dalej i potwierdzic to, co wiedzial. Gdyby Hector stanal okoniem, trudno. Kto nie ryzykuje, ten nie ma. Pochylil sie do przodu. Hector z zona rowniez.

– Byc moze zabrzmi to nietaktownie, ale czy ta kobieta ma duze piersi? – spytal szeptem. Natychmiast skineli glowami.

– Bardzo duze – odparl Hector.

Podejrzenie sie potwierdzilo.

Zadal jeszcze kilka pytan, lecz wiecej uzytecznych informacji z tego stawu nie wylowil. Przed pozegnaniem sie z wlascicielami zapewnil, ze sa oczyszczeni z zarzutow i moga dalej naruszac paragraf sto dwadziescia cztery B. Malo brakowalo, a Hector pocalowalby go w reke. Myron poczul sie jak gnida. Co dzis robiles, Batmanie? No poczatek, Rabinie, przerazilem ciezko pracujacego imigranta stekiem klamstw. A niech cie kaczki, Batmanie, jestes super! Myron pokrecil glowa. Co by tu zrobic na bis? Obrzucic butelkami po piwie psa na schodkach przeciwpozarowych?

Wyszedl z baru Parkview. Rozwazal, czy przejsc na druga strona ulicy. No, a gdyby nagle ulegl nieodpartej pokusie nakarmienia szczurow? Nie mogl podjac takiego ryzyka. Musial sie jej wystrzegac. Gdy ruszyl w strone stacji metra na Dyckman Street, uslyszal pytanie:

– Szuka pan Sally?

Odwrocil sie i zobaczyl bezdomnego w staroswieckich kamaszach, ktorego widzial w garkuchni. Siedzial na chodniku, oparty plecami o ceglany mur. W reku trzymal pusty plastikowy kubek po kawie. Zebral.

– Zna ja pan? – spytal Myron.

– Ona i ja… – Obszarpaniec mrugnal i skrzyzowal palce. – Poznalismy sie dzieki temu automatowi.

– Co pan powie.

Trzymajac sie sciany, mezczyzna wstal. Twarz mial pokryta siwawa szczecina, za krotka by mogla uchodzic za brode, a za dluga jak na wielbiciela zarostu z serialu Policjanci z Miami. Dlugie wlosy zas byly czarne jak wegiel.

– Sally caly czas korzystala z mojego telefonu, co mnie wkurzalo.

– Panskiego telefonu?

– Automatu na zapleczu – odparl, oblizujac usta. – Jest przy tylnych drzwiach. Czesto zapuszczam sie w zaulek za barem, wiec go slysze. To jakby moj telefon sluzbowy.

Myron nie potrafil odgadnac jego wieku. Twarz chlopieca, choc zniszczona, trudno powiedziec, przez uplyw lat czy trudy zycia. Brak paru zebow z przodu. Przypomnial sobie jedna ze swoich ulubionych bozonarodzeniowych piosenek: „Pod choinke marza mi sie przednie zeby dwa”. Mily kawalek. Dzieciakowi marzyly sie nie zabawki, nie gry komputerowe, tylko siekacze. To sie nazywa bezinteresownosc.

– Kiedys mialem komorke – ciagnal mezczyzna. – I to nie jedna, dwie. Ale mi ukradli. Na tym szajsie nie mozna jednak polegac, zwlaszcza posrod wiezowcow. Moze cie podsluchac kazdy, kto ma odpowiedni sprzet. A ja musze zachowac w tajemnicy to, co robie. Wszedzie pelno szpiegow. Zreszta od komorek… od elektronow czy czegos tam, dostaje sie guzow mozgu. Guzow mozgu wielkosci pilek plazowych.

– Ach tak.

Myron – „wciskac kit to ja, a nie mnie” – zachowal kamienna twarz.

– No wiec Sally zaczela korzystac z automatu. Wkurzylem sie. Prowadze interesy. Dostaje wazne telefony. Nie moge miec zajetej linii. Tak czy nie?

– Bezwarunkowo.

– Bo wie pan, jestem hollywoodzkim scenarzysta. – Obdartus wyciagnal reke. – Norman Lowenstein.

Myron przypomnial sobie nie bez trudu falszywe imie i nazwisko, ktore podal Hectorowi.

– Bemie Worley.

– Milo mi pana poznac, Bernie.

– Wie pan, gdzie mieszka Sally Guerro?

– Jasne. Kiedys bylismy…

Nowy znajomy skrzyzowal palce.

– Wiem. Poda mi pan jej adres?

Norman Lowenstein zesznurowal usta i palcem wskazujacym poskrobal pryszcz na gardle.

– Nie mam glowy do adresow – odparl. – Ale moge tam pana zaprowadzic.

Myron rozwazyl, ile straci czasu.

– Moglby pan? – spytal.

– Jasne, bez problemu. Idziemy?

– W ktora strone?

– Do linii A – odparl Norman. – Dojedziemy do Sto Dwudziestej Pierwszej.

Ruszyli do metra.

– Czesto pan chodzi do kina, Bernie? – zagadnal Norman.

– Jak kazdy.

– Powiem panu cos o kreceniu filmow – zadeklarowal Norman z ozywieniem. – To nie sam splendor i blichtr. Produkcja marzen dla ludzi to najbardziej brutalna i bezwzgledna branza pod sloncem. Bezpardonowe ciosy w plecy, walka o forse, slawe, o zwrocenie na siebie uwagi… sprawiaja, ze ludzie robia dziwne rzeczy. Moj scenariusz wzial Paramount. Prowadza rozmowy z Willisem. Z Bruce’em Willisem. Bardzo sie zainteresowal.

– Zycze powodzenia – rzekl Myron.

Norman rozpromienil sie.

– Dzieki, Bernie, to milo z panskiej strony. Naprawde. Strescilbym panu ten film, niestety, mam zwiazane rece. Wie pan, jak to jest. W Hollywoodzie kradna na potege. Wytwornia zada dyskrecji.

– Rozumiem.

– Nie to, zebym panu nie ufal. Wymagaja tego wytwornie. Musza chronic swoje interesy, prawda?

– Tak.

– Zdradze tylko, ze to film sensacyjno – przygodowy. Ale z sercem. A nie zwykla strzelanka. Chcial w nim zagrac Harrison Ford, szkoda, ze jest za stary. Willis bedzie w sam raz. Nie jest to moj ulubieniec, ale co poradzic.

– Uhm.

Stacja przy Sto Dwudziestej Pierwszej Ulicy nie nalezala do najprzyjemniejszych. Myron przypuszczal, ze w dzien jest tu dosc bezpiecznie, niemniej dzis czul sie odrobine razniej dzieki temu, ze wzial z soba bron. Nie lubil nosic „kopyta” i rzadko to robil. Nie z powodu wrodzonej wrazliwosci, po prostu cenil wygode. Kabura na ramieniu wrzynala sie w pache, wywolujac swedzenie niczym welniany kondom. Po wczorajszym wieczorku zapoznawczym

Вы читаете Bez Sladu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату